Rozdział 33

242 20 20
                                    

- Wychodzę - informuję Melody, chociaż wcale nie muszę się jej tłumaczyć. Jestem wolną kobietą i mogę robić to, co tylko zechcę.

- Nie możesz - odpowiada spokojnie kobieta. Bawi się na podłodze z Amberly. - Oo, znowu się poruszyła! Chcesz poczuć jak kopie? - Melody zwraca się do córki, która ochoczo kiwa główką. Przykłada jej ręce do brzucha, pod sukienką ma swoją atrapę ciążowego brzucha.

- Mamusiu, ale ja nic nie czuję.

- Bo się nie starasz - dociska jej ręce mocniej. Mała zaczyna się krzywić.

- Mamusiu, to boli...

- Musisz to czuć! Przecież kopie!

Amberly zaczyna płakać, ale mimo to, Melody nadal mocno ściska jej ręce. Postanawiam zainterweniować.

- Melody, puść ją - mówię stanowczo. Brunetka otrząsa się i patrzy na mnie ze zmarszczonym czołem. Podchodzę do nich i kucam przy małej. - Nic się nie stało? Boli cię? - Pytam, a dziewczynka patrzy na mnie ze strachem. Uśmiecham się do niej pocieszająco i ocieram łzy z jej policzków. Zdecydowanie powiem o tym Theo, powinien wiedzieć, że Melody zagraża ich córce. Nie rozumiem dlaczego nie może zabrać jej do dobrego psychiatry, albo wysłać ją do kliniki na leczenie. Ale Theo od dwóch dni nie ma w domu, wyjechał w sprawach biznesowych. - Chcesz iść do parku? Pobawimy się i może pójdziemy na jakieś dobre ciastko...

- Nie możesz wyjść - odzywa się Melody.

- Niby dlaczego?

- Theo zabronił.

- Theo tu nie ma - warczę.

- Ale ja tu jestem. Ochroniarze tu są - Melody wstaje z podłogi i podchodzi bliżej. - Amberly, idź do swojego pokoju.

- Ale...

- Do pokoju - powtarza Melody tonem nieznoszącym sprzeciwu. Kiedy dziewczynka wychodzi, na twarzy Melody pojawia się ironiczny uśmiech. - Naprawdę myślisz, że masz tutaj jakąkolwiek władzę?

- Nie, jestem po prostu wolnym człowiekiem i mogę robić co chcę - odpowiadam stanowczo.

- Odkąd nosisz w sobie dziecko Theo, przestałaś być wolna, jesteś od niego zależna. Wiem, że przez całe swoje życie musiałaś być pieprzoną egoistką, ale ktoś musi cię naprostować.

- Mam prawo wyjść z tego cholernego domu! - Krzyczę, ale ona zaczyna się śmiać. Ten groteskowy śmiech odbija się echem od ścian,
prześladuje mnie.

- Nie masz do niczego prawa. Jeszcze się tego nie nauczyłaś? Myślałaś, że wyrwałaś się z gówna i zostaniesz wielką panią? Biedna, naiwna dziewczynka. Nie. Biedna, naiwna kurwa. Tak cię powinni nazywać. Shailene, która jest kurwą.

Milczę, nie wiedząc co jej odpowiedzieć. Powiedziała na głos to, o czym tak długo myślałam. To, co sama o sobie myślę.

Shailene, która jest kurwą.

- Nie jesteś godna tego, żeby zostać matką - warczy Melody przez zaciśnięte zęby. W jej oczach lśnią łzy. - Dlaczego Bóg na to pozwala? Takie jak ty rozmnażają się bez trudu, nie dbacie o wasze dzieci, które są prawdziwym cudem, sprawiacie, że wybierają tą samą drogę co wy...

Przypominam sobie swoją matkę, która utrzymywała się z dawania dupy. Uciekłam z tego domu, żeby robić to samo... A co jeśli kiedyś Holly też ode mnie ucieknie? Co jeśli pójdzie w moje ślady...? W ślady swojej babci...? Co jeśli po prostu mamy to w genach i właśnie tym genem obdarzę kolejną istotę?

Nie daję jednak Melody satysfakcji.

- Mówisz to z zazdrości - wyrywa mi się. - Theo mi powiedział... Sama poroniłaś, więc teraz zazdrościsz wszystkim ciężarnym... - na moim policzku ląduje jej dłoń, ale to nie wszystko. Na twarzy Melody pojawia się szaleństwo i już wiem, że nie jest dobrze. Zaczyna mnie okładać po głowie. Jedyne na czym mi zależy to osłona brzucha, ale Melody nawet w niego nie celuje. Nie mam jak się obronić, mam mroczki przed oczami. Po chwili wszystko ciemnieje, a ja osuwam się na podłogę.

CDN.

LIAR [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz