Rozdział II.

6.1K 508 851
                                    

Właściciel, którego imię dalej było mu nieznane, przyniósł mu dodatkowe krzesło, by zasiadł z resztą towarzystwa. Nie obyło się to bez szumów szeptania i podejrzliwego, teraz już trochę bardziej człowieczego, spojrzenia na osobę Juliusza. Był zagubiony pośród tylu nieznajomych twarzy. Dostał miejsce obok dwóch, na oko trzydziestoletnich, mężczyzn. Nie zaszczycili go jednym słowem, traktując jak powietrze. Słowacki jeszcze nie wiedział, czy dziękował im za pominięcie zbędnej rozmowy, czy czuł się urażony takim traktowaniem. Postanowił jednak, że za wszelką cenę zasłuży sobie, chociaż u części z nich na szacunek... Bo w zdobyciu podziwu musiałby konkurować z personą znajdującą się vis-a-vis niego. A to nie należało do łatwych rzeczy.

Snując swoje plany, prawie nie zauważył, jak wcześniej wspomniany poeta uśmiecha się do niego. Juliusz odwzajemnił gest, przyglądając się osobie naprzeciwko. Miał czarne, dłuższe od innych włosy, bladoniebieskie oczy. Wydawały mu się wręcz wypłowiałe, jakby każda wylana z nich łza odbarwiała ich błękit i pozostawiała jedynie namiastkę dawnego koloru. Taksując młodszego chłopaka wzrokiem, gładził dłonią zarost na brodzie, jakby zastanawiał się, skąd przyszło mu do głowy, że zna jego osobę. Juliusz sam był tego ciekawy. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek wcześniej miał przyjemność obcować z Adamem Mickiewiczem.

-Nie poznajesz mnie, prawda? -zapytał nagle, wyrywając ich dwójkę z ciszy. Wszyscy wokół nich rozmawiali, zdziwienie i emocje po przybyciu Słowackiego opadły i wszyscy powrócili do swoich normalnych zachowań. Tylko oni nie dali się porwać gwarowi i suto przygotowanym potrawom na kolację.

-Poznaję -przytaknął od razu. -Myślę, że wszyscy pana już znają... -nadal na siebie patrzyli, a Mickiewicz przez ten czas nachylił się bardziej w jego stronę, by dzieliła ich mniejsza odległość i było im łatwiej rozmawiać.

-Znają -parsknął krótko. -A jak się ma znajomość mojego nazwiska do znajomości osoby, którą jestem? -zadał pytanie, które zbiło Juliusza z tropu.

-A zatem... -kontynuował Adam, widząc konsternację na twarzy chłopaka. -Jak się ma Salomea?

Coraz więcej myśli i niewiadomych kotłowało się w głowie Juliusza. Wszystko wskazywało na to, że Adam znał się z jego rodziną osobiście. Nie było to dla niego ani pochlebiające, ani wielce szokujące. Wprowadzało jedynie dodatkowy zamęt do całej sytuacji.

-Dobrze, dziękuję -odparł uprzejmie i podniósł do ust kielich, by choć na chwilę mieć pretekst do przerwania rozmowy. Jak się domyślił -było to wino. Skrzywił usta z niesmakiem, nieprzyzwyczajony do jego cierpkiego smaku. Nie uleciało to uwadze Mickiewicza, który od razu zagaił:

-Jeśli masz jeszcze zamiar pokazać się u nas, będziesz musiał nauczyć się pić.

Nie było w jego wypowiedzi nic sarkastycznego. On jeden wydawał się zadowolony z przybycia Juliusza i nie okazywał niechęci do jego marnej osoby. Co do pozostałych zgromadzonych, Słowacki nie miał pewności, jak zostanie potraktowany. Uczta dopiero się zaczynała...

-Gdybym wiedział, że będę tu zapraszany, wypiłbym tą butelkę jednym haustem -skwitował ironicznie. Zdawał sobie sprawę, że był to jednorazowy wyczyn. Więcej się tu nie dostanie, nawet jeśli pan Mickiewicz znów się nad nim zlituje.

-Do dzieła, Słowacki! -machnął ręką w stronę butli wina, mieniącej się w świetle na wpół wypalonej świecy i odchylił się nieznacznie na oparciu krzesła, by mieć lepszy ogląd na to, co dzieje się wokół niego. Tylko pozornie, bo jego wzrok cały czas spoczywał na ciele młodszego poety.

Juliusz musiał wbić paznokcie w nadgarstek pod stołem, by uświadomić sobie, co stało się przed sekundą. Czy Mickiewicz naprawdę wyzwał go do wypicia całego trunku?! Słowacki zdecydowanie za często zaczynał żałować swoich słów, wypowiedzianych pod wpływem spontanicznych emocji.

Persona -SłowackiewiczOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz