Rozdział 24

264 19 23
                                    

Kiedy się budzę, jak zwykle jestem w łóżku sama. Theo czasami ze mną śpi, ale rano już go nie ma. Czasami zastanawiam się, czy ten człowiek kiedykolwiek śpi - gdy zasypiam, on nie śpi, gdy się budzę - nie ma go w łóżku.

Trudno mi zaakceptować fakt, że jednak nie jestem sama - moim ciele rozwija się nowe życie. Wciąż w to nie wierzę. Nie czuję się inaczej, choć czytałam, że powinnam mieć różne objawy - na przykład, ani razu nie miałam mdłości. Może zacznę wierzyć, kiedy mój brzuch się zaokrągli.

Wstaję z łóżka i idę do łazienki, po drodze zabierając prostą sukienkę z długim rękawem w kolorze turkusowym. Biorę szybki prysznic, uważając, żeby woda nie była zbyt gorąca, przed czym ostrzegał mnie Theo. Swoją drogą, zadziwiające jest to, jak dużo wie o ciąży. Zawsze uważałam go za niezbyt rodzinnego typa, który zmienia dziewczyny jak rękawiczki.

Może jednak nie wiek o nim wszystkiego...?

Wycieram się ręcznikiem, po czym staję przed lustrem. Dotykam płaskiego brzucha i próbuję coś poczuć. Czy dowiadując się o ciąży, nie powinnam dostać w pakiecie instynktu macierzyńskiego i bezwarunkowej miłości? Widocznie, jak zwykle, los sobie ze mnie zakpił i dał mi czegoś mniej. No cóż, zdążyłam się przyzwyczaić, że moje życie układa się chujowo. Zawsze pod górkę.

Wzdycham i zaczynam się ubierać. Rozczesuję mokre włosy, po czym wyciągam z szafki suszarkę i podłączam ją do prądu. Nienawidzę suszyć włosów, ale nie lubię też chodzić z mokrymi włosami.

Kiedy jestem usatysfakcjonowana, chowam suszarkę do szafki. Zastanawiam się, czy nałożyć makijaż i w końcu decyduję się na podkład i tusz do rzęs.

Kiedyś cieszyłam się, jak udało mi się zarobić na kosmetyki za kilka dolców. Teraz używam takich, za które można by wykarmić głodne dzieci przez miesiąc.

Mam wrażenie, że ten stan nie będzie trwał wiecznie, więc staram się korzystać z tego tyle, ile mogę. Co jeśli już niedługo zostanę samotną matką, walczącą o przetrwanie na ulicy? Samej było mi bardzo ciężko, a co dopiero z dzieckiem... Nie mogłabym pracować. Nie mielibyśmy co jeść... Po raz pierwszy w jakimś sensie rozumiem swoją matkę. Tyle gęb do wykarmienia, a pieniądze nie rosną na drzewach. Szkoda tylko, że zarobione pieniądze nie przeznaczała na jedzenie dla nas, tylko na swoje potrzeby. Trzeba być odpowiedzialnym za to, co się zrobiło - dziecko nie przeżyje bez wsparcia dorosłego. A jednak mi się udało... byłam najstarsza i to na mnie spoczywała największa odpowiedzialność. Gdybym nie była sprytna, wszyscy byśmy pomarli z głodu.

Moje dziecko urodzi się w bogactwie. Czym sobie na to zasłużyło? A czym ja sobie zasłużyłam na to, żeby urodzić się w takiej zjebanej rodzinie? Ktoś kto kieruje z nami z góry musi się nieźle bawić. To coś jak Simsy. Jednym wpisujemy motherlode, a innym usuwamy drabinkę z basenu i go mordujemy. Bo tak nam się podoba. Nie jest to sprawiedliwe...

Kiedy słyszę dźwięk otwierających się drzwi, wychodzę z pomieszczenia. Myślałam, że Theo już pojechał do pracy...

Jestem zdziwiona, gdy w progu ukazuje mi się elegancka brunetka, która trzyma za rękę małą blondynkę, która ma na oko dwa latka. Za nimi wchodzi ochroniarz Theo, niosąc walizki.

- Co tu się dzieje? - Pytam.

- Ty musisz być Shailene - brunetka obdarza mnie szerokim uśmiechem. Puszcza rękę dziewczynki, po czym podchodzi bliżej i wyciąga dłoń w moim kierunku. - Jestem Melody Taptiklis. Żona Theo, a to nasza córka, Amberly.

CDN.

Zapraszam na knocked her up, gdzie pojawił się pierwszy rozdział ❤️

Zapraszam na knocked her up, gdzie pojawił się pierwszy rozdział ❤️

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
LIAR [1]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz