Rozdział V.

4.2K 446 56
                                    

W całym apartamencie roznosił się duszący dym tytoniowy. Meble, dekoracje, lampy -wszystko wręcz tonęło w narkotykowej mgle. Okna, do tej pory szczelnie zamknięte w obawie przed srogą zimą, zostały otwarte na oścież, wpuszczając do środka świeżość i pojedyncze płatki śniegu. Chłód nie był niczym, co mogłoby mu przeszkodzić w wywietrzeniu tego smrodu. Adam nie palił już od dawna. Właściwie tylko do towarzystwa i okazyjnie... A że towarzysze jego mieli smocze płuca -cierpiał na tym nie tyle on, co jego dom. Wynajmowane mieszkanie nie mieściło w sobie nowogródzkich luksusów, z jakich słynął dworek, w którym spędził lata dziecinne. Misternie zdobione hebanowe meble, wypastowana ciemna podłoga i współgrające krwistoczerwone zasłony, które powiewały teraz w oknach były jedyną zaletą tego miejsca. Gdyby nie miał gustu, Mickiewicz na pewno wybrałby przestronniejsze, lepiej oświetlone i sprzyjające pracy mieszkanie. Jednak skoro to na niego spadł owy wymagający charakter, zmuszony był odrzucić pozostałe propozycje najmu, wyrzekając się tym samym przestrzeni prywatnej i świeżego powietrza.
Chodził po niedużym salonie, dalej dzierżąc na sobie płaszcz zimowy i czekając aż nieprzyjemny zapach ulotni się razem z zaduchem, który wstąpił w progi w czasie jego nieobecności. Skostniały mu palce, a policzki nabrały niezdrowych rumieńców, ale nic sobie z tego nie robiąc, dalej spacerował po pokoju. Stan fizyczny mógł zepchnąć na dalszy plan. Głowę zaprzątało mu tyle myśli...
Na przykład: czy Juliusz rzeczywiście wypełni obietnicę i stawi się u niego w domu?
Stanął przed niedużym, brązowo-złotym kominkiem, opierając się dłońmi o jego rzeźbiony gzyms. Spuścił głowę w dół, jakby tym sposobem myśli pod ciężarem zdenerwowania i niepewności miały spłynąć w dół i zebrać się jedna pod drugą. Nic takiego się nie stało. Wpatrywał się jedynie pustym wzrokiem w nierozpalone drwa w głębi kominka.
Gdy chłód przestał być taki dojmujący, konsekwentnie zaczął go ignorować. Chwycił pierwszą lepszą niezapisaną kartkę i siadając na białym parapecie, począł zapełniać ją pochyłymi literami.

-Panie Mickiewicz? -twarz o oliwkowej karnacji wychynęła przez szparę między framugą a drzwiami do jego pokoju.

-Mówiłem, żeby mi nie przeszkadzano w czasie pracy! -podniósł głos, jednak zanim cokolwiek dodał, kobieta wtrąciła:

-Mówił pan także, że wróci wczoraj.
Nie siląc się na większe uprzejmości, przestąpiła próg salonu, podchodząc bliżej Adama. Rudowłosa piękność była jego służącą podczas pobytu w Paryżu, a że bawił tu już dobre kilka miesięcy -zdążyli poznać się nieco lepiej.
-Jestem zajęty -powiedział obojętnie, gdy poczuł jej drobną dłoń, wsuwającą się pod poły płaszcza. Co rusz dawał tej dziewczynie sprzeczne sygnały, co jedynie podpalało w niej pragnienie. Możliwe, że już dawno powinien zakończyć ich znajomość. Mickiewicz nie bawił się w długotrwałe, stabilne związki. Zapowiedział jej to na samym początku, a teraz ona...
-Martwiłam się o ciebie -wyszeptała mu ciepło do ucha, nachylając się nad nim i delikatnie zsuwając dłoń na jego udo.
-Bez obaw, Elizo, złego licho nie bierze -odparł, próbując wykrzesać z siebie resztki emocji. Po opuszczeniu domu Słowackich wydawały się one wyparowane. Był tylko spięty nagłą wizytą służącej.
-Mój zły chłopiec -zaśmiała się uroczo i gdyby nie fakt, że śmiech ten należał do niej -pewnie sam by jej to przyznał.
-Niczyj on, moja droga -westchnął, czując na torsie ciało kobiety. Miał nauczkę, by następnym razem zamykać drzwi na klucz.
-Przepraszam, ale teraz pan Mickiewicz jest mój -momentalnie oliwkowa twarz Elizy i pobladła twarz Adama zwróciły się ku wejściu. -Witam państwa -nie kto inny jak Juliusz Słowacki wyszedł z cienia holu i pewnym siebie krokiem wstąpił do środka. Od kilku minut obserwował tę farsę niezauważony. Drzwi do mieszkania były otwarte, na jego pukanie nikt nie reagował, a widząc irytację Mickiewicza na zachowanie gosposi, chciało mu się śmiać. Postanowił jednak, że pomoże i jemu, i sobie, dlatego bezceremonialne przerwał te umizgi.
-Pan był umówiony? -po otrząśnięciu się z pierwszego szoku w kobietę napłynęło zdenerwowanie.
-Pan Słowacki nie musi być umówiony -wejdzie tu, kiedy zechce -cedził przez zęby Adam, wstając z parapetu i odtrącając od siebie nachalną dziewczynę.
-Ależ...
-Odejdź! -hamował się, by nie wskazać jej palcem wyjścia. Miał dość jej namolnego zachowania. Nie ona rządziła w tym pokoju.
Mickiewicz skrzywił się, gdy kątem oka zauważył rozbawienie Juliusza. Był jednak usatysfakcjonowany, że zmienił zdanie i przyszedł do niego tak szybko.
-W dobrą porę -skwitował swoją wizytę blondyn. Adam nie mógł nie uśmiechnąć się na te słowa.
-Chyba mam dług wdzięczności -gdy tylko Juliusz zamknął za sobą drzwi, Adam postąpił tak samo z okiennicami. Nie chciał bardziej mrozić swego gościa. -Zaraz rozpalę w kominku, usiądź -wskazał niedużą, brązową kanapę pod jedną ze ścian. Młodszy chłopak tak też postąpił, lustrując wzrokiem salon wieszcza. W oczy najbardziej rzucała mu się biblioteczka, sięgająca samego sufitu i zapełniona niemal po brzegi najróżniejszymi egzemplarzami literatury. Nie uszło to także uwadze Adama. Spoglądał to na palące się drwa w kominku, to na Juliusza.
-Może kiedyś twoje nazwisko też się tam znajdzie -podszedł do chłopaka, łapiąc za kołnierz jego płaszcza.
-Może kiedyś -zamyślił się i odruchowo zdjął zimowe ubranie, by Mickiewicz mógł odwiesić je na stojak.
-Dziękuję, że przyszedłeś -usiadł obok blondyna, również ściągnąwszy z siebie płaszcz.
-Ja dziękuję za zaproszenie -odparł natychmiast.
-Nie może być -ściągnął brwi w niedowierzaniu. -Wiesz, myślałem, że mnie nie lubisz po tej sytuacji w...
-Bo tak jest.
-Oh... -wyrwało się z jego ust na tę krótką ripostę Słowackiego.
-Wybacz, zazwyczaj jestem uprzejmy, ale ty wydajesz się być osobą, która woli szczerość -uśmiechnął się do bruneta. Mickiewicz poczuł się skołowany jego nagłą otwartością. Nie wymagał od siebie przewidzenia każdego ruchu, jaki wykona Juliusz. Był on jednak tak nieodgadniony... Rzadko miał przyjemność przebywać z takimi ludźmi jak on.
-Czy uprzejmość i szczerość nie mogą iść ze sobą w parze? -zapytał mężczyzna, odchylając się bardziej na oparciu sofy.
-Sam pan powinien to wiedzieć, skoro dalej nie udało się panu spławić tej... -zawahał się, nie chcąc użyć wulgarnego określenia.
-Dobrze, Słowacki, nie kończ -powstrzymał go gestem ręki. -Naprawdę cenię twoją prawdomówność. Powiedz mi jeszcze tylko, czemu zawdzięczam twoje przybycie, jeśli celem nie była moja osoba.
-Nie zastał pan mojej mamy, bo poszła odebrać swojego męża z dworca -poinformował, nie trudząc się z odpowiedzeniem na poprzednie pytanie.
-Doktor Becu, jak mniemam? -blondyn kiwnął twierdząco głową. -Nie przepadasz za nim, co? -tym razem pokręcił burzą loków.
Adam westchnął nieznacznie na jego reakcje i wlepił błękitne tęczówki w tańczące płomienie w kominku.
-Łączyło pana coś z moją matką? -pytanie padło tak nagle, że brunetowi odebrało dech.
-A co, zazdrosny jesteś? -fuknął, nie rozumiejąc, skąd mu to przyszło do głowy.
-Chyba powinienem -wymruczał pod nosem, opierając głowę o rękę i także wpatrując się w niedawno rozpalony ogień.
-Nic mnie z nią nie łączyło, była dla mnie jak matka... Nadal jest, odkąd moja zmarła -wytłumaczył ciszej.
-Dlatego pan u nas mieszkał?
-Nie do końca. Pierwszy zmarł mój ojciec, miałem jeszcze trzech braci, którzy dawali się we znaki. Matka zatrudniła opiekunkę dla nas, panią Salomeę, ale to ja najbardziej się z nią zżyłem... Była cudowną kobietą, później wyszła za mąż, a mimo to dalej znajdowała czas, by się nami opiekować. Niestety niedługo potem oznajmiła nam, że wyjeżdża do Paryża... Nie wiem, jakim cudem, ale moja mama przystała na moje błagalne prośby, bym przyjechał do niej na wakacje -uśmiech zagościł na twarzy bruneta, przypominając sobie tamten czas. -Wtedy też urodziłeś się ty... Może nie powinienem ci tego mówić, ale traktowałem cię jak brata... Wiesz, musiałem się tobą czasem opiekować... -zaczął się trochę plątać.
Słowacki nie odezwał się do końca jego opowieści. Zaskoczenie? To zdecydowanie za słabe słowo. W najśmielszych snach nie przyszłoby mu do głowy, że on... że Adam znał go od urodzenia. Widocznie także pamiętał o nim, wspominając jego nazwisko podczas spotkania wigilijnego, na które się „wprosił".
-Poznałeś mnie po niemal osiemnastu latach? -wyrwało się z jego ust.
-Mnie też ciężko w to uwierzyć. Chyba to przez to spojrzenie -powiedział, nie dając wiary własnym słowom. -Dawałeś mi takie samo, kiedy dokuczałem ci, będąc dzieckiem -roześmiał się, a za nim Juliusz.
-Nadal masz zamiar traktować mnie jak brata?
-Gdzie tam... Brata bym tak perfidnie nie upił -odparł sarkastycznie. -Jak przyjaciela po piórze.
-Niech będzie -odwrócili się w swoją stronę niemal w tym samym czasie. Juliusz wyciągnął niepewnie dłoń, chcąc przypieczętować jakoś początek tej znajomości, jednak Adam zlekceważył ten gest, zamykając jego ciało w szczelnym uścisku. Był krótki, ale ciepły -taki przyjacielski, pomyślał Juliusz, czując jak żołądek podchodzi mu do gardła. Miał zdecydowanie za dużo przeżyć w ostatnim czasie.
-Chyba chciałeś porozmawiać o czym innym -przypomniał nastolatek, poprawiając odruchowo mankiety koszuli.
-Tak, ale... -zrobił pauzę, zbierając myśli. -Właściwie sprawa sama się wyjaśniła -wciąż trzymał dłoń na ramieniu młodszego chłopaka. Nie potrafił powiedzieć dlaczego. Kolejny raz łapał się na tym, że jego ręka lądowała właśnie tam, a wspomnienia powracały do tamtego pamiętnego dnia.
-Zatem chyba już pójdę -Juliusz wstał, uwalniając się spod dotyku mężczyzny.
-Jeśli musisz... -nagle zmarkotniał.
Obecność Juliusza w jego pokoju... ba, w jego życiu -była tak ambiwalentna. Jak mógł zapomnieć o tym chłopaku? O tym dziecku, które od narodzenia miało czarne oczy, niby diabeł wcielił się w jego postać. Tym samym, którego przyjście na świat podpuściło go do zrobienia tego, czego konsekwencje odbijały się do tej pory wyrzutami sumienia.
Cieszył się, że Juliusz nie drążył tematu, nie dopytując, dlaczego Adam nie zawitał w ich progi wcześniej. Bo jak miał uświadomić temu chłopakowi, że przez przeszło osiemnaście lat chciał o nim zapomnieć? Że przez jego głupotę, dziś już by nie żył...

Persona -SłowackiewiczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz