Rozdział XXIII.

2.3K 284 101
                                    

Dworzec był miejscem nowym, lecz na tyle obskurnym, by odstraszać wielu potencjalnych podróżnych. Zresztą jak cały Paryż, nie umknęło uwadze Mickiewicza, gdy szedł wolnym krokiem za Odyńcem. Patrzył to na szary bruk, to na jego plecy, dziwiąc się, że tyle wytrzymał bez pytania "Dokąd właściwie jedzie?". Miał jeszcze sporo innych pytań, ale na ten moment wyleciały mu z głowy. Wciąż słyszał bowiem jego słowa -miłość, miłość, miłość.

Prychnął pod nosem, nie dając wiary jego tłumaczeniom. Nie sądził, by Antoniemu udało się przeczekać tyle lat bez choćby napomknięcia o tym... A może próbował to zrobić, tylko Adam był nieświadom jego intencji? Teraz to już nieważne. Teraz Antoni wyjeżdżał, a serce Mickiewicza biło dla zupełnie innej osoby...

Zatrzymał się raptownie, prawie wpadając na Odyńca, który równie szybko stanął w miejscu. Adam rozejrzał się dookoła. Po peronach przewijało się parę osób. Pociągów brak. Na niebie i na poziomie ich wzroku rozciągała się gęsta mgła, utrudniająca dostrzeżenie tego, co znajdowało się w oddali.

-Powinien zaraz być -poinformował Antoni, sprawdzając godzinę na swoim kieszonkowym zegarku. Nigdy się z nim nie rozstawał, był pamiątką po jego ojcu. Adam znał ten niuans, jeden z wielu, z życia jego byłego przyjaciela. Patrzył na tego człowieka, w jego wieku, w podobnym ubiorze, a jednak nie poznawał go już. Stał się dla niego obcy i trudno było mu orzec, kiedy to się stało. To potoczyło się tak nagle. Przyszedł, namieszał, zaraz odejdzie. I co będzie później? Nie powinien się tak przejmować. W końcu wciąż był na niego zły i trzymał urazę, ale mimo wszystko nie potrafił przejść tak obojętnie wobec ich ostatniej rozmowy w domu. Nie wiedział, czy będzie w stanie zapomnieć o tym, czego się dowiedział -nawet jeśli nie było to prawdą.

-Pięć minut w tę czy w tamtą nie zrobi mi już różnicy -powiedział, spacerując dookoła potężnej walizki Odyńca, która spoczywała na ziemi.

-Dziękuję -mruknął mężczyzna i wlepił wzrok w tory kolejowe, ciągnące się od jednego końca mgły do drugiego.

-Na ile wyjeżdżasz? -zapytał wreszcie, nie mogąc znieść niepewności. -I dokąd?

-Jeszcze nie wiem, może zagoszczę na chwilę w Polsce...

-Co z Towiańskim?

-Czy to aż tak ważne? -żachnął się.

-Myślę, że dość istotne. Nie będę cię przed nim tłumaczył...

-Nie proszę o to -odparł oschle. Wydawał się być dotknięty komentarzem Adama o Andrzeju. To nie był odpowiedni moment na dyskusje o takich, zdaniem Odyńca, błahostkach. Liczył na inną reakcję ze strony Mickiewicza, a nie robienie wyrzutów za coś, do czego jeszcze nawet nie doszło.

Adam pokiwał głową, nie zagłębiając się dalej w szczegóły. Antoni był dorosły, więc wiedział, co robi. Teoretycznie...

Niedługo potem dosłyszeli z zachodu charakterystyczny odgłos kolei, toczącej się po stalowych szynach. Przez niemal mleczną mgłę dało się zauważyć szarobury dym, mieszający się z bielą gęstej pary. Jak na znak zerwał się wiatr, akompaniujący lokomotywie podczas doczłapywania się do peronu i zatrzymywania przed pasażerami.

Mickiewicz wodził wzrokiem po czarnym jak smoła pociągu, nie mogąc się nadziwić potędze ludzkiego umysłu i jego zdolnościom. Jeszcze do niedawna tego typu podróże były tylko bajką, marzeniem epoki oświecenia. A on stał teraz, wznosząc oczy ku górze i czując się mały jak dziecko, które dopiero co poznaje świat.

Zaparło mu dech w piersiach, jednak nie miał wiele czasu na podziwianie wielkiej maszyny, bo zaraz zaroiło się od ludzi, pośpiechu i ogólnego rwetesu. Każdy chciał wejść jako pierwszy. Zauważył, że Antoniemu nie spieszyło się tak, jak pozostałym. Praktycznie nie ruszył się z miejsca od początku przybycia na dworzec i czekał tylko, i patrzył gdzieś w dal.

-Na mnie już czas -rzekł niskim głosem, biorąc do ręki walizkę ze swoim dobytkiem. Ustawił się w kolejce do wejścia do przedziału i rzucił ostatnie spojrzenie Adamowi.

-W takim razie do zobaczenia...

-Przepraszam, cz-czy ten pociąg jedzie n-na wschód? -krzyknął ktoś za ich plecami, ledwo łapiąc oddech. Chwilę później usłyszeli zbliżające się kroki chłopaka, biegnącego do krańca peronu, gdzie znajdowała się lokomotywa.

Adam odwrócił się automatycznie do tyłu, by zobaczyć, kto woła. Antoni postąpił tak samo, już szykując się, by odpowiedzieć spóźnionemu pasażerowi, ale coś go przed tym powstrzymało. Słowa uwięzły w gardłach obu mężczyznom po zetknięciu się twarzą w twarz z nikim innym jak Słowackim.

Juliusz zrozumiał swój błąd właśnie w tej chwili. Po wykrzyczeniu swojego pytania do Mickiewicza i Odyńca, którzy wcale nie okazali się przypadkowymi podróżnymi, jak przypuszczał jeszcze niedawno. Zatrzymał się przed nimi, zdyszany i z rumieńcami na policzkach od znacznego wysiłku. Spojrzał na ich skonsternowane i krytyczne wyrazy twarzy i wystarczyła sekunda, by zapragnął zniknąć, zapaść się pod ziemię, byle nie dowiedzieć się, że Adam i Antoni będą jego współtowarzyszami podróży. Błagał Boga, by jakimś cudem nie okazało się to prawdą.

-Tak... Tak, ten pociąg jedzie na wschód -Antoni potwierdził, nie spuszczając oczu z postaci Słowackiego. Miał dodać coś jeszcze, jednak kolejka ruszyła na przód i zajął się wkładaniem bagażu do środka. Juliusz mruknął coś na przywitanie i podziękowanie za informację, jednak żaden z nich nie dosłyszał co dokładnie.

-Juliusz -ostro wypowiadane litery, z których składało się imię chłopaka przecięły powietrze pomiędzy Adamem a Słowackim. -Ty też wyjeżdżasz? -niezręczność spotkania przemieniła się w tragikomedię pełną skrajnych emocji.
-Tak jak widzisz -czuł się skruszony? To byłoby za słabe określenie. Patrzył na władczą postawę Mickiewicza, na jego ostre rysy twarzy i słyszał równie cięty język. Myślał, że ucieknie przed fatum, ale fatum nigdy nie daje się nabrać.
-Z Odyńcem -w jego głosie przelewała się siła i gorycz. Nie pozwolił sobie na robienie scen z tego powodu, choć miał na to wielką ochotę, a powody chyba równie ogromne.
-Na to wygląda... Ale my... -plątał się w słowach, próbując sprawnie wyjaśnić zaistniałą sytuację. Skąd, do diabła, miał wiedzieć, że nie tylko on wymyślił sobie zagraniczną eskapadę?
-Nie chcę wiedzieć co wy -odparł i podniósł dłoń w geście uciszającym Słowackiego. Nie mieli tyle czasu na rozmowy, a jeśli Adamowi rzeczywiście będzie zależeć na poznaniu prawdy, zadba o informacje sam. -Miałeś zamiar mi o tym powiedzieć? -patrzył nieustępliwie w jego czarne oczy, takie jak farba pociągu czy wejście do otchłani piekielnych. Śmieszną wydała mu się ta skrajność porównań -od czegoś niewinnego i dobrego do niebezpiecznego, zwodniczego. Taki właśnie był Słowacki. Do tej pory myślał, że to przez jego tajemniczość, która tak go na początku pociągała w nim. Więc kim on tak naprawdę był?
-Dowiedziałbyś się -wzruszył ramionami. -Wcześniej czy później.
-Zakładam, że później skoro opuszczasz Paryż bez słowa. Za kogo ty mnie masz, co?! -jego głos przybrał na sile, czasu do odjazdu pozostawało coraz mniej, a Słowackiego oblewał zimny pot, bo czuł się w potrzasku.
-Za przyjaciela po piórze, czy nie tak nas nazwałeś? -zapytał, odwracając wzrok i patrząc nerwowo na pociąg. Wiedział, że nie takiej odpowiedzi oczekiwał Mickiewicz. On sam nie utożsamiał się z wypowiedzianymi przez siebie słowami. Tylko jak inaczej miał dać jemu i sobie do zrozumienia, że...
-Skończ grać -fuknął oskarżycielsko. -Tylko to potrafisz robić. I uciekać od problemów -pokręcił głową, wykończony dyskusją.
-Nie, to ja nie chcę być problemem -łzy zebrały się w oczach Słowackiego, dodając im jeszcze więcej blasku niż dotychczas.
Bóg jeden wiedział, jak nie chciał teraz wyjeżdżać. Mógłby rzucić to wszystko i wrócić z Adamem do domu. Na jego jedno słowo zrobiłby to i został z nim w Paryżu. Pokazałby mu, jak ważny dla niego jest, przedkładając go ponad swoimi planami. Znowu leżeliby razem w jego łóżku, czuli swoje ciepło i puls wybijający szybki rytm pod skórą. Mieliby czas dla siebie i może wyznałby mu to, co łamało jego serce każdej samotnej nocy.
Ale on nie powiedział nic.
-Spotkamy się niedługo -przełknął głośno ślinę, by powstrzymać płacz, który dusił się gdzieś wewnątrz jego ciała, przyprawiając je o dreszcze.
-Dobrze -odparł ciszej Mickiewicz. Nie było już nadziei w jego głosie. Nie było nawet złości. Patrzył na Julka, jego Julka wchodzącego po wysokich stopniach do wagonu i znikającego w głębi czarnego przejścia. Jeśli tak wyglądało piekło, to znaczyłoby, że on jest już martwy.

Persona -SłowackiewiczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz