Rozdział XIII.

3.1K 380 48
                                    

Noc zawsze była jego przyjacielem -odskocznią od codzienności i bramą do jego własnego świata. Nie zliczyłby wszystkich zarwanych godzin snu, które oddał na rzecz tworzenia, wymyślania, zwykłego leżenia i patrzenia w pusty mrok pokoju. To go uspokajało. Ale nie tej nocy. Odkąd zgasła ostatnia świeca, a pomieszczenie spowite zostało ciemnością, leżał nieruchomo i wpatrywał się tępo w sufit.
Juliusz spał spokojnie obok niego, ale nie odważył się dotknąć go drugi raz. Pierwszy raz to i tak było zbyt wiele... Dlaczego pozwolił sobie na zbliżenie? Dlaczego akurat z nim?
Myśli przepychały się w jego głowie, torując drogę zdroworozsądkowemu podejściu do rzeczy. Jak miał mu teraz spojrzeć w oczy? To na pewno nie było to, po co przyszedł do Adama. Z tego wszystkiego nawet nie zapytał go o najważniejsze -powód jego niezapowiedzianego przyjścia. Nagle tak błahe sprawy zdobyły miano arcyważnych. Wszystko żeby tylko odciągnąć czymś jego uwagę od notorycznego wspomnienia pocałunku. Możliwe, że zapomniałby o nim szybciej, gdyby nie czuł się tak dobrze, dopuszczając się tegoż czynu. Juliusz był dla niego zagadką, puszką pandory, która do tej pory skrywała w sobie same nieszczęścia dla Mickiewicza. Ale kłódką nie były wcale usta Słowackiego.
Przespał godzinę, może dwie i choć Juliusz cały czas miał zamknięte powieki, nie spojrzał w jego stronę.
Usiadł na skraju łóżka, przeciągając się. Czekał tylko, aż Słowacki się obudzi. Wtedy zapyta, po co przyszedł, a zaraz potem każe wyjść i nie wracać do niego więcej chyba, że w celu zawiadomienia o czyimś pogrzebie. Tak postanowił...
Przesiadł się przed sekretarzyk, układając papiery na miejsce. Dziwnym trafem wszystkie znajdowały się nie tam, gdzie trzeba. Więc Juliusz musiał szukać listu... Nie powinien robić mu uwag na ten temat, choć bardzo go korciło. W końcu to on był winowajcą. W tym momencie -wszystkiego.
-Dzień dobry -usłyszał za plecami zaspany głos chłopaka. Nie odwrócił się do niego, lecz odpowiedział na powitanie i udawał, że jest zajęty pisaniem.
-Dziękuję za nocleg -powiedział i po skrzypnięciach starego łóżka Adam domyślił się, że Słowacki już wstał.
-To nic wielkiego -zapewnił mało przekonująco. -Po coś właściwie przyszedł? -spytał bez ogródek, by mieć to jak najszybciej z głowy.
-Ja... -miał powiedzieć prawdę? Zmyślić, że od razu wiedział, kto wziął jego list? -Przyszedłem po to, co moje. Nie będę ci zabierał więcej czasu.
-Nie myślałeś nigdy o branży biznesowej? Dobrze się z tobą robi interesy -odparł trochę nazbyt ironicznie, ale z dwojga złego wolał, by Juliusz był zły na niego za to bezpardonowe zachowanie niż za pocałunek.
-Tylko ty tak uważasz, bo chcesz się mnie pozbyć -parsknął. -Wybacz, że grzebałem w twoich papierach -dodał, widząc, jak brunet segreguje kartki. -Ale myślę, że jesteśmy kwita... Przynajmniej w tej kwestii.
-A w jakiej kwestii jestem ci coś winien? -powstał od biurka i przeszedł bliżej Juliusza. Pierwszy raz dzisiejszego dnia jego wzrok spoczął na twarzy blondyna. Nie był to widok przyjemny.
-Tego, co stało się w nocy -powiedział pewnie, jakby ani trochę go to nie peszyło. A może widział, jak źle znosił to Mickiewicz i chciał zagrać na jego uczuciach?
-Zatem... Co powinniśmy zrobić? -zapytał sucho, lecz w środku coś zaczynało w nim pękać.
-Teraz ja powinienem cię pocałować... -wypowiedział zdanie tak gładko, że Adam mógł łudzić się, iż Słowacki naprawdę tego chce. Dotykał palcami nabrzmiałego siniaka, próbował zakryć go kosmykami przydługich włosów, ale to na pewno było zbyteczne. Mickiewicza nie mogło to obchodzić, pomyślał i zatrzymał oczy na jego zmieszanym wyrazie twarzy. Prowokował go?
-Nie żałuj swojej decyzji -ostrzegł go.
-A ty żałujesz? -Słowacki był nieustępliwy.
-Zaczynam. Wyjdź, zanim naprawdę pożałuję -mierzył jego sylwetkę od stóp do głów -do siniaka malującego się pod okiem, niemal tak ciemnego jak jego tęczówki. Gdyby sytuacja plasowała się w bardziej przyjaznej aurze, zapytałby, komu ma się odpłacić za lajpo Julka.
-Rzeczywiście, lepiej zapomnieć niż przyznać się do winy -stwierdził, podchodząc naprzeciw Adama. Napięcie między nimi rosło z każdym oddechem, który owiewał ich twarze.
-Mam ci poprawić pod drugim okiem? -fuknął Mickiewicz i mocno ścisnął szczękę młodszego chłopaka, przekręcając jego twarz, by przyjrzeć się siniakowi.
-Obejdzie się -próbował wyrwać się z jego ucisku. -Chyba nie przepadasz za Augustem -zaśmiał się bez emocji. Nie chciał znów znaleźć się pod ścianą. A Adam stał  się kolejną osobą, na którą musiał uważać.
-On ci to zrobił... -skrzywił się. Nie szanował tego człowieka, nigdy go nie szanował i nie miało to ulec zmianie.
-Tak, do widzenia -odparł lakonicznie i udał się do drewnianych drzwi, dzielących go od zakończenia tej niemiłej rozmowy. Nic z niej nie wynikło. Być może nie miało, ale Słowacki czuł się zawiedziony, że Adam tak szybko wyzbył się wszelkich starań. Czy jemu zależało na czymkolwiek? Na pewno nie na dobrych stosunkach z Juliuszem.
Wyminął Elizę, z którą spotkał się na korytarzu i pognał na dwór, pozostawiając Adama sam na sam z demonami minionej nocy.

***

-Czemu to zrobiłeś?!
-Mam was szczerze dosyć -cedził każdy wyraz przez niemal zaciśnięte zęby. Szczęka podrygiwała mu nerwowo, tworząc kolejne zdania. -Ciebie. Ciebie i tego twojego synka.
-Znowu się pokłóciliście? Co mu powiedziałeś? -poddenerwowana poprawiała mankiety prostej sukni. Mężczyzna był odwrócony do niej tyłem, więc mogła podziwiać jedynie jego plecy. Oraz dym roznoszący się wokół jego osoby.
-Nic. Przetłumaczyłem mu to na migi, skoro po francusku nie rozumie -odparł sarkastycznie, pocierając brodę i wyjmując na chwilę fajkę z ust. Był zdecydowanie usatysfakcjonowany odpowiedzią daną swojej małżonce.
-Ty nigdy... -jej wzrok zatrzymał się na kominku, przed którym stał August Becu. Tym samym nierozpalanym od przeszło kilkunastu lat, który teraz ożył, powracając do czasów świetności.
-Dlaczego rozpaliłeś w kominku? -podrygiwała z nogi na nogę. Nie była w stanie ustać bez ruchu, hamując się jednocześnie przed podejściem do niego i spojrzenia prosto w twarz.
-Jest zima -wyjaśnił krótko.
-To nie znaczy...
-To właśnie to znaczy. To mam na myśli -jest zimno, a twoją głupią fobię powinno się leczyć!
-Juliusz prawie zginął w tym ogniu -odparła niższym, nieugiętym głosem. W jej oczach na dobre zagościły tak dawno niewidziane płomienie. Mrugała co rusz, by pozbyć się zapamiętanego widoku.
-Prawie... Prawie a całkiem robi wielką różnicę. Myślę, że już odechciało mu się skakać w ogień -mówił dość obojętnie, jednak jego głos stawał się coraz spokojniejszy.
-Wrzucono go -powiedziała beznamiętnie, choć w jej wnętrzu pieniło się od skrajnych emocji. Kochała Julka najbardziej na świecie, a zdarzenia, które ostatnio miały miejsce, sprawiały, że martwiła się o syna jeszcze bardziej.
-Kto to zrobił?
-To już nie twoja sprawa.
-Ten Mickiewicz?
-Skąd ty...
-Namówię go do ponownej próby -gardłowy śmiech rozniósł się po salonie.
W tym samym momencie kiedy Juliusz przechodził niezauważony do swojego pokoju. Ręce drżały mu, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Usłyszał zdecydowanie zbyt wiele dzisiejszego dnia. A wczorajszego zdecydowanie poczuł zbyt wiele. Jak do tego wszystkiego doszło? 
Stał pod salonem, gdy Salomea rozmawiała z Augustem, w razie gdyby potrzebowała pomocy. Nie ufał temu człowiekowi. Powoli przestawał ufać matce. Wyraz jej twarzy, gdy Becu wymawiał nazwisko Adama, mówił sam za siebie. Ale dlaczego Mickiewicz... Chciał teraz iść do Salomei i zapytać jej o wszystko. Może to nie było tak, jak mu się wydawało? Czemu Adam chciał go zabić?
Wyglądał przez okno swojej sypialni na Paryż. Zgniatał w palcach list od Ludwika z myślą, że jego śmierć odchodziła tak szybko w niepamięć poganiana nowymi problemami. Co było największym? Chyba rodzące się uczucie do człowieka, który chciał go zabić.

Persona -SłowackiewiczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz