Rozdział 57

1.7K 58 32
                                    

Anna weszła do sali ojca i usiadła obok niego na krześle. Ujęła jego dłoń i przyłożyła do swojej twarzy, czule całując. Łzy spływały jej po policzkach. Nie mogła ich pohamować. Bardzo go kochała i obwiniała siebie o jego stan zdrowia.

- Aniu... - wyszeptał ledwo słyszalnie mężczyzna i otworzył oczy.

- Tato... - kobieta pogłaskała go po głowie. 

- Cieszę się...że..jesteś...ze mną - kolejne słowa sprawiały mu trudność.

- Musisz z tego wyjść, rozumiesz? - płakała kobieta.

- Pogodziłaś się...z Wiktorem? 

- To nie jest ważne teraz, tato. Dlaczego nie poszedłeś do lekarza i bagatelizowałeś wszystkie objawy...?

- To dobry chłopak. Wybacz mu... - mówił coraz ciszej. - Zrób to dla mnie... dla siebie. Bądź szczęśliwa. Kocham cię Aniu....i zawsze będę przy tobie.

- Nie żegnaj się ze mną, słyszysz!? - płakała jeszcze bardziej.

- Będę przy tobie - jego oczy się zamknęły, a na monitorze pojawiła się ta długa kreska...i ten okropny dźwięk.

- Tato! - krzyczała Anna, a do sali przybiegła lekarka razem z pielęgniarką. - Ratujcie go! On nie może mnie teraz zostawić!!! - patrzyła się błagalnym wzrokiem na doktor Leszczyńską. 

- Pani Aniu... Ja pani mówiłam, że nie możemy nic zrobić, jak tylko dać pani ojcu odejść w spokoju... - mówiła smutna, a pielęgniarka wyłączała wszystkie urządzenia i odłączała kroplówki.

Anna podeszła do ojca i wtuliła się w niego. Zaczęła płakać jak małe dziecko. Teraz nie miała już nikogo. Odszedł jej guru, jej autorytet... Osoba, z którą była tak mocno związana. 

- Ja też cię kocham... Najbardziej na świecie - wyszeptała.

- Pani Aniu... bardzo mi przykro - lekarka położyła jej dłoń na ramieniu. - Musimy iść wypisać papiery. 

- Tak, rozumiem - pogłaskała ojca po ręce i obie wyszły z sali. Anna szła za panią doktor i nagle zrobiło jej się ciemno przed oczami. Osunęła się na podłogę i zemdlała. 

Kiedy się obudziła, leżała na łóżku w gabinecie doktor Leszczyńskiej. Chciała, aby to wszystko to był tylko zły sen. Niestety tak wyglądała jej rzeczywistość.

- Jak się pani czuje? - zapytała lekarka.

- Boli mnie głowa...

- Może zadzwonię po kogoś z rodziny? Nie może być teraz pani sama.

- Muszę być sama. Nie mam już nikogo - łzy znowu napłynęły jej do oczu.

- Bardzo mi przykro - podeszła do Anny i przytuliła ją. - Tutaj ma pani papiery. Jeśli będzie pani potrzebowała pomocy, proszę do mnie zadzwonić - podała jej swoją wizytówkę.

- Dziękuję, ale ja sama muszę sobie z tym poradzić. Do widzenia - odpowiedziała i wyszła z gabinetu, kierując się do wyjścia. 

Kiedy opuściła mury szpitala była siódma rano. Spojrzała na akt zgonu, który dostała od lekarki i zaczęła płakać. Po dłuższej chwili uspokoiła się i poszła na przystanek tramwajowy. Wsiadła do pojazdu, ale pomyliła przystanki. Zdenerwowana opuściła tramwaj i postanowiła pieszo wrócić do domu. Miała do pokonania sześć kilometrów. Szła długimi ulicami Gdyni i wyobrażała sobie, że wróci do domu, a jej ojciec będzie siedział w fotelu i czytał gazetę. Wyobrażała sobie, że podejdzie do niego, mocno go przytuli i powie, że bardzo go kocha, a on zaśmieje się tak jak zawsze i zapyta: "Wszystko w porządku moja malutka?". 

Weszła do domu, w którym panowała cisza. Zero życia. Nawet radio nie grało, a zawsze było włączone i Andrzej prawie nigdy go nie wyłączał. Te dźwięki sprawiały, że nie czuł się taki samotny. Poszła do kuchni i zapaliła światło. Na stole leżała szklanka z herbatą malinową, która była do połowy pusta, a obok długopis i biała koperta z napisem "Ania". Reiter od razu rozpoznała pismo ojca. Jego "A" było bardzo charakterystyczne. Zdjęła płaszcz i usiadła przed kopertą. Przejechała trzęsącą się ręką po stole i uniosła ją, by lepiej się jej przyjrzeć. Ze łzami w oczach otworzyła ją i zaczęła czytać:

Moja kochana Aniu, 

"Wszystko ma swój czas i przychodzi kres na kres. Gdybym kiedyś odszedł stąd, nie obrażaj się na śmierć". 

Jeśli to czytasz, to znaczy, że mnie już nie ma. Ale nie płacz, Moje Słoneczko. Odszedłem, bo najwidoczniej Bóg tak chciał. Nie wiem dokładnie, co mi dolegało, ale nie chciałem iść do lekarza. Wiem, że możesz być teraz na mnie zła, ale moje serce ciągnęło mnie na tamten świat. Teraz jestem z Mamą i razem czuwamy nad Tobą i Twoją rodziną. Nie bądź smutna, bo świat jest piękny i trzeba się uśmiechać, i cieszyć z każdej chwili. Uśmiecham się teraz do Ciebie i liczę na to, że odpowiesz mi tym samym. Unieś kąciki ust, pokaż zęby i wytrzyj oczy, które łzawią. Pragnę Twojego szczęścia. Nie wiem, czy zdążyłem powiedzieć Ci to osobiście, ale wybacz temu Banachowi. Takiego zięcia to ze świecą szukać! A Zosia? Mieć taką wnuczkę i córkę, to skarb. Pamiętaj Kochanie, że Ty też nie byłaś święta i masz swoje za uszami. :) Nie skreślaj go. Będziemy Was tam z góry obserwować, więc proszę się ładnie zachowywać!

Trochę mi szkoda, że od Twojego wyjazdu do Stanów, a później powrotu, tak mało ze sobą byliśmy. Zawsze tęskniłem za wspólnymi wyjazdami na ryby, pływaniem i wieczorami z książką. Nawet nie wiesz, jaki byłem szczęśliwy, kiedy przyjechałaś do mnie z Zosią na Święta, a potem dołączył do nas Wiktor. Było tak, jak dawniej i dziękuję Ci za to. Jestem z Ciebie dumny, że mimo tych wszystkich przeciwności losu, tych trudnych chwil, nigdy się nie poddałaś.

Na koniec chciałbym Ci powiedzieć, że wszystko, co miałem, co należało do mnie, kieruję w Wasze ręce. Wiem, że Wy tego nie zaprzepaścicie i zajmiecie się tym. 

I nie obwiniaj się o nic! Wszystko, co się wydarzyło, to nie jest Twoja wina! Głowa do góry. 

Kocham Cię bardzo, pamiętaj o tym!

Dumny Tata 


Anna odłożyła kartkę na stół i schowała twarz w dłoniach. Płakała i jednocześnie się uśmiechała. Nigdy nie spodziewałaby się takich słów po swoim ojcu. Był niesamowitym człowiekiem. 

- Tak bardzo chciałabym cofnąć czas i jeszcze chociaż raz porozmawiać z tobą - spojrzała w górę i wytarła łzy. 

W tym samym momencie zadzwonił jej telefon, a na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Wiktora.

- Halo? - odebrała, pociągając nosem.

- Cześć Aniu - usłyszała jego głos. Był ciepły i spokojny. - Nie odzywałaś się od wczoraj i zacząłem się martwić. Co z twoim tatą?

- Nie żyje - powiedziała cicho. Tak jakby nie chciała wypowiadać tych słów.

- Boże, tak mi przykro - powiedział i zaczął płakać. - Ja.. Ja zabieram Zosię i przyjedziemy do ciebie.

- Chyba was teraz potrzebuję... - odpowiedziała i odłożyła słuchawkę. 

___________

Hejka! 

No nie powiem, ale ten rozdział był dla mnie ciężki. Trochę mi szkoda pana Andrzeja. Zrobiłam z niego taką mega pozytywną i ciepłą postać. Był takim prawdziwym dziadkiem z ogromnymi złożami radości i miłości. 

Ale mam nadzieję, że ogólnie część Wam się podoba. 

Zapraszam do wystawiania opinii na ten temat. 

Pozdrawiam! <3 

PS. Piosenka myślę, że adekwatna do treści.

Ona i On - Anna i Wiktor z Na sygnaleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz