Rozdział 4

426 31 8
                                    

Mężczyzna prowadzi mnie do podziemnego garażu, w którym pożyczone auto zostawiła również Zoë. Spodziewam się, że Theo musi mieć jedno z tych aut, na które nigdy w życiu nie będzie mnie stać, ani większości świata.

Tak jak się spodziewałam, nie jestem zawiedziona tym, co widzę - czarne auto z szybami tak ciemnymi, że nikt nie jest w stanie zobaczyć, co się dzieje w środku. Nawet nie potrafię określić co to za marka, bo po pierwsze - nie znam się na samochodach, a po drugie - takie luksusowe są poza moim zasięgiem.

Kiedy podchodzimy bliżej, a auta wysiada mężczyzna, który prawdopodobnie jest kierowcą. Mając takie auto, chciałabym je sama prowadzić, żeby się nim nacieszyć. Ale co ja mogę wiedzieć, skoro nie mam prawa jazdy.

- Witam, panie Taptiklis, dobry wieczór - mężczyzna nieznacznie kiwa głową w moim kierunku. Odwzajemniam gest, a on otwiera przede mną drzwi. To samo robi z Theo.

W środku jest tak jak się spodziewałam - skórzane siedzenia, które nadal pachną nowością, jakby samochód był kupiony wczoraj z salonu. Zresztą, Theo pewnie może zmieniać je co tydzień, tyle ma pieniędzy.

Theo mówi coś do kierowcy, ale nie zwróciłam uwagi na to, co dokładnie mu przekazał. Z ciekawością rozglądam się po wnętrzu auta. Moja matka miała starego volvo, w którym zawsze miałam wrażenie, że może być to moja ostatnia podróż, mimo, że bardzo rzadko nim jeździłam. Wydawał z siebie takie odgłosy, że zaciskałam powieki i powtarzałam w myślach „obyśmy dojechali cali". Tutaj na pewno nie muszę się o to martwić.

- Pochodzisz z Nowego Jorku? - Pyta Theo, przerywając ciszę. Otrząsam się z myśli i zerkam na niego.

- Nie, przeprowadziłam się tutaj z Simi Valley. To takie miasto koło Los Angeles.

- Dlaczego tam nie zostałaś? - Drąży temat.

- Nie widziałam tam dla siebie przyszłości. No i zawsze marzyłam o Nowym Jorku - odpowiadam. Uznaję, że nie powinnam zdradzać mu zbyt wiele o swoim życiu. Nikomu o nim nie mówię, jedynie Zoë stała się moją powierniczką. Życie nauczyło mnie, żeby zbytnio nie ufać ludziom.

- To miasto ma coś w sobie, że wszystkich przyciąga - wzdycha Theo. - Urodziłem się w Londynie, ale zawsze chciałem zamieszkać w Nowym Jorku.

Znów ten cholerny Londyn. To chyba ważne miasto, skoro tyle o nim słyszę. Muszę wziąć się za geografię, bo nie mogę już znieść własnej niewiedzy.

- Odwiedzasz czasami rodzinę? - Theo świdruje mnie swoimi ciemnymi oczami. Wydają się takie tajemnicze, jakby nie chciały pokazać prawdziwych uczuć.

- Nie - ucinam krótko, dając mu do zrozumienia, że nie chcę już o tym rozmawiać.

Theo wydaje się rozumieć, bo już mnie o nic nie pyta. Mój wzrok ląduje na jego dłoniach, które są zadbane i czyste. Widać, że nigdy nie doświadczyły ciężkiej pracy... niektórzy to mają szczęście. Nie zauważam również obrączki, więc prawdopodobnie jest wolny. Taka partia wciąż niezdobyta? Tacy jak on zazwyczaj wychodzą za puste idiotki, których codziennymi obowiązkami są zakupy, plotki z przyjaciółeczkami, które też mają bogatych mężów, chodzenie do salonów piękności... Tacy ludzie przynajmniej wiedzą, że żyją.

Auto zatrzymuje się, a ja zdziwiona widzę, że nie znajdujemy się przed budynkiem mieszkalnym. Kierowca otwiera drzwi, więc wysiadam. Theo podchodzi do mnie i podaje mi ramię, a następnie kierujemy się do wejścia, przed którym stoi spora kolejka. Mijamy tych ludzi, słychać ich protesty, ale Theo otwiera przede mną szklane drzwi i wchodzimy do środka. Kelner widocznie go zna, bo nie mówi nic o tym, że mamy poczekać jak ci ludzie na zewnątrz. Prowadzi nas do jedynego wolnego stolika w zacisznym kącie niedaleko kominka, z którego wydobywa się kojący dźwięk i zabiera nasze płaszcze.

Theo odsuwa przede mną krzesło, więc siadam. Sam usadawia się naprzeciwko mnie. Kelner przynosi nam menu i dwie lampki szampana, zapala także świece na stole, przez co robi się idealny nastrój.

- Na co masz ochotę? - Pyta Theo, sam przeglądając menu.

- Nie wiedziałam, że idziemy coś jeszcze zjeść - mówię zaskoczona. Spodziewałam się, że po prostu pójdziemy do niego lub do hotelu, będziemy uprawiać długi seks, podczas którego mój klient spełni wszystkie swoje zachcianki, dostanę pieniądze i wrócę do domu.

- Przecież mówiłem, że chcę się z tobą zaprzyjaźnić - Theo rzuca mi swój obezwładniający uśmiech. Muszę się mieć na baczności, bo faceci potrafią dobrze grać. Nie powinien ruszać mnie jego uśmiech, bo to może być tylko zmyłka, żeby mnie omamić. Lepiej być trzeźwym, a nie pijanym z miłości, czy pożądania. - Coś nie tak?

- Nie, to fajnie... to znaczy - plącze mi się język. Świetnie. - To miło z twojej strony.

- W pierwszej kolejności należy zaspokoić potrzebę związaną z jedzeniem, a potem zabierać się za następne - stwierdza. - Wybrałaś już coś?

Na palcach jednej ręki mogę policzyć ile razy w życiu byłam w restauracji. Nie mam pojęcia, co wybrać, te nazwy wydają się takie wyrafinowane. Ceny zapierają dech w piersi, w życiu nie mogłabym tutaj jeść. Chyba, że zadowoliłabym się mieszkaniem pod mostem albo w Central Parku, na ławce.

- Mógłbyś wybrać za mnie? Chciałabym, żebyś zrobił mi niespodziankę - wykręcam się zręcznie.

- Jestem mistrzem w robieniu niespodzianek - odpowiada. - Niekoniecznie miłych - dodaje po namyśle.

>>>

Po zjedzeniu wybornej ryby, a później jeszcze lepszego deseru, wciąż siedzimy przy stole, pijąc szampana. Czuję, że zaczyna mi delikatnie szumieć w głowie, więc zwalniam z piciem, bo nie chcę, żeby urwał mi się film.

Mimo późnej godziny, restauracja wciąż jest pełna ludzi. Staram się nie obserwować ich jak psychopatka, więc skupiam uwagę na Theo.

Ten patrzy na zegarek, co wydaje mi się niegrzecznym zachowaniem.

- Musimy się już zbierać - oświadcza i szuka wzrokiem kelnera.

- No dobrze - odpowiadam tylko. Kelner przynosi nasze płaszcze, a Theo podaje mu kartę, z którą tamten odchodzi. Wraca niedługo potem.

Wychodzimy z restauracji i podchodzimy do auta. Kierowca znowu otwiera przed nami drzwi i wsiadamy do środka.

- Gdzie mieszkasz? - Zwraca się do mnie Theo. Patrzę na niego pytająco. - Podwieziemy cię do domu.

- Och - myślę gorączkowo nad jakimś adresem. Nie mogę mu przecież podać tego z Bronxu, to zbyt uwłaczające. Podaję mu więc adres Zoë, to jedyny który pamiętam z lepszej dzielnicy.

Jednocześnie zaczynam gotować się ze złości. To wszystko? Kolacja? Niech ją sobie wsadzi w dupę, kretyn. Mogłam dzisiaj zarobić sporą kasę, a jedyne co dostałam, to kolacja. Kurwa mać, co za strata czasu.

- I jesteśmy na miejscu - odzywa się Theo. - Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy, przyjaciółko.

- Tak, do zobaczenia, przyjacielu - odpowiadam, siląc się na uśmiech. Jednocześnie myślę sobie, że nie chcę go już nigdy widzieć. Zmarnował mi wieczór i okazję do finansowego odkucia się od zupełnego dna.

Po chwili auto odjeżdża, a ja wydaję z siebie wściekły ryk frustracji. W oczach stają mi łzy wściekłości i przeklinam Theo. Mam nadzieję, że Zoë miała dzisiaj więcej szczęścia.

Wkurzona, kieruję się na stację metra. Gdy wkładam rękę do kieszeni płaszcza, czuję, że mam w niej kopertę. Wyciągam ją ze zdziwieniem i otwieram. Wydaję z siebie zduszony okrzyk, gdy okazuje się, że jest w niej tysiąc dolarów. Zamykam ją i zauważam napis na kopercie.

„Dla przyjaciółki".

A jednak.

CDN.

LIAR [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz