Rozdział I.

15K 723 593
                                    

Leżał na łóżku od zaledwie dziesięciu minut. Każda z nich wydawała mu się jednak przeciągać w nieskończoność. Zawsze tak było. Zawsze kiedy...
Więc może powinien był się przyzwyczaić? Albo przestać tyle myśleć.
Wziął do ręki przypadkową kartkę ze stolika i zaczął ją czytać. Nie wiedział już nawet, do którego utworu należał owy fragment. Każdą zapisaną stronę rzucał właśnie na to miejsce, nie zważając kompletnie, że mogą mu się pomieszać. Zresztą, ostatnimi czasy mało co go interesowało.
Gdy piąty raz zaczynał czytać to samo zdanie, próbując wyłapać z niego jakikolwiek sens, zmiął kartkę w pięści i cisnął ją o ścianę.
Za chwilę sam zerwał się z łóżka i w zdenerwowaniu zaczął chodzić po pokoju. Jego myśli były rozdarte na pół. Jak romantycznie, zaśmiał się pod nosem, kiedy zdał sobie sprawę z niedorzeczności własnego zachowania.

-Julek... -cienki głos wyrwał go z zamyślenia. Do pokoju weszła jego matka Salomea, trzymając coś w rękach.

Spojrzał na nią, po czym przeniósł podejrzliwy wzrok na to, co przyniosła ze sobą. Wydawało mu się to co najmniej dziwne.

-Wiesz, że głupio mi prosić cię o to...

-O co chodzi? –zapytał rzeczowo, bo po tonie jej głosu, wiedział, że wolałaby owinąć wszystkie swoje zamierzenia w bawełnę zamiast powiedzieć mu prawdę.

-Jutro masz swoją improwizację... Na pewno dasz sobie radę. Chcę tylko, żebyś...

-Staram się, naprawdę –westchnął, spoglądając na nieciekawie wyglądające stosy kart, zalegające przy łóżku. Nie miał w ogóle ochoty na tę rozmowę. Odkąd pamiętał wszystko bazowało jedynie na tym.Ciągłe dopominanie się jego matki i ojczyma. Ciągła presja, którą czuł na karku, jakoby ich niecierpliwy oddech. To tylko demotywowało go do pisania.

Juliusz, to cudownie, że masz talent. Ale nie masz pieniędzy.

I choć chłopak rozumiał jej obawy, to ciężko było mu się pogodzić, że dla jego własnej matki więcej znaczyły rzeczy materialne niż choćby sukces ostatnich wierszy jej syna.
Długo szukała odpowiednich słów, ale cisza zdawała się lepiej wyrażać ich jakiekolwiek odczucia niż puste wyrazy. Juliuszowi przestało w tym momencie zależeć już na czymkolwiek.

–To dla ciebie –odparła ciszej i położyła butelkę na jego biurko.

-Nie chcę tego...

-Pomoże ci -uśmiechnęła się znacząco, a chłopak poczuł jak zalewa go zimna krew. Nim zdążył odpowiedzieć, nie używając przy tym przekleństw, kobieta wyszła z pokoju.

Słowacki wręcz wychodził z siebie po jej ostatnich słowach.
-W czym mi to pomoże?! –złapał butelkę wina w rękę i ledwo pohamował się, by nie rozbić jej o ścianę. Podobnie czynił ze wszystkim innym, jednak uznał, że alkohol musiał być droższy niż kartka papieru. I głośniejszy.

-Nie potrzebuję tego –wycedził przez zęby w pustkę pokoju, opadając na łóżko z nietkniętą butelką czerwonego wina.

***

Osiemnastolatek dopiero zaczynał swoją przygodę z pisaniem. Przez wiele lat robił to jedynie dla zabawy, dla dumnego spojrzenia matki i pochwał, jakie starsi dawali małemu Słowackiemu. Teraz wszystko się zmieniło. Teraz, kiedy wydoroślał, a rodzice jasno dali mu do zrozumienia, że nie zadowolą się już byle czym -musiał zdecydować, co będzie robić w życiu. I choć chłopak miał już jasno zaplanowaną ścieżkę w przyszłość, wszystko popsuł... jego ojczym.

Doktor Becu był wysoko cenionym doktorem, poważanym w zaborze rosyjskim. Sam mógł mianować, zwalniać, wpływać na społeczeństwo. I robił to z ogromną skutecznością. Jedyną osobą, która nie uległa jego przymusowi był młody Słowacki. Mężczyzna pragnął wykształcić swojego przybieranego syna, dać mu dobrą pracę, zapewnić lepszą przyszłość. Przede wszystkim wybić z głowy profesję tak marną, jak bycie poetą, ale Juliusz wbrew jego woli, sam zdecydował o sobie.

Persona -SłowackiewiczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz