Plan miał iście szatański. Wszystko dopięte na ostatni guzik. I kto by pomyślał, że to za sprawą drobnej -niezamierzonej -pomocy Fryderyka. Rzadko kiedy spotykali się ze sobą, ale gdy nadchodził już ten wiekopomny moment, naprawdę wart był czekania. Tym razem także się nie zawiódł, dowiedziawszy się o zaproszeniu na jego koncert fortepianowy. Z początku podszedł do informacji dość neutralnie -w końcu wiadomym mu było, jak świetnym kompozytorem jest Chopin. Nie przewidywał, że przyjaciel zaskoczy go bardziej niż zazwyczaj, a za każdym razem Mickiewicz pozostawał wniebowzięty, słysząc dźwięki, wydobywające się spod jego mistrzowskich palców.
W tej uroczystości chodziło jednak o wiele więcej, a jego drugi cel w przybyciu na występ, powstał po usłyszeniu od Chopina tych kilku magicznych słów:
-Niejaki Juliusz Słowacki też tam będzie.
I tak oto czekał teraz przed starym, potężnym gmachem filharmonii, wypalając drugie z kolei cygaro. I czekał, i czekał...
Ludzie gromadzili się powoli wewnątrz sali koncertowej. Sam miał się tam udać, ale uznał, że najpierw załatwi tę jedną rzecz. Właściwie co chciał powiedzieć, gdy już ujrzy Juliusza? Łgać o Kole Sprawy Bożej, zacząć zwyczajną rozmowę? Nic nie wydawało się odpowiednie w tamtym momencie. Słowacki nie sprawiał wrażenia aż tak głupiego, by nabrać się na byle gierki, a Adam nie uważał, by zapraszanie go od razu do tajnego zgromadzenia było mądrą decyzją. A nuż się coś stanie. I wiadomo na kogo znowu spadnie wina.
Rozmyślał tak jeszcze chwilę, gdy na horyzoncie pojawił się nieostry zarys postaci skąpanej w półmroku i ciepłym świetle latarni ulicznych. Patrzył, jak przemierza odcinek, dzielący go od filharmonii i z każdym krokiem bliżej, jego serce przyspieszało rytm.
Będzie improwizował, jak zwykle, pomyślał w ostatnich sekundach, gdy Juliusz przechodził jak gdyby nigdy nic obok niego, nie zaszczycając go nawet skinieniem.
-Chwila -skuteczny, choć aktualnie zgubny, refleks pozwolił mu przyciągnąć w swoją stronę Słowackiego. Inaczej wmieszałby się w tłum ludzi i nic by nie wyszło z jego czatowania. -Nie przywitasz się ze mną?
-Dobry wieczór... -wypowiedział lekko zmieszany, nie spodziewając się takiego oburzenia ze strony Mickiewicza. Widział go, to prawda. Ciężko mu było zignorować jego postać tak wybijającą się na tle pozostałych, nic nie znaczących dla niego osób.
-Miło mi cię widzieć... Ponownie -odparł, nie puszczając ramienia Julka, które złapał w ostatniej chwili, by ten „nie uciekł".
-Dotrzymywanie słowa dobrze ci idzie -stwierdził sucho, nie patrząc brunetowi w oczy. Sam nie podejrzewał, że Adamowi uda się nie przychodzić do ich domu. Nie spotykać z Juliuszem i zapomnieć o nim, jakby był powietrzem przez cały ten czas... Przełknął ślinę, gdy poczuł, jak palce mężczyzny gładzą jego rękę, schowaną pod dość cienkim płaszczem. Przynajmniej na tyle cienkim, by nie mógł uchronić jego skóry od dreszczy.
-Tak, myślę, że nigdy nie szło mi lepiej... -uśmiechnął się lekko, a dodatkowo pocieszał go fakt, że Słowacki nie wzbraniał się przed jego dotykiem. Trwał on prawdopodobnie zbyt długo i powinien przerwać, ale... Czym byli przypadkowi ludzie, przelotnie spoglądający na tę scenę oczami trzecioplanowych bohaterów, a kim persona, znajdująca się z nim twarzą w twarz. Naprawdę długo czekał na ten moment i gdy teraz nastał -nic nie sprawiłoby, że zaprzestanie, że zniszczy szansę, którą potencjalnie dostał od Julka.
-Chciałeś mi o czymś powiedzieć? -ciemne oczy młodszego poety wejrzały w jego blade tęczówki. Adam nie chciał odpowiadać na to pytanie. Słowa w niczym tu nie pomagały. Pragnął znowu powrócić do tamtego dnia, kiedy zastał Juliusza śpiącego w jego łóżku i wtedy poprowadzić wszystko tak, jak należało.
-Tak, ale jeśli możemy... na osobności.
-Na koncercie pana Chopina będzie to trudne do wykonania...
-Po koncercie -sprecyzował twardo.
Juliusz patrzył na niego jeszcze kilka sekund, po czym kiwnął głową i podążył do wejścia. Loki na jego głowie stawały się coraz dłuższe i niesforniejsze i musiał je poprawiać niemal co minutę. Mickiewicz odprowadzał go wzrokiem, licząc ile razy już to zrobił i imaginując, jak sam mógłby go w tym wyręczyć, zatapiając palce w tych cudownych włosach. Marzył także, bo dowiedzieć się, co tajemniczy chłopak kryje pod nimi, w swojej głowie, do której nikomu nie daje dostępu.
Skończył na wypaleniu kolejnego cygara i wszedł do środka jako ostatni gość. Zaproszonych było niemiłosiernie dużo i nie zabierał się nawet za szukanie Juliusza pośród nich. Każdy był elegancko, jeśli nie powiedzieć barokowo, ubrany. Kobiety szczególnie przyciągały uwagę swoimi strojami, obszernymi sukniami, bogatymi zdobieniami i kapeluszami, spod których uciekały pojedyncze kosmyki włosów. Adam zajął swoje miejsce pomiędzy podobnie wystrojonym towarzystwem i nie mógł nie przewrócić oczami na pstrokatą widownię, zasłaniającą mu widok na scenę swoimi nakryciami głowy. Nim koncert się zaczął, próbował znaleźć kogokolwiek znajomego, jednak z rezygnacją przyznał, że poza zagubionym obecnie Juliuszem, zna tylko Fryderyka, zasiadającego właśnie przed czarnym, błyszczącym fortepianem.
Muzyka wydobywająca się z instrumentu, w pełni zrekompensowała mu wady współtowarzyszy. W połowie drugiego utworu zamknął oczy, by lepiej wczuć się w nastrój, nadawany nutom przez Chopina.
Podziwiał talent przyjaciela nie od dziś. Doskonale pamiętał jedną ze swoich lepszych improwizacji na wieczorze poetów w Paryżu, kiedy to Chopin zgodził się raz jedyny przygrywać mówcom. I ten właśnie raz wspominał najmilej. Od tego bowiem czasu dwóch artystów połączyła nić porozumienia, a od niedawna i nić przyjaźni.
Występ minął mu zdecydowanie zbyt szybko i, czego się nie spodziewał, wokół niego zgromadziło się parę osób, zaznajomionych z jego twórczością. Ku jego zaskoczeniu dzielił salę z wieloma Polakami, z którymi zamienił kilka słów. Niechętnie -bo nie to mu było w głowie, jednak starał się wykazać jakimkolwiek autorytetem i nie odprawiać swoich zwolenników z niczym.
Juliusz również zauważył kółko adoracji wokół osoby poety. Uniósł jeden kącik ust z dezaprobatą wymalowaną na twarzy. Nie próbował jej nawet ukryć. Obserwował ich rozmowę, zachwyt nad literaturą Mickiewicza i gdyby sam nie znał mężczyzny, na pewno dołączyłby do zbiorowiska. Ale on już wiedział to, co potrzebował wiedzieć. Znał to, czego oni mieli nigdy nie poznać. I czuł to, co te wszystkie wypudrowane młode damy niewątpliwie czuły do niego. Ale on wolał się z tym nie obnosić publicznie.
W jednej chwili zrobiło mu się źle. Wcale nie chciał brać udziału w rozmowie z Adamem -ani tej, ani tej na osobności. To narobiłoby mu tylko złudnych nadziei. A on wiedział, jak źle zniósłby ten zawód... Tak jak wiadomość o śmierci Ludwika. Radzenie sobie z emocjami przychodziło mu tak trudno -i to było jego przekleństwo.
Oddychał głęboko, nie mogąc nabrać wystarczająco dużo powietrza. W dodatku tak przesiąkniętego dymem tytoniowym, że już niedługo jego nierównomierny oddech, zastąpił kaszel. Musiał stąd wyjść jak najszybciej.
Mijając ludzi, wyciągnął w pośpiechu jasną chusteczkę i zakrył nią usta. Nigdy nie doznał tak poważnego ataku kaszlu. Oczy zaszły mu łzami tak, że nie widząc nic wokół siebie, przystanął i oparł plecami o ścianę przy wyjściu. Dziesiątki osób przechodziły obok chłopaka, słaniającego się na nogach i nikt nie był na tyle dobroduszny, by zapytać, co się dzieje.
Zamknął oczy, spuszczając głowę nieco w dół. Wmawiał sobie, że to przez nerwy. Jeśli zdoła się uspokoić, szybciej mu przejdzie. Czuł, jak serce mocno bije w jego chudej piersi także nieprzyzwyczajone do takiego wysiłku.
-Julek! -jego imię szybko otrzeźwiło mu umysł. Czyjeś ramię owinęło się wokół ciała młodszego chłopaka, odrywając go od ściany, do której przylegał tyle czasu. Oparł się za to o klatkę piersiową mężczyzny, pomagającego mu wyjść na zewnątrz.
-Nic ci nie jest? Cholera, mogłeś mnie zawołać -nieprzemyślane słowa Mickiewicza obrzucały Słowackiego z każdej strony. W jego głosie przebijała się jednak troska, a nie -jak mogłoby się wydawać -wyrzuty.
Julek nabierał powietrza w płuca, głodny zimnego, czystego tlenu. Nie wytrzymałby długo w dusznym, śmierdzącym pomieszczeniu. Adam, niby na odwrót, wstrzymywał oddech, lustrując chłopaka zmartwionym wzrokiem. Obejmował ciasno jego ciało, by mieć pewność, że ten nie straci nagle równowagi. Widział, jak zmęczył go ten napad.
-Dasz radę iść? Jest już powóz -zapytał łagodniejszym głosem. W odpowiedzi otrzymał słabe kiwnięcie głową, które i tym razem zdołało wzburzyć potarganą fryzurę Słowackiego. Nie kontrolował tego, co zrobił zaraz potem. Po prostu przejechał dłonią przez rozpalone czoło blondyna i odgarnął z niego miękkie włosy do tyłu. Bez czekania na reakcję Julka zabrał rękę i poprowadził go do dorożki, pomagając do niej wejść i dał znać stangretowi, że mogą odjeżdżać.
-Odwieziesz mnie do domu? -wychrypiał w końcu, z trudem zmuszając swoje struny głosowe do pracy. Siedział bezsilnie obok bruneta, zaskoczony nagłą troskliwością o stan jego zdrowia.
-Powinieneś odpocząć -odparł, choć obaj wiedzieli, że nie takiej odpowiedzi oczekiwał Słowacki. Spojrzał na niego i dopiero teraz zauważył, że byli tak blisko siebie, iż stykali się udami. Juliusz przeniósł spojrzenie w to samo miejsce. -Jesteś chory? -zapytał od razu, nie pozostawiając między sobą niezręcznej ciszy.
-Nie wiem... Nie -zamyślił się, odwracając twarz do małego okienka w powozie.
-A co to było? Lekarz powinien...
-Już mnie badał -uciął natychmiast Słowacki.
-Rozumiem -westchnął brunet i również odwrócił wzrok od swojego towarzysza. Myślał od początku, czy dobrym pomysłem będzie zabieranie go do siebie na noc. Przecież już tyle złych rzeczy miało miejsce, a on dodawał, chyba celowo, nowych zmartwień i jemu, i Salomei.
Coś ciężkiego opadło mu na ramię, wyrywając z melancholijnego zamyślenia. Wzdrygnął się i odruchowo chciał odsunąć, jednak w ostatniej chwili powstrzymał się od tego, widząc skroń Julka, opartą o niego. Zasnął. Adam nigdy jeszcze nie widział bardziej uspokajającego widoku od tego. Rysy blondyna rozluźniły się, dodając mu jeszcze młodszego wyglądu. Gładził go po włosach i policzku, nie mogąc oprzeć się uczuciom, zalewającym jego wnętrze. Jeśli tak wyglądała miłość... To on nigdy nawet nie był zakochany. Aż do teraz.
CZYTASZ
Persona -Słowackiewicz
Romance„Duchowi memu dał w pysk i poszedł." XIX wiek -wiek wielkich wydarzeń, miłości i spotkań, które nigdy nie kończą się tak jak powinny... okładka autorstwa @ka_flexing >>>>