Rozdział 51: "Tak, Wiktor tak!"

2.1K 52 8
                                    

Minął kolejny miesiąc. Para z powrotem zamieszkała ze sobą. Zosia była szczęśliwa, że wszystko znowu się układa. Dzisiaj z samego rana wyjeżdżała do Austrii na zimowisko, a Anna z Wiktorem odwozili ją na lotnisko. 

- Trzymaj się córeczko - Wiktor przytulił córkę. - I nie rób głupstw.

- Ty też się trzymaj, tato. I nie stchórz! - zaśmiała się dziewczyna, a potem podeszła do Anny.

- Będę tęsknić - łzy napłynęły jej do oczu.

- Ja też, ale nie smuć się. Masz się świetnie bawić i odpocząć. Przecież marzyłaś o takim wyjeździe - odpowiedziała Reiter.

- Tak, ale bardzo was kocham.

- My ciebie też kochamy - odpowiedzieli zgodnie. - Leć już do grupy, bo zaraz odlatujecie.

- Paaa! Tylko bądźcie grzeczni! - krzyknęła Zosia odchodząc, a Anna z Wiktorem spojrzeli na siebie porozumiewawczo i wybuchli śmiechem.

Kiedy samolot wystartował, para lekarzy trzymając się za ręce, udała się do samochodu i pojechała do pracy.

- Aniu... - zaczął Wiktor. - Weź po pracy samochód i wracaj do domu. Ja muszę jeszcze coś załatwić. 

- To pojadę z tobą - odpowiedziała kobieta. 

- Nie, nie ma sensu - ciągnął Banach. - Muszę iść do Sambora, więc pewnie mi zejdzie. Wrócę wieczorem.

- Po co? - zdziwiła się.

- Ej no wiesz... Kupił nowy samochód, zaprosił kolegów na flaszkę - mówił Wiktor.

- To może ja po ciebie przyjadę? Po co masz się ciągać po nocy taksówką.

- To w tej sprawie się zdzwonimy jeszcze - powiedział i właśnie wtedy podjechali już pod stację. Wysiedli z samochodu i skierowali się prosto do szatni. Dzisiejszego dnia było dużo wezwań. Dosyć ciężkich i męczących. Anna po skończonym dyżurze przebrała się i przed wyjściem poszła jeszcze napić się kawy.

- A Wiktor to już pojechał? - zapytała, kiedy zauważyła Martynę.

- Tak. Widziałam jak z doktorem Samborem wsiadali do samochodu - odpowiedziała z uśmiechem ratowniczka.

- Dawno?

- Jakieś 40 minut temu.

- Kurcze... To serio im się spieszyło, skoro nawet się nie pożegnał - blondynka lekko się zdenerwowała.

- Anka wyluzuj! - zaśmiała się Martyna. - Takie okazje nie zdarzają się często.

- Może masz rację - westchnęła kobieta. - Dobra, ja jestem wykończona. Wracam do domu. Cześć Martynka! 

- Cześć! - odpowiedziała. - Jedź ostrożnie, bo pogoda jest straszna.

- Dobra - zaśmiała się Anna i wyszła ze stacji, kierując się do samochodu.

Pogoda rzeczywiście była okropna. Zaczął padać śnieg i mocno wiało. Warunki na drodze, były straszne. Reiter jechała ostrożnie. W pewnym momencie zadzwonił telefon. Zjechała na pobocze i odebrała. 

- Słucham? 

- Halo, halo, czy dodzwoniłem się do pani Anny Reiter? - zapytał wesoły, męski głos.

- Tak, zgadza się - odpowiedziała zaskoczona blondynka.

- W takim razie witam panią w to śnieżne, piątkowe popołudnie! Nazywam się Michał Jabłoński. Dzwonię do pani z programu pierwszego polskiego radia. Nadajemy na żywo, już teraz może się pani usłyszeć w radiu.

Ona i On - Anna i Wiktor z Na sygnaleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz