*Perspektywa Fear*
Skrzywiłem się na obraz, który utworzył się przede mną. Siłowałem się z własną samokontrolą, aby nie zacisnąć powiek, kiedy uchwyciłem zranione, pełne bólu spojrzenie kobiety, która – pomimo okoliczności – wybrnęła ze mnie krzty emocji i uczucia. Zacisnąłem usta w wąską linię, aby spomiędzy nich nie wydostał się żaden dźwięk.
— Jesteś tego pewien? — Zapytałem po raz kolejny tamtego wieczora, siedząc przy jego szpitalnym łóżku. Zacisnął powieki i oparł głowę na poduszce, bijąc się z własnymi myślami. Westchnąłem. — Zgadzając się, będziesz musiał zerwać kontakt ze wszystkimi, których znasz, wiesz o tym?
— Wiem. — Odparł cicho. Zilustrowałem jego twarz spojrzeniem i odkryłem, że ze wszystkich sił starał się powstrzymać potok łez. Przeżywał to, cóż, dla mnie to również nie było łatwe na początku. — Chodzi o to, że...
— Chodzi ci o nią, tak? — Zapytałem, obracając między palcami kluczyki od samochodu. Spojrzał na mnie z bólem w oczach i pokiwał niemrawo głową. — Będzie dla niej lepiej, jeżeli znikniesz, uwierz mi na słowo.
— Mam ci uwierzyć na słowo? — Prychnął. Zmarszczyłem na niego brwi. — Czy ty kiedyś byłeś zakochany, co Austin? — Zakpił, ponownie odwracając głowę w stronę okna.
— Nie mówimy tutaj teraz o mnie, Leon. — Warknąłem, tracąc do niego cierpliwość. Albo chciał ze mną wyjechać i zacząć nowe życie, albo zostaje i dalej brnie w to samo gówno, co ja w jego wieku. — Prosta piłka. Jedziesz, albo zostajesz, wybieraj.
Nie patrzył na mnie, wciąż wzrok utkwiony mając w okno na widok szpitalnego parkingu. Nie mieliśmy zbyt dużo czasu. Lekarz przeze mnie przekupiony, już dłużej nie mógł zwlekać, aby nie powiadomić naszej rodziny o tym, że Leon jednak przeżył wypadek. Rozumiałem go, bo przecież ryzykował swoją, własną reputację i pracę, więc mój brat nie posiadał dużo czasu na decyzję.
— Co jeśli nie uwierzy w moją śmierć i zacznie mnie szukać? — Zapytał poważnie, a wzbierające się łzy poszły w zapomnienie. — Albo, jak się załamie?
— Przestań o niej myśleć, to zwykła suka, pełno ich na świecie.
— Nie mów tak o niej, Lydia taka nie jest. — Warknął, zaciskając pięści na prześcieradle. Uśmiechnąłem się kpiąco. Zupełnie, jak moja dawna kopia.
— To przez nią o mało nie zginąłeś i jeszcze ją bronisz? — Zakpiłem, wstając ze szpitalnego krzesła. Chłopak spanikował myśląc, że wychodzę. — Jesteś aż tak słaby, że dajesz jej sobie wejść na głowę?
— Czekaj, stój. — Jęknął, próbując wstać z łóżka. Uśmiechnąłem się w jego stronę. W tamtym momencie wyglądał strasznie żałośnie. — Pójdę z tobą, słyszysz? — Westchnął, kiedy sięgnął dłonią do szafki szpitalnej, aby wyjąć z niej swoje ciuchy. — Pójdę, jeżeli mi coś obiecasz.
— Co tym razem? — Zapytałem, opierając się ramieniem o ścianę obok. Spojrzał na mnie i ponownie westchnął.
— Obiecaj mi to, że będę mógł jeszcze kiedyś ją zobaczyć. — Spojrzał mi błagalnie w oczy, niemo prosząc o szanse. Zmarszczyłem brwi i zacisnąłem usta w wąską linię. — Proszę...
— Jak sobie chcesz.
Zatrzasnąłem za sobą drzwi, a Leon od razu odsunął się od bladego ciała Lydii, zapinając rozporek. Przez chwilę w jego oczach zauważyłem przerażenie, kiedy skierowałem lufę krótkiej broni w jego stronę, ale szybko się ogarnął. Wszystkiego go nauczyłem, nawet tej cholernej obojętności w niebezpieczeństwie.
— Co ty odwalasz? — Zapytał, wyrzucając ręce w górę. Spojrzałem ponownie w stronę Lydii, która półnaga, próbowała zakryć się prześcieradłem, zanosząc się jeszcze głośniejszym płaczem.
— Nie taka była umowa. — Warknąłem, zwracając spojrzeniem w stronę brata. Brat, to tak odlegle w tamtej chwili dla mnie znaczyło. — Nie tak miało wyglądać wasze spotkanie.
— A nie sądzisz, że wszystko się zmieniło od czasów wypadku, mój braciszku? — Zakpił, zanosząc się śmiechem. Podszedłem do niego w trzech, szybkich krokach i przyszpiliłem do najbliższej ściany, przystawiając pistolet do skroni. — Och, co ty robisz?
— Nie takim tonem, zrozumiałeś? — Warknąłem mu prosto w twarz, przez co w jego oczach na moment zawirowało czysta uległość.
— Podnieś się! — Wrzasnąłem, kiedy po raz kolejny upadł twarzą na beton. Podparł się na dłoniach i spojrzał na mnie z zakrwawionymi ustami. — No dalej, mięczaku, podnieś swoje tchórzliwe, słabe dupsko!
— Nie jestem słaby! — Krzyknął, od razu się podnosząc. Zacisnął pięści, ponownie stając do walki. Prychnąłem pod nosem na jego słowa.
— Więc dlaczego za każdym razem lądujesz na dupsku, co, Leon? — Zaśmiałem się, a mój baryton rozniósł się echem po pustej, dawno opuszczonej elektrowni. — No dalej, przywal starszemu bratu, no już!
Z warknięciem podbiegł do mnie, a jego dłoń zawinięta w pięść poszybowała do mojej twarzy. Zręcznie ominąłem jego cios, pochylając się i w odwecie wymierzyłem mu policzek z otwartej dłoni. Pokręcił głową.
— Mam cię lać po mordzie, jak babę? — Zaśmiałem się, wykorzystując jego nieuwagę i ponownie wymierzyłem mu policzek. — Tylko na to cię stać? Boli cię? — Warknął i pochylając się, wleciał we mnie, mocno popychając, aż wylądowałem na pobliskiej ścianie, a jego pięść zawirowała obok mojej twarzy, ale nie uderzył mnie. Uśmiechnąłem się kpiąco. — Jesteś słaby, Leon i dobrze o tym wiesz.
— Co zamierzasz zrobić, co? — Parsknął cicho, patrząc mi się prosto w oczy. — Czasy się zmieniły, Austin, a ty zmieniłeś mnie, w czym rzecz? Sam chciałeś, abym był taki, jak ty. — Złapałem w dłoń jego szyję i mocnym ruchem przyciągnąłem go i ponownie zderzyłem z hukiem o ścianę.
— Jeszcze raz piśniesz choćby słówko, to mi powieka nie drgnie, kiedy wpakuję ci cały magazynek w twarz, rozumiesz?! — Wrzasnąłem, wymierzając mu cios kolanem w brzuch. Zgiął się, lecz podniosłem go ponownie do pionu.
— Więc mi wytłumacz o co chodzi?! — Splunął. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem się ukradkiem na Lydie, która w ciszy i w totalnym zakłopotaniu wpatrywała się w naszą dwójkę. — A więc oto chodzi, co? — Ponownie zwróciłem na niego spojrzeniem. — Fear pobzykał moją laskę i spodobały mu się jej słodkie oczka, co?
— Gówno wiesz, Leon. — Warknąłem z mordem w oczach. Uśmiechnął się ku mojemu zdziwieniu. Czy on serio chciał, żebym go kropnął? Bo zrobię to z chęcią, od dawna mnie gówniarz wkurwiał.
— Ależ wiem. Sam mówiłeś, że nie powinienem zawracać sobie nią głowy, nie? — Zaśmiał się. — A teraz sam jesteś w stanie odstrzelić własnego brata, dla tej suki.
— W tej branży nie ma rodzin i dobrze o tym wiesz. — Warknąłem, odchodząc od niego kilka kroków z wycelowanym pistoletem w jego stronę. — Trzymajmy się tego, że zginąłeś w wypadku, dobra?
— Tyle lat na nic, serio? — Prychnął, zerkając na przestraszoną Lydie. — Dla tej szmaty, od której sam mnie odpychałeś!? — Wskazał na nią palcem i ruszył w jej stronę. Odbezpieczyłem spluwę i zacmokałem.
— Stój w miejscu i nie waż się do niej podejść, inaczej zarobisz kulkę. — Prychnąłem, kiedy nie ruszył się, ani o centymetr. Wciąż miałem go w garści. — Jest moja, rozumiesz? — Leon zmrużył oczy wściekle. Miałem ochotę go podręczyć. — I kiedy zrobisz coś, co się jej nie spodoba, moi ludzie zrobią ci naprawdę złe rzeczy.
— Niby od kiedy jest twoja, co? — Zakpił, patrząc się prosto na Lydie. Wciąż skołowana siedziała na miejscu i trawiła wszystko, co do tej pory usłyszała. Musiałem z nią porozmawiać po wszystkim.
— Odkąd włożyłem w nią fiuta, kapujesz? — Parsknąłem śmiechem i opuściłem dłoń z bronią wzdłuż ciała. — Myślisz, że tego nie planowałem? Stary, Lydia już od dawna przysporzyła mi nie jeden orgazm w myślach, a kiedy już w nią wszedłem, delicje, takiej ciasne cipki, już dawno nie badałem.
— Zamknij ryj. — Warknął, podchodząc do mnie w kilka kroków i zapominając o broni w mojej dłoni, złapał za kołnierz mojej bluzy i przyszpilił mnie do powierzchni drzwi. — Zamknij mordę, Austin!
— Boli cię to, co mówię? — Parsknąłem, uśmiechając się dziko. — Oj Leon, Leon, Leon. — Spojrzałem prosto w jego tryskające mordem oczy i oblizałem wargę, dyskretnie zmierzając lufą pistoletu do jego ciała. — Wciąż jesteś słabym, tchórzliwym gównem, które przyszedłem zdeptać.
I strzeliłem prosto w jego brzuch.Usłyszałem gdzieś w oddali pisk Lydii, ale przed oczami miałem niebieskie oczy brata, powoli gasnące i twarz, którą wykrzywiał przeraźliwy ból. Uśmiechnąłem się szeroko i pochyliłem do jego ucha.
— Nie odbierzesz mi jej. — Dodałem jedynie.
A potem jego ciało rozluźniło się i padł na podłogę zupełnie bez życia.
CZYTASZ
ROCKSTAR | +18 ✔
Storie d'amoreDRUGA CZĘŚĆ KSIĄŻKI JUŻ DOSTĘPNA NA MOIM PROFILU!!! "Dzieci bały się go, bo inni się go bali. Był przerażający, bo taką miał reputację." Czułam jego spojrzenie, kiedy przechodziłam na drugą stronę ulicy. Jego wzrok towarzyszył mi nawet wtedy, kiedy...