Rozdział 7

4.7K 335 46
                                    


Diana... Znajdź Tengela... Śpiesz się...

Usłyszałam kobiecy szept, otworzyłam powoli oczy. Jej słowa, były bardziej wyraźne i zrozumiałe. Miałam nadzieję, że wkrótce będę mogła usłyszeć i zrozumieć całe jej przesłanie.
Leżałam na ziemi pokrytej niewysoką trawą, niedaleko rzeki. Był dzień, a słońce świeciło bardzo mocno, będąc wysoko na niebie. Podniosłam się powoli do pozycji siedzącej i zdziwiłam się, że rana na moim ramieniu nie boli już tak bardzo. Odchyliłam delikatnie bluzkę, aby zobaczyć jak to wygląda. Zamiast szerokiej rozszarpanej dziury, była tylko niewielka rana, która prawie całkowicie się zagoiła. Pozostawiając po sobie brzydką bliznę.
"Jak to możliwe?" - Pomyślałam zaskoczona.
W tej samej chwili przypomniałam sobie, ostatnie wydarzenia.
Wilki... Ogr... rzeka ....
Rozejrzałam się szybko szukając mojego wybawcy, ale nikogo nie było. Odetchnęłam z ulgą.
Byłam mu wdzięczna za pomoc, ale nie wiedząc czym się kierował ratując mnie, cieszyłam się, że go nie ma.
Wstałam zastanawiając się, w którą powinnam iść stronę. Nie mogę wrócić się w miejsce, gdzie zaatakował mnie wilk, a inna droga prowadzi przez zniszczone miasto, które pokazywał mi tata. Na dodatek straciłam konia, więc muszę iść na piechotę.

- Pieprzone życie. Czy ja zawsze muszę mieć pod górkę?! - skierowałam swoje słowa ku niebu ze złością.

Ruszyłam w stronę zniszczonego miasta, wybierając jednak jak najbardziej okrężną drogę.

- Lucy, nie pozwól mnie zabić, błagam cię - mówiłam sama do siebie.

Bałam się, ktoś by inaczej się czuł na moim miejscu?

- Ktoś wogóle byłby na tyle głupi, aby iść sam prowadzony przez szepty, których nikt inny nie słyszy, przez świat pełen niebezpiecznych istot? - mówienie tego na głos, nieco zagłuszało mój strach.

Usłyszałam konie biegnące za mną, oraz czyjś głos. Odwróciłam się przestraszona.

- Hmm... chyba tylko ty jesteś  wyjątkiem takiej głupoty. Nie mogłaś poczekać jeszcze chwilę? Wiesz jak się przestraszyłem, gdy wracam z końmi a ciebie niema? - powiedział Hugo, zatrzymując obok mnie konia, na którym siedział oraz drugiego, którego trzymał za lejce, tego który mi uciekł.

- Hugo? Co ty tu robisz? - zapytałam zaskoczona, jednocześnie czując ulgę.

- Jak to co? Mówiłem, że sama nigdzie nie pójdziesz - powiedział ze złością - Już pierwszego dnia o mało nie zginełaś.

- Skąd wiesz?

- A myślisz, że kim był ten wspaniały bohater, który cię uratował? - wyprostował się, będąc dumny jak paw.

Chciałam już go wyśmiać, że on nie jest żadnym bohaterem i przecież nie może zmienić się w ogra, ale w tym momencie zawiał delikatnie wiatr, a ja ponownie usłyszałam szept, przepełniony strachem i ponagleniem. Zamknęłam oczy i wsłuchałam się w niego.

Bliźniacze Góry.... Idź... Śpiesz się... Oni...

- Wiesz gdzie są Bliźniacze Góry? - zapytałam z powagą, gdy głos ucichł.

- Nie.... niezauważyłem żadnych gór - odparł trochę zaskoczony moim pytaniem.

Bez słowa ruszyłam w stronę najwyższego drzewa, próbując się na nie wspiąć. Niestety, moja słaba kondycja nieułatwiała tego. Gałąź była zbyt wysoko, abym dała radę się podciągnąć. Z pomocą ruszył Hugo. Śmiejąc się z moich niezgrabnych ruchów, położył dłonie na moich biodrach i uniósł na tyle wysoko, abym mogła wejść.
Dziwnie się poczułam gdy mnie tak dotknął, serce mi przyśpieszało, a policzki oblał rumieniec. Jednak jego słowa od razu przywróciły mi trzeźwość umysłu.

Szepty Feniksa Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz