Rozdział 40

237 20 9
                                    

Okazuje się, że jest to fałszywy alarm - to tylko skurcze przepowiadające, ale Holly jeszcze nie chce wyjść na świat. Widocznie jest jej tam dobrze - nie dziwię się, że chce tam zostać. Świat jest dziwny i nieprzyjazny, a ja chciałabym dla swojej córeczki jak najlepiej.

- Mogłabyś nie wszczynać fałszywych alarmów? - Warczy Melody, kiedy leżę, próbując zasnąć. Nawet nie usłyszałam jak weszła do pokoju.

- A co to ciebie obchodzi? - Pytam, rozzłoszczona. Zapalam lampkę nocną i siadam powoli na łóżko.

- Nic nie rozumiesz! Musimy to zrobić w odpowiedni sposób! To musi być rytuał! Wszystko zepsujesz!

- Jaki rytuał? - Parskam śmiechem. - Muszę po prostu urodzić dziecko jak miliony kobiet na świecie. Do tego nie potrzeba żadnych rytuałów.

- Posłuchaj mnie, nie zepsujesz tego, rozumiesz? - Chwyta mnie za bluzkę od mojej piżamy.

- To moje dziecko, będę robić co tylko będę chciała.

Melody parska śmiechem.

- Jak możesz być taka naiwna? Śmieszysz mnie coraz bardziej, Shailene.

- Co masz na myśli? - Pytam, mimowolnie tracąc pewność siebie.

- Myślisz, że ty i Theo będziecie szczęśliwą rodziną, prawda?

Nie odpowiadam.

- Twoim zadaniem jest urodzenie dziecka. Chyba jeszcze na tyle cię stać, prawda? Wiem, że jesteś tępa, Theo opowiadał mi o twojej przeszłości. Myślisz, że jesteś odpowiednią matką dla tej dziewczynki? - Wskazuje na mój brzuch. - Nie jesteś w stanie jej niczego nauczyć, z tobą będzie się cofać w rozwoju.

- Uczyć się będzie w szkole - mówię, udając, że nie dotknęły mnie jej słowa. - Najważniejsze, że będę ją kochać.

- Nadal wierzysz, że miłość jest wszystkim? Życie to jeden wielki biznes, nie ma w nim miejsca dla słabych.

- Naprawdę muszę tego słuchać? Wolałabym żebyś wyszła.

- Wiem, ze prawda boli. Musisz jednak wiedzieć, że wszystko co przytrafia nam się w życiu, jest następstwem naszych własnych czynów. Chciałaś zabrać mi męża i rozwalić moją rodzinę, więc nie myśl sobie, że to ci się upiecze.

- Wyjdź.

Melody tylko uśmiecha się szyderczo, po czym kładzie rękę na moim brzuchu.

- Dobranoc moja słodka córeczko.

- To nie jest twoja córka! - Krzyczę.

- Moja malutka Nicole - rozczula się Melody, wychodząc z pokoju.

Zamiast z powrotem się położyć, wstaję i idę do garderoby. Zaczynam się na szybko pakować, wrzucając byle jak ubrania do walizki. Przebieram się w sukienkę, zakładam klapki, po czym wychodzę z sypialni, ciągnąc za sobą walizkę. W salonie widzę Theo, który pracuje na laptopie. Kiedy mnie słyszy, odrywa się od ekranu i patrzy na mnie spod zmarszczonych brwi.

- Wybierasz się gdzieś? - Pyta wyjątkowo spokojnie.

- Nie wytrzymam tutaj dłużej - odpowiadam od razu. - Chcę wrócić do Stanów! Nawet do mojego starego mieszkania, nie chcę już mieszkać u ciebie! Chcę mieć święty spokój!

- Coś się stało?

- Zapytaj tej wariatki! - Odstawiam walizkę i podchodzę do niego bliżej. Theo wstaje. - Theo, ona chce mi odebrać dziecko. Nazywa Holly swoją córeczką! Nie oddam jej, rozumiesz? To moje dziecko!

- Nikt nie każe ci oddawać dziecka - odpowiada niecierpliwie Theo. - Nie możecie chociaż chwilę wytrzymać bez kłótni? Naprawdę mam dużo na głowie, nie potrzebuję jeszcze waszych dziecinnych przekomarzanek.

- Powiedz to jej, a nie mnie. Unikam jej jak mogę, nie zależy mi na tym, żeby się z nią kłócić!

- Już niedługo to się skończy - mruczy do siebie Theo.

- Co się skończy? - Pytam, marszcząc brwi.

- Nic. Masz rację, powinniśmy wrócić do Stanów.

- Tak po prostu? Już nie ma niebezpieczeństwa?

- Nie. Już teraz jest całkiem... bezpiecznie. Już nic nam nie grozi - w jego oczach pojawia się dziwny błysk. Wzdrygam się.

- Czym ty się tak naprawdę zajmujesz, Theo? - Pytam po chwili.

- Do tej pory byłem biznesmenem, ale niedawno zmieniłem profesję... teraz mogę się bardziej nazywać politykiem.

CDN.

LIAR [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz