Rozdział 4

2.7K 159 5
                                    

„Nic Ci nie da moje imię, mam ich tyle ile twarzy. Nie poznasz mnie na ulicy, ale mogę Ci się zdarzyć."

***

Mijające szybko dni pozwoliły Hermionie zapomnieć o wiadomości od nieznajomego. Wyrzuciła ją z pamięci szybko skupiając się na naprawdę ważnych sprawach. Minął już tydzień od telefonu Marca Johnsona i wszystko wskazywało na to, że mężczyzna dał sobie spokój. Jednak Hermiona wiedziała, że to nie koniec. Wierzyciel prędzej czy później upomni się o pieniądze, a coś podpowiadało jej, że ta rozmowa już nie będzie telefoniczna. Skrupulatnie odkładała każde pieniądze jakie zdołała zdobyć, by w razie czego spłacić chociaż część. Coraz częściej zdarzało jej się wychodzić wieczorem z domu. Za każdym razem lądowała na cmentarzy przy grobie Rona, a później Harry'ego. Nie płakała. Po pogrzebie Rona obiecała sobie, że nie uroni już ani jednej łzy i na razie wytrwała w tym postanowieniu. Siedziała po prostu i opowiadała wszystko, co jej się przydarzyło. Prosiła nawet o pomoc, chociaż wiedziała, że to i tak nic nie da.

Tak samo było dziś. Jakaś tajemnicza siła po raz kolejny zaciągnęła ją na cmentarz. Spędziła tam 2 godziny. Świat pogrążył się w całkowitych ciemnościach. Skądś powiał zimny wiatr. Mimo ciepłego ubrania na jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Postanowiła wracać jak najszybciej.Spieszno jej było do mieszkania, gdzie będzie mogła zamknąć drzwi i zaparzyć sobie kubek gorącej herbaty. Właśnie dlatego po raz pierwszy od wielu miesięcy postanowiła wrócić do domu skrótem.

Droga nie była szeroka. Z problemami zmieściłyby się tam dwa samochody. Dlatego właśnie auta rzadko tamtędy jeździły. Latarnie stały w odległości 6-7 metrów od siebie. Do najbliższego skrzyżowania było około pół kilometra. Hermiona widziała już jego światła gdzieś w oddali. Reflektory jadącego z tyłu samochodu oświetliły sylwetkę dziewczyny rzucając długi cień na ulicę. Przyspieszyła. Wkrótce auto zrównało się z nią. Bez problemu je rozpoznała, z daleka rzucało się w oczy.Srebrny Lexus LF-A. Na taki samochód mogli pozwolić sobie tylko najwięksi bogacze. Serce zabiło jej mocniej, gdy auto zwolniło, a następnie zajechało jej drogę. Drzwi od strony pasażera otworzyły się i wysiadł wysoki, umięśniony mężczyzna ubrany na czarno. Podobnie wyglądał kierowca. Obaj stanęli przed Hermioną zagradzając jej drogę. Po raz kolejny usłyszała otwierane drzwi. Tym razem z auta wysiadł średniego wzrostu szatyn. Na oko miał 35 lat. Był ubrany w drogi, czarny garnitur, płaszcz tego samego koloru i biały szal oraz rękawiczki. W ręku trzymał laskę. Wyglądała na wykonaną ze złota. Zdjął ciemne okulary, które miał założone mimo późnej pory.

- Dobry wieczór. Czy mam przyjemność z panią Weasley? – głos miał niski i słuchało się go całkiem przyjemnie.

- Nie. – Hermiona postanowiła kłamać. Nie wiedziała kim jest mężczyzna więc uznała, że lepiej będzie przedstawić mu swoją drugą tożsamość.

- Zatem z kim?

- Alice Walker.

- Ach, czyli jednak dobrze trafiłem. Poinformowano mnie, że stworzyła sobie pani drugą tożsamość.

- Kim pan jest? – Hermiona była coraz bardziej przerażona.

- Oh, już się poznaliśmy. Nie pamięta mnie pani?

- A powinnam?

- Cóż, być może nie. Przedstawię się zatem. Marc Johnson.

Hermiona zbladła. Nie spodziewała się, że następna rozmowa z tym mężczyzną będzie przeprowadzona w ciemnej, bezludnej uliczce. Na domiar złego przypomniała sobie jego groźbę, że „porozmawiają inaczej". Bała się nawet pomyśleć na czym będzie polegać ta rozmowa.

- Tak, teraz już kojarzę.

- Chciałem sprawdzić jak mają się moje pieniądze.

- Dobrze. – postanowiła grać. Na twarz przywdziała dobrze wystudiowaną pokerową obojętność.

- A zatem mogę je dziś odebrać?

- Nie.

- Nie? – powtórzył mężczyzna uprzejmie zdziwiony.

- Nie. Jeszcze nie uzbierałam pięciu tysięcy.

- Hmm... Nie powiem, żebym był zadowolony.

- Rozumiem.

- Nie będę już dłużej czekał, Walker... – podszedł niebezpiecznie blisko. Dopiero teraz Hermiona odczuła prawdziwy strach. – Masz mi oddać te pieniądze...

Jakaś postać wyszła z cienia. Kolejny mężczyzna, tym razem szczupły.

- Jakiś problem? – jego głos był zimny i obojętny, ale należał do tych tonów, których usłyszenie sprawiało, że krew ścinała się wżyłach.

- Nie pański interes – odpowiedział Marc opryskliwie zaniepokojonym głosem. Pomimo obecności swoich dwóch goryli, którzy byli o wiele więksi od przybysza odczuł niewyjaśniony strach.

- Wprost przeciwnie. Mam wrażenie, że odnosi się pannie grzecznie w stosunku do tej pięknej kobiety. Dlatego prosiłbym o zostawienie jej w spokoju. Poza tym blokuje pan drogę.

Na to stwierdzenie Johnson musiał zareagować. Rzeczywiście,stojące w poprzek ulicy auto blokowało drogę dwóm innym nadjeżdżającym ze skrzyżowania. Mężczyzna szybko wsiadł do samochodu i spuścił szybę, by spojrzeć na Hermionę.

- Masz szczęście, Walker. Ktoś kupił ci jeszcze kilka dni spokoju. Odezwę się, możesz być pewna.

Samochód odjechał z piskiem opon. Przerażona Hermiona nie poruszała się. Zaniepokojony mężczyzna delikatnie potrząsnął jej ramieniem.

- Wszystko w porządku? – spytał głosem pełnym troski. Postanowił grać doskonale.

- Tak...

- Chodź, tu niedaleko jest kawiarnia. Powinnaś napić się czegoś ciepłego, jesteś przemarznięta.

Nie oponowała. Szok utrzymywał się cały czas. Nieprzytomnie podążyła za prowadzącym ją mężczyzną. Ledwie zauważyła, że otwiera jej drzwi kawiarni i zajmuje stolik. Zamówił dwie kawy. Przez jakiś czas patrzył w milczeniu na jej twarz. Wzrok miała wbity w stolik.

- Jesteś w szoku? – wydawał się tym faktem rozbawiony.

- Odrobinę... Właściwie skąd wiedziałeś, że ktoś tam jest?

- Nie wiedziałem. Akurat tamtędy przechodziłem. Lubię wieczorne spacery. Znasz tego mężczyznę?

- Tak jakby...

- Poczekaj, nie przedstawiłaś się. Jak masz na imię?

- Alice. A ty?

- A czy to ważne? – ton jego głosu był z pozoru beztroski.

- Cóż, biorąc pod uwagę, że mi pomogłeś, zaprosiłeś na kawę i rozmawiasz ze mną to tak.

- Możesz mi mówić Tom.

Takie odpowiedzi denerwowały Hermionę.

- Tak mogę ci mówić czy tak masz na imię?

- Tak mam na imię – uśmiechnął się tajemniczo.

- Więc: znasz tego mężczyznę?

Hermiona poczuła, że nie ucieknie od odpowiedzi na to pytanie. Westchnęła.

- Tak. Można powiedzieć, że jest moim znajomym.

- Wasza rozmowa nie wyglądała na przyjacielską.

- Cóż, może rzeczywiście tak było. Zrobiło się późno, muszę iść.

- Zadam ci jeszcze tylko jedno pytanie.

- Tak?

- Dlaczego nie odpowiedziałaś na moje zaproszenie?

Dopiero teraz Hermiona zauważyła, że mężczyzna z którym rozmawia to ten sam, którego obserwowała w tej samej kawiarni tydzień temu. Dopiero z bliska w pełni doceniła wartość jego urody.

- Nie zawieram przypadkowych znajomości, Tom.

Jesteś moim przeznaczeniemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz