Rozdział XVIII.

3K 357 48
                                    

Zapłacił mężczyźnie na koźle parę drobnych za przejazd i zszedł po małych, metalowych schodkach. Rozejrzał się dookoła, niby czegoś szukając, lecz tak naprawdę z czystej bezradności. Nie chciał dodawać swojej opinii dziwnych plotek ze strony tego podupadającego francuskiego mieszczaństwa. Równie bardzo pragnął nie budzić Juliusza z błogiego snu, ale chyba większego wyboru nie miał. Widział, jak ordynarnie zerkał na nich woźnica. Jakby to w ogóle miała być jego sprawa!
Mickiewicz warknął coś w odpowiedzi na pytanie, czy drugi waść długo będzie wysiadał, bo jemu się spieszy i szarpnął Słowackiego, wybudzając go raptownie.
Nie przeliczył swoich sił na zamiary, bo młodszy chłopak niemal przejechał przez całą ławeczkę -spod okna do otwartych drzwiczek, przy których stał Adam.
-Pora wysiadać -zakomunikował sucho i zaprosił Słowackiego gestem ręki do zejścia na ziemię. -Bo temu panu spieszno -dodał zgryźliwie, choć po polsku, by woźnica nie zrozumiał jego docinka.
-Przepraszam, zasnąłem -wybąkał Juliusz, podchodząc do Mickiewicza i wkładając dłonie w kieszenie płaszcza. Spojrzenie miał senne i nieskupione na niczym konkretnym, czekające na ponowne zamknięcie powiek i odpłynięcie w magiczną sferę między życiem a śmiercią.
-Wiem... -powiedział ciepło. -Mówiłeś przez sen -skłamał, chcąc zobaczyć reakcję Słowackiego na swój żart. Miał nadzieję, że wykaże się on poczuciem humoru, a nie obrazi, jak to zwykły robić wszystkie jego poprzednie miłości.
-Słucham... -zastygł w bezruchu na ułamek sekundy, ale szybko otrząsnął się ze zdziwienia, gdy Adam posłał mu słaby uśmiech i, nie dając znaku Słowackiemu, sam ruszył pod drzwi swojego mieszkania.
Otworzył je własnym kluczem, modląc się, by Eliza już dawno spała i nie robiła mu wyrzutów z całego dnia. Nie widzieli się praktycznie od rana, więc miała duże pole do popisu. Drewniane skrzydło skrzypnęło, uchylając się powoli i Adam wszedł do ciemnego korytarzyka, przytrzymując drzwi dla Słowackiego. Nie sądził, że pójdzie on bez słowa za nim, ale tak też się stało ku uciesze jego zmęczonej, nie mającej siły na dyskusje, duszy.
-Rozgość się -powiedział, zapalając świece, by zrobiło się widniej. Położył je przy oknie i na sekretarzyku, a gdy otaczał ich już tylko zdawkowy mrok, podszedł do Juliusza. -Będziesz spał na stojąco? -poruszył brwiami i złapał płaszcz chłopaka, by za chwilę go z niego zdjąć i odwiesić na stojak. Słowacki mało co kontaktował i Adam zaczął się zastanawiać czy dym, który wdychali na sali, był aby na pewno samym tytoniem...
-Nie będę z tobą spał -wzruszył ramionami.
-Ostatnio tak nie narzekałeś -westchnął bez emocji i zabrał się za ściąganie odzienia wierzchniego z samego siebie. Następnie podszedł do kominka, by w nim rozpalić i zniwelować chłód, panoszący się po czterech ścianach. Stał tyłem do Juliusza, ale słyszał, jak przemierza drogę od wejścia do pokoju do jego łóżka. Zdradzały go drewniane deski, które już dawno należałoby wymienić, ale z uwagi na to, że świetnie pasowały do wystroju sypialni, nikt, poza zębem czasu, nie zabrał się za nie.
-Ostatnio nie wiedziałem tego, co wiem teraz -odparł, siadając na łóżku Mickiewicza i przyglądając się sylwetce poety, skąpanej w rosnących płomieniach ognia.
-Myślisz, że wiesz już wszystko? -zapytał, nie odwracając się od swojego zajęcia.
-Wiem, że ze mnie żartowałeś, próbowałeś zabić, ukradłeś mój list, prywatny list i... Sam nie wiem, czy to nie jest wystarczająco niedorzeczne? -wyrzucał z siebie głosem, który brzmiał, jakby podawał mu listę zakupów, a nie oskarżenia. W gruncie rzeczy nie miał mu tego tak bardzo za złe. Było minęło. Po prostu nie potrafił zrozumieć intencji, zrodzonych w głowie mężczyzny.
-Tę jedną rzecz możesz wykreślić. W końcu nadal żyjesz -żachnął się Mickiewicz.
-Za to ci akurat nie podziękuję.
-Co przez to rozumiesz?
-Wolałbym nie żyć -zaśmiał się, lecz jego śmiech odbił się pusto od ścian.
-Chyba nie chciałeś nigdy... -Adam przełknął ślinę na tę myśl. Zdawał sobie sprawę, w jakich czasach żyli, ale czyjeś faktyczne samobójstwo wydawało mu się bardzo dalekie. Wręcz niemożliwe.
-Nie, ale próbowałem -wypowiedział to tak łatwo, sam nie rozumiejąc, czemu dzieli się z nim swoimi wypadkami.
-Juliusz! -podszedł do chłopaka kilka kroków w rozemocjonowaniu. Jak mógł pragnąć czegoś takiego?! Gdyby był starszy, może prędzej by to zrozumiał. Gdyby był dla niego obcym chłopakiem to może też. Ale on... -Dlaczego chciałeś to zrobić?
-Nie chciałem tego.
-Ktoś cię do tego zmusił? August...
-Nie, Ludwik -powiedział jego imię i dla Mickiewicza wszystko zrobiło się jasne. Czytał list od Spitznagela, zinterpretował go na swój sposób, ale nie ulegało wątpliwości, że był dla Juliusza wyjątkową osobą.
Usiadł obok Słowackiego, podobnie jak w powozie, wkraczając w jego przestrzeń osobistą, ale blondyn nie wzbraniał się przed tym.
-Tęsknisz za nim... -zadał pytanie, chociaż odpowiedź sama jawiła się przed jego oczami. Nie wiedział, co innego powinien powiedzieć -żadne słowa otuchy nie wynagrodziłyby tak wielkiej straty.
-Czuję się pusto -powiedział bez wyrazu. Adam widział, że jest to dla niego trudny temat, więc odparł:
-Rozumiem. Nie powinienem cię tak męczyć -potarł delikatnie jego plecy i popchnął na łóżko, żeby ten mógł wreszcie odpocząć. -Będę spał w drugim pokoju -dodał i wstał na potwierdzenie swoich słów. Julek wyszeptał coś, ale nie udało mu się już tego dosłyszeć. Wyszedł z pokoju, zanotowawszy na ostatek przymknięte powieki Słowackiego i jego ciało, kulące się na łóżku i przyciskające do piersi zwinięty fragment kołdry.
Rozczulał go ten widok. Najchętniej zostałby z nim w ciepłej sypialni i patrzył, jak spokojnie zasypia obok niego. Gdyby tylko mógł... Wyglądał tak niewinnie, kiedy spał, że brunet czuł jeszcze większą potrzebę zaopiekowania się nim. Tym z pozoru bezbronnym chłopcem.
Opadł na fotel w korytarzu, dając za wygraną zmęczeniu. Nogi odmawiały mu posłuszeństwa, ale serce waliło w piersi mocniej niż kiedykolwiek. Potarł twarz dłonią, zamykając oczy na ułamek sekundy. Próbował wyzbyć się wszystkich myśli, zakłócających jego spokój. Ale było ich za dużo. Juliusza było za dużo w jego życiu. Nie dawał sobie rady z pragnieniem posiadania go tak blisko w rzeczywistości, jak wyobrażał sobie to w głowie.
Po pewnym czasie nachodziły go już tylko dwa pytania:
Czy dopuścił się tak niewybaczalnego czynu w poprzednim wcieleniu, że teraz los pomiatał jego sercem?
Czy może ten chłopiec o anielskim spojrzeniu był jego nagrodą za wcześniejsze zasługi...

Dochodziła druga w nocy. Zegar tykał nieprzyzwoicie głośno, wybudzając go co chwila z płytkiego, niespokojnego snu. Wzdychał po każdym takim razie i odwracał głowę do drugiej strony oparcia fotela. Jak na nim spoczął, tak nie ruszył się z niego. Wprawdzie mógł zająć swój własny w sypialni i z lubością patrzeć, jak Julek słodko śpi, ale skoro obiecał mu, że wyjdzie... Wolał dać mu do zrozumienia, że nie jest takim łgarzem. I tak już skłamał, iż uda się do drugiego pokoju -a takowego nie było.
Westchnął znowu, kładąc łokieć na podparciu i opierając głowę o dłoń. Zapowiadała się długa noc. Przez półuchylone powieki wodził wzrokiem po wzorku na tapecie. Nigdy jej nie lubił, była nazbyt eklektyczna. Nie miał jednak lepszego zajęcia, a to usypiało go jak nic innego.
Już prawie odpływał w kolejną fazę czujnego snu, gdy coś skrzypnęło przy ścianie naprzeciwko niego.
Brunet wzdrygnął się, oprzytomniając nieco i spojrzał w tamtym kierunku.
Kiedy jego błękitne oczy spoczęły na sprawcy jego wybudzenia, natychmiast wstał z fotela.
-Quo vadis? -było pierwszym, co przyszło mu na myśl, by zapytać po zawiedzeniu, jakie odczuł. Nie lubił używać ojczystego języka, mówiąc o tym, co sprawiało, że jego głos stawał się mniej pewny. A taki był, gdy podchodził do właściciela czarnych jak węgielki oczu, taksujących go ze zdziwieniem.
Adam wcale nie chciał przyłapać go na odejściu. Przecież miał całkowite prawo wyjść, miał prawo odepchnąć go albo zbyć byle tekstem. A mimo to bolał go dystans, jaki Juliusz utworzył, z winy Adama, pomiędzy nimi.
-Nie będę nadużywał twojej gościnności -powiedział szeptem, nie spodziewając się napotkać na swojej drodze Mickiewicza. Pilnował go?
-Chcę, byś jej nadużywał -odparł sucho, nie spuszczając z niego oczu. Czuł, że był to ich jedyny kontakt i droga porozumienia. Jeśli by go zerwał, prawdopodobnie rozmowa skończyłaby, a on znowu został sam.
Słowacki miał słowa na końcu języka, ale nie mogąc nadać im dźwięku, odpuścił. Zwiesił głowę, zakrywając tym samym swoją ledwo widoczną twarz. Tylko oczy łatwo było odróżnić w tej ciemności, bo połyskiwały niczym kamienie szlachetne.
-Zostań -wyszeptał, zabierając znowu głos i przybliżając się do Julka. -Proszę -dotknął jego brody dłonią i podniósł delikatnie, by móc...
-Dziękuję -wydobyło się cicho z ust blondyna, które zaraz zostały zamknięte czułym pocałunkiem.
Juliusz złapał raptownie powietrze w płuca, odsuwając się nieznacznie od Mickiewicza. Mężczyzna odczekał kilka chwil, a gdy nie usłyszał słów sprzeciwu, zaczął składać nikłe pocałunki na jego wargach, wydobywając z nich krótkie westchnienie.
-Julek, Julek, Julek... -szeptał nad jego uchem, przyprawiając go o dreszcze. Osiemnastolatek opierał się o ścianę, ale gdy Adam skończył go całować, przysunął się bliżej niego, otaczając go w pasie ramionami i stykając szczelnie ich klatki piersiowe.
Kąciki ust bruneta podniosły się bezwiednie na ten gest. Trzymał jego mniejsze ciało w ramionach i głaskał uspokajająco po karku.
Nie wiedział, ile minęło minut -może godzin. Nie puścił Julka ani na chwilę, a ten nie odstąpił od niego na krok. Stali razem, nie przerywając kontaktu zbędnymi słowami.
Dopiero gdy zerknął na zegar, wybijający godzinę trzecią nad ranem, przesunął się na bok, oplatając ramieniem plecy Słowackiego i prowadząc go sennego do pokoju. Nie zastanawiał się długo nad tym, co robi. Chyba obaj tego potrzebowali. Położyć się obok siebie i zasnąć bez myślenia o późniejszych konsekwencjach.

Persona -SłowackiewiczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz