/AUTHOR'S NOTE: updated 25.12.2017/
Rozglądała się nerwowo dookoła, próbując dostrzec przez gęste drzewa cokolwiek, co nie byłoby nienaturalnie ubarwioną roślinnością. Niestety nieważne w którą stronę by się nie odwróciła, zewsząd otaczały ich krzewy w kolorze oberżyny, cynamonowe pnącza zwisające z limonkowo-cyjanowych, liściastych koron i ogromne, pąsowe kamienie, stojące na straży setki ścieżek prowadzących Bóg wiedział gdzie. Zoe czuła się, jakby trafiła do wnętrza Sklepów Cynamonowych, albo na płótno samego Van Gogha. Świat, w którym się znaleźli wyglądał bowiem, jakby wyjęty z onirycznej wizji, ewentualnie, pokrętnej mary sennej, bo tak właśnie dziewczyna się czuła. Jakby znów znalazła się w koszmarze.
Zoe odetchnęła, kiedy Adrien złapał ją za rękę. Posłała mu pełen wdzięczności uśmiech i odwzajemniła pełen wsparcia uścisk. To jakim cudem udało im się zachować spokój, było zagadką, której chyba nigdy nie rozwiążą. Wylądowali bowiem w krainie elfów – świecie, który był dotąd zbadany przez niewielu zmiennokształtnych. Było to spowodowane niewiedzą tego gatunku, ale też tym, że jeśli juz jakiś zmienny dziwnym trafem znalazł się w Erdnis, ginął, nim zdążył się nawet zorientować, gdzie właściwie był. Właśnie dlatego Zoe aż ta bardzo się bała. Trey wrzucił ją na teren jednego z najgorszych wrogów zmiennokształtnych i po prostu zostawił na pastwę losu. Co dziwne, jej partnerzy nie byli jedynymi zmiennymi, którzy niepewnie wpatrywali się w obcy krajobraz.
Zoe miała ochotę zabawić się w okrutną żmiję i zagrać na emocjach Bolta, tak jak do tej pory Trey igrał z nią. Odwróciła się więc w stronę mężczyzny pochodzącego z Stratford-upon-Avon, jednak kiedy miała wykrztusić z siebie kąśliwą uwagę, która, miała nadzieję, poprawiłaby jej samopoczucie, dostrzegła nieopisywalny niemal żal i ból na twarzy potężnego wilka. Z trudem ugryzła się w język czwarty już raz i wypuściła powietrze przez nos. Stan, w jakim znajdował się Bolt, był dowodem na to, iż nawet on nie wiedział o pokrętnych planach swojego partnera i był równie zdruzgotany, co wszyscy inni oszukani przez elfa.
Dziewczyna powstrzymała dziwny, opiekuńczy odruch, który zrodził się w niej po ukradkowym spojrzeniu Boltowi w oczy i odeszła kilka kroków w głąb lasu. Choć zbudowana inaczej niż te na ziemi, puszcza wydawała się koić zszargane nerwy młodej driady. Nie było w tym nic dziwnego. W końcu, choć nie z tego świata, drzewa to drzewa, nieważne w jakiej postaci czy kolorze.
- Zoe, skarbie, jak się czujesz? - Adrien podszedł do niej i zapytał z ostrożnością w głosie. Chyba bał się, iż każdy, nieostrożny ruch mógłby obudzić w niej w tamtej chwili wcielenie diabła.
- A jak mam się czuć? - wycedziła przez zęby. - Dupek porzucił nas pośrodku zalesionego zadupia i zwyczajnie zniknął. Zostawił nas na pastwę losu jak jakiś zdrajca. Nas, to bym jeszcze zrozumiała, ale Bolta? Własnego partnera zostawił i zwiał. - Zoe skinęła głową w stronę wpatrującego się w ocean zmiennego. Nie wiedziała, dlaczego zaczęła mu nagle współczuć. Do Inverness przywiózł ze sobą kłopoty, a dokładnie jeden, zielonooki, jednak chyba nikt nie zasługiwał na bycie zdradzonym przez swego przeznaczonego. - Nie możemy się nawet ruszyć, żeby poszukać... czegokolwiek! Wystarczy, że odejdziecie na krok, a możecie zginąć!
Adrien nie skomentował jej słów w żaden sposób. Spuścił tylko głowę i otarł twarz ręką. Pierwszy raz od bardzo dawna był zagubiony jak małe dziecko. Nic nie było w stanie wskazać mu wyjścia z zaistniałej sytuacji; ani ludzki rozsądek, ani wilcze instynkty. Zoe nie widziała, czy odczuwał w tamtej chwili lęk. Była pewna tylko jednego: był niesamowicie niespokojny, ponieważ nie potrafił zapanować nawet nad oczami zmieniającymi co kilkanaście sekund kolor. Nic dziwnego. Wszyscy znajdowali się na terytorium wroga i w każdym momencie mogli zostać zaatakowani.
CZYTASZ
Lunar Flower✔️
Lupi mannariZoe - jedyny człowiek w stadzie - zawsze traktowana była jak obcy. Według watahy nie powinna była się narodzić, ponieważ w hierarchii wilczego społeczeństwa stanowiła jedynie skazę. Kiedy jej brat - alfa - wykorzystuje egzystencję dziewczyny i sprze...