Rozdział 13

3.9K 316 28
                                    


- Nie wiem czym jesteś, ale na pewno nie wilkołakiem.

Wstał i wyciągnął dłoń, na której pojawiła się kula ognia. W jego oczach dostrzegłam swoją pewnął śmierć...

Nagle wszystko zaczęło dziać się bardzo szybko.
Z ust mutanta wydobył się przerażający krzyk, spowodowany bólem. Upadł na kolana dotykając dłonią do pleców, gdzie zaczynała lecieć krew z długiej podłużnej rany. Za nim stała dziewczyna o zielonych oczach i długich do pasa, złotych włosach zaplecionych w kłos. Trzymała w dłoni długi miecz, który pokryty był jego krwią.

- Uciekaj! - krzyknęła do mnie, jednocześnie podnosząc wysoko miecz, by zadać mężczyźnie kolejny cios.

W tej samej chwili, gdy ja próbowałam się podnieść, a dziewczyna wbiła w jego plecy ostrze, które przebiło się pod jego mostkiem, mutant błyskawicznie użył swej mocy.
Z przerażeniem patrzyłam jak kula ognia, uderza w dziewczynę i odrzuca ją na kilka metrów.
Chciałam jej pomóc, ale nic nie mogłam zrobić. Sama musiałam uciekać. Niestety zdążyłam zrobić tylko kilka kroków.
Poczułam jak wokół mojej kostki, okręca się płomień przypominający sznur. Jego drugi koniec znajdował się w dłoni mutanta, który wyjął już miecz ze swojego ciała i mimo ran, nadal żył niepoddając się. Widziałam w jego oczach furie. Za wszelką cenę chciał mnie zabić.

Krzyknęłam z bólu i upadłam na ziemię. Ogień, który palił moją kostkę, powoli rozprzestrzenił się na całe moje ciało. Cierpiałam potworne katusze. Krzyczałam, aby ktoś mi pomógł. Płomień stworzony magią nie tak łatwo ugasić, więc moje wszelkie próby zduszenia go były daremne.

Diana... uwolnij swoją moc... skup się...

W płomieniach szeptał kobiecy głos, który bardzo dobrze znałam. Nierozumiałam o czym mówi...
W tej sytuacji całkowicie zignorowałam jej słowa, myśląc tylko o tym, aby ktoś zakończył moją agonię.
Wywołałam w myślach obraz Hugo, który zawsze łagodził moje cierpienie. Pojawił się nagle jeden moment... dzień moich urodzin i prezent jaki od niego dostałam.
Szybkim ruchem ręki, który wywołał kolejną falę bólu, wyjęłam z kieszeni spodni małą kulkę. Ścisnęłam ją mocno w dłoni, a efekt był natychmiastowy.
Woda, która w niej się znajdowała zwiększyła swą objętość kilkunastokrotnie, tworząc kilka centymetrów nade mną niewielki wir. Po dosłownie sekundzie wodny wir eksplodował, oblewając moje ciało i gasząc płomień. Strumień dosięgnął również mojego oprawcę, chwilowo uniemożliwiając mu ponowne użycie mocy.
Zaczęłam się krztusić wodą, która dostała mi się do płuc.
Usłyszałam groźne słowa mężczyzny, skierowane do mnie. "Jeszcze się spotkamy i wtedy cię zabiję".
Oczy zaszły mi mgłą i straciłam przytomność.

*****

Stałam na wyschniętej, skalistej ziemi, a wokół nie było nic. Żadnych drzew, roślin, czy budynków. Byłam tylko ja i oddalony o kilka metrów ode mnie, czarny posąg. Przedstawiał dziewczynę i chłopaka, zastygłych w wiecznym pocałunku. Doskonale wiedziałam kim są. Podeszłam bliżej, czując pojedynczą łzę spływającą po moim policzku. Wyciągnęłam dłoń i delikatnie dotknęłam ramienia dziewczyny. Wtedy usłyszałam jej błagalny szept.

Kryształ... musisz wziąć kryształ...

Te same słowa, powtórzyły się jeszcze kilka razy. Wiedziałam o jakim krysztale mówi, choć nie rozumiałam do czego jest mi potrzebny.

- Lucy, dlaczego nie złamiesz pieczęci? Potrzebujemy cię. Tylko ty możesz przywrócić dawny porządek świata - mówiłam drżącym głosem, patrząc na nią.

Zawiał mocny wiatr, a posąg zmienił się w pył i rozproszył się w powietrzu. Po moich policzkach spływały kolejne łzy, a po chwili ponownie okrył mnie mrok.

******

Poczułam jak ktoś delikatnie wciera w mój brzuch coś chłodnego, co przyniosło mi ulgę bo moje ciało nadal odczuwało żar płomieni. Obudziłam się, krzycząc z bólu i przerażenia. W panice próbowałam ugasić ogień, który mnie palił...

- Diana, spokojnie! - usłyszałam łagodny głos mojego przyjaciela, który przytulił mnie, abym przestała gasić ogień, którego nie ma.

Wtulona w niego, zaczęłam się uspokajać. Dopiero po chwili zorientowałam się, że moje ciało nie jest tak mocno poparzone jak sądziłam. Odsunęłam się od Hugo i spojrzałam na niego zdezorientowana.

- Jak mnie uleczyłeś?

- Ja tylko wtarłem w twoje ciało, maść chłodzącą... - mówił spokojnie i uśmiechnął się delikatnie - Ty sama się uzdrawiasz.

- Nie rozumiem. Zaraz, a co z dziewczyną? - spytałam, nagle przypominając sobie o niej.

Rozejrzałam się i zobaczyłam, że leży na ziemi dwa metry odemnie. Pod głową miała zwiniętą bluzkę Hugo i była przykryta kocem.

- Nie martw się. Opatrzyłem jej rany. Nadal jest nieprzytomna, ale wyjdzie z tego. Potrzebuje tylko odpoczynku. Tak w ogóle, kim ona jest?

- Nie wiem, ale uratowała mi życie. Twój prezent również.

- Jestem w szoku, że potrafiłaś go użyć.  Dobrze, że się przydał i że miałaś go przy sobie - uśmiechnął się szeroko, a ja posłałam mu wściekłe spojrzenie - Co z nią zrobimy? - dodał z powagą.

- Nie możemy jej tak zostawić - odparłam stanowczo.

- Ale ona nas spowolni. Nie wiemy kiedy się obudzi. Może nas zaatakowaćb- odparł, podnosząc głos.

- Więc czemu mnie uratowała i kazała uciekać? - mówiłam coraz bardziej zła - Jestem pewna, że nie jest dla nas zagrożeniem.

Hugo spojrzał na nią i zamyślił się. Po chwili jednak, uśmiechnął się szeroko. Nieodrywając od niej wzroku, powiedział spokojnie.

- Masz trochę racji. Taka piękna dziewczyna, która potrafi walczyć, jest odważna i broni innych, na pewno jest wspaniałą osobą. Chętnie ją przesłucham, gdy się obudzi.

Patrzyłam na niego zaskoczona, nie wiedząc jak zinterpretować jego wypowiedź. Poczułam jednak ukłucie w sercu, oraz narastającą we mnie złość. Przez resztę dnia próbowałam nad sobą panować,  aby nie wywołać kolejnej kłótni z Hugo. Przyszło mi to z łatwością,  bo przespałam prawie cały dzień i noc. Następnego ranka, moja tajemnicza wybawczyni obudziła się. Jednak tego kim jest i skąd, nie brałam nawet pod uwagę.

Szepty Feniksa Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz