DWUDZIESTY DRUGI

21.4K 1.1K 251
                                    

*Perspektywa Fear*

Skrzywiłem się na obraz, który utworzył się przede mną. Siłowałem się z własną samokontrolą, aby nie zacisnąć powiek, kiedy uchwyciłem zranione, pełne bólu spojrzenie kobiety, która – pomimo okoliczności – wybrnęła ze mnie krzty emocji i uczucia. Zacisnąłem usta w wąską linię, aby spomiędzy nich nie wydostał się żaden dźwięk.

— Jesteś tego pewien? — Zapytałem po raz kolejny tamtego wieczora, siedząc przy jego szpitalnym łóżku. Zacisnął powieki i oparł głowę na poduszce, bijąc się z własnymi myślami. Westchnąłem. — Zgadzając się, będziesz musiał zerwać kontakt ze wszystkimi, których znasz, wiesz o tym?

— Wiem. — Odparł cicho. Zilustrowałem jego twarz spojrzeniem i odkryłem, że ze wszystkich sił starał się powstrzymać potok łez. Przeżywał to, cóż, dla mnie to również nie było łatwe na początku. — Chodzi o to, że...

— Chodzi ci o nią, tak? — Zapytałem, obracając między palcami kluczyki od samochodu. Spojrzał na mnie z bólem w oczach i pokiwał niemrawo głową. — Będzie dla niej lepiej, jeżeli znikniesz, uwierz mi na słowo.

— Mam ci uwierzyć na słowo? — Prychnął. Zmarszczyłem na niego brwi. — Czy ty kiedyś byłeś zakochany, co Austin? — Zakpił, ponownie odwracając głowę w stronę okna.

— Nie mówimy tutaj teraz o mnie, Leon. — Warknąłem, tracąc do niego cierpliwość. Albo chciał ze mną wyjechać i zacząć nowe życie, albo zostaje i dalej brnie w to samo gówno, co ja w jego wieku. — Prosta piłka. Jedziesz, albo zostajesz, wybieraj.

Nie patrzył na mnie, wciąż wzrok utkwiony mając w okno na widok szpitalnego parkingu. Nie mieliśmy zbyt dużo czasu. Lekarz przeze mnie przekupiony, już dłużej nie mógł zwlekać, aby nie powiadomić naszej rodziny o tym, że Leon jednak przeżył wypadek. Rozumiałem go, bo przecież ryzykował swoją, własną reputację i pracę, więc mój brat nie posiadał dużo czasu na decyzję.

— Co jeśli nie uwierzy w moją śmierć i zacznie mnie szukać? — Zapytał poważnie, a wzbierające się łzy poszły w zapomnienie. — Albo, jak się załamie?

— Przestań o niej myśleć, to zwykła suka, pełno ich na świecie.

— Nie mów tak o niej, Lydia taka nie jest. — Warknął, zaciskając pięści na prześcieradle. Uśmiechnąłem się kpiąco. Zupełnie, jak moja dawna kopia.

— To przez nią o mało nie zginąłeś i jeszcze ją bronisz? — Zakpiłem, wstając ze szpitalnego krzesła. Chłopak spanikował myśląc, że wychodzę. — Jesteś aż tak słaby, że dajesz jej sobie wejść na głowę?

— Czekaj, stój. — Jęknął, próbując wstać z łóżka. Uśmiechnąłem się w jego stronę. W tamtym momencie wyglądał strasznie żałośnie. — Pójdę z tobą, słyszysz? — Westchnął, kiedy sięgnął dłonią do szafki szpitalnej, aby wyjąć z niej swoje ciuchy. — Pójdę, jeżeli mi coś obiecasz.

— Co tym razem? — Zapytałem, opierając się ramieniem o ścianę obok. Spojrzał na mnie i ponownie westchnął.

— Obiecaj mi to, że będę mógł jeszcze kiedyś ją zobaczyć. — Spojrzał mi błagalnie w oczy, niemo prosząc o szanse. Zmarszczyłem brwi i zacisnąłem usta w wąską linię. — Proszę...

— Jak sobie chcesz.

Zatrzasnąłem za sobą drzwi, a Leon od razu odsunął się od bladego ciała Lydii, zapinając rozporek. Przez chwilę w jego oczach zauważyłem przerażenie, kiedy skierowałem lufę krótkiej broni w jego stronę, ale szybko się ogarnął. Wszystkiego go nauczyłem, nawet tej cholernej obojętności w niebezpieczeństwie.

— Co ty odwalasz? — Zapytał, wyrzucając ręce w górę. Spojrzałem ponownie w stronę Lydii, która półnaga, próbowała zakryć się prześcieradłem, zanosząc się jeszcze głośniejszym płaczem.

— Nie taka była umowa. — Warknąłem, zwracając spojrzeniem w stronę brata. Brat, to tak odlegle w tamtej chwili dla mnie znaczyło. — Nie tak miało wyglądać wasze spotkanie.

— A nie sądzisz, że wszystko się zmieniło od czasów wypadku, mój braciszku? — Zakpił, zanosząc się śmiechem. Podszedłem do niego w trzech, szybkich krokach i przyszpiliłem do najbliższej ściany, przystawiając pistolet do skroni. — Och, co ty robisz?

— Nie takim tonem, zrozumiałeś? — Warknąłem mu prosto w twarz, przez co w jego oczach na moment zawirowało czysta uległość.

— Podnieś się! — Wrzasnąłem, kiedy po raz kolejny upadł twarzą na beton. Podparł się na dłoniach i spojrzał na mnie z zakrwawionymi ustami. — No dalej, mięczaku, podnieś swoje tchórzliwe, słabe dupsko!

— Nie jestem słaby! — Krzyknął, od razu się podnosząc. Zacisnął pięści, ponownie stając do walki. Prychnąłem pod nosem na jego słowa.

— Więc dlaczego za każdym razem lądujesz na dupsku, co, Leon? — Zaśmiałem się, a mój baryton rozniósł się echem po pustej, dawno opuszczonej elektrowni. — No dalej, przywal starszemu bratu, no już!

Z warknięciem podbiegł do mnie, a jego dłoń zawinięta w pięść poszybowała do mojej twarzy. Zręcznie ominąłem jego cios, pochylając się i w odwecie wymierzyłem mu policzek z otwartej dłoni. Pokręcił głową.

— Mam cię lać po mordzie, jak babę? — Zaśmiałem się, wykorzystując jego nieuwagę i ponownie wymierzyłem mu policzek. — Tylko na to cię stać? Boli cię? — Warknął i pochylając się, wleciał we mnie, mocno popychając, aż wylądowałem na pobliskiej ścianie, a jego pięść zawirowała obok mojej twarzy, ale nie uderzył mnie. Uśmiechnąłem się kpiąco. — Jesteś słaby, Leon i dobrze o tym wiesz.

— Co zamierzasz zrobić, co? — Parsknął cicho, patrząc mi się prosto w oczy. — Czasy się zmieniły, Austin, a ty zmieniłeś mnie, w czym rzecz? Sam chciałeś, abym był taki, jak ty. — Złapałem w dłoń jego szyję i mocnym ruchem przyciągnąłem go i ponownie zderzyłem z hukiem o ścianę.

— Jeszcze raz piśniesz choćby słówko, to mi powieka nie drgnie, kiedy wpakuję ci cały magazynek w twarz, rozumiesz?! — Wrzasnąłem, wymierzając mu cios kolanem w brzuch. Zgiął się, lecz podniosłem go ponownie do pionu.

— Więc mi wytłumacz o co chodzi?! — Splunął. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem się ukradkiem na Lydie, która w ciszy i w totalnym zakłopotaniu wpatrywała się w naszą dwójkę. — A więc oto chodzi, co? — Ponownie zwróciłem na niego spojrzeniem. — Fear pobzykał moją laskę i spodobały mu się jej słodkie oczka, co?

— Gówno wiesz, Leon. — Warknąłem z mordem w oczach. Uśmiechnął się ku mojemu zdziwieniu. Czy on serio chciał, żebym go kropnął? Bo zrobię to z chęcią, od dawna mnie gówniarz wkurwiał.

— Ależ wiem. Sam mówiłeś, że nie powinienem zawracać sobie nią głowy, nie? — Zaśmiał się. — A teraz sam jesteś w stanie odstrzelić własnego brata, dla tej suki.

— W tej branży nie ma rodzin i dobrze o tym wiesz. — Warknąłem, odchodząc od niego kilka kroków z wycelowanym pistoletem w jego stronę. — Trzymajmy się tego, że zginąłeś w wypadku, dobra?

— Tyle lat na nic, serio? — Prychnął, zerkając na przestraszoną Lydie. — Dla tej szmaty, od której sam mnie odpychałeś!? — Wskazał na nią palcem i ruszył w jej stronę. Odbezpieczyłem spluwę i zacmokałem.

— Stój w miejscu i nie waż się do niej podejść, inaczej zarobisz kulkę. — Prychnąłem, kiedy nie ruszył się, ani o centymetr. Wciąż miałem go w garści. — Jest moja, rozumiesz? — Leon zmrużył oczy wściekle. Miałem ochotę go podręczyć. — I kiedy zrobisz coś, co się jej nie spodoba, moi ludzie zrobią ci naprawdę złe rzeczy.

— Niby od kiedy jest twoja, co? — Zakpił, patrząc się prosto na Lydie. Wciąż skołowana siedziała na miejscu i trawiła wszystko, co do tej pory usłyszała. Musiałem z nią porozmawiać po wszystkim.

— Odkąd włożyłem w nią fiuta, kapujesz? — Parsknąłem śmiechem i opuściłem dłoń z bronią wzdłuż ciała. — Myślisz, że tego nie planowałem? Stary, Lydia już od dawna przysporzyła mi nie jeden orgazm w myślach, a kiedy już w nią wszedłem, delicje, takiej ciasne cipki, już dawno nie badałem.

— Zamknij ryj. — Warknął, podchodząc do mnie w kilka kroków i zapominając o broni w mojej dłoni, złapał za kołnierz mojej bluzy i przyszpilił mnie do powierzchni drzwi. — Zamknij mordę, Austin!

— Boli cię to, co mówię? — Parsknąłem, uśmiechając się dziko. — Oj Leon, Leon, Leon. — Spojrzałem prosto w jego tryskające mordem oczy i oblizałem wargę, dyskretnie zmierzając lufą pistoletu do jego ciała. — Wciąż jesteś słabym, tchórzliwym gównem, które przyszedłem zdeptać.

I strzeliłem prosto w jego brzuch.

Usłyszałem gdzieś w oddali pisk Lydii, ale przed oczami miałem niebieskie oczy brata, powoli gasnące i twarz, którą wykrzywiał przeraźliwy ból. Uśmiechnąłem się szeroko i pochyliłem do jego ucha.

— Nie odbierzesz mi jej. — Dodałem jedynie.

A potem jego ciało rozluźniło się i padł na podłogę zupełnie bez życia.

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


ROCKSTAR | +18 ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz