II.II

1.2K 180 28
                                    

- Przecież zawsze kochałeś tylko jego - usłyszał z ust malarza kiedyś na odchodne Jeongguk. Zaraz po tym Tae zabrał swoje walizki i wyjechał. Zostawił go samego.

Wracali do siebie. Wielokrotnie dochodzili do wniosku, że nie mogą bez siebie funkcjonować, że ich miłość działa po części przez nienawiść i tak po prostu musi być. Potem się kłócili. Tae następnym razem wyrzucił Jeona z domu, ale sami już nie pamiętają z jakiego powodu. Wyszło na to, że mając dwadzieścia parę lat, odzywali się do siebie tylko, gdy na imprezie u wspólnych znajomych przemawiał przez nich alkohol.

- Mam dziewczynę, a w drodze dziecko, kurwa mać - mówił Tae, gdy pierwszy raz puściły im hamulce. Jeon nadal leżał skacowany pod kołdrą, miejscami szorstką od ich zaschniętej spermy. - To się więcej nie powtórzy - powiedział wtedy i szybko opuścił mieszkanie. Kilka kolejnych razy też szybko się ulatniał, a potem zostawał chociaż na śniadanie, by tak dla zasady uprzykrzyć trochę życie pisarzowi. I choć Tae udawał, że ma wszystko gdzieś, że te wyskoki z Jeonggukiem go nie ruszają, ot zwykłe "spoko ruchanie, ale rozleniwiłeś się ostatnio" to gdzieś w głębi duszy, obu ich taki stan rzeczy niepokoił.

Bo chyba nigdy nie byli w stanie z siebie zrezygnować.

Tak jak Jeongguk nigdy ostatecznie nie zrezygnował z poszukiwań swojego szczęścia.

Kim Taehyung był malarzem. Ukochał sobie portrety wyimaginowanych ludzi, lub tych których znał. Był też dobry w pejzażach i abstrakcji, czyli w trzech zupełnie innych stylach. Sprzedawał się nieźle, bo galeria która podpisała z nim umowę nie szczędziła premii za kolejne wystawy. Była tylko jedna rzecz, której zarzekał się, że nigdy nie namaluje. Twarzy Park Jimina.

Jeongguk prosił go o to wiele razy, ale zazwyczaj wtedy kłamał, że nie pamięta dobrze, jak ona wyglądała.

- Nie za duży nosek, pulchne usta, jasne... - wyliczał wtedy chłopak, a w Kimie aż się gotowało.

Czy to źle, że chciał od swojego chłopaka miłości? I kto normalny, by się nie wściekał, gdyby jego ukochany całe życie mówił o utraconym szczęściu, jakim przecież nie był on sam. Tae miał wrażenie, że Jeon kompletnie o niego nie dba, że w swoim życiu ma miejsce tylko na niepełnosprawnego blondyna, na nikogo innego. I kiedy to do niego dotarło, było już za późno. Był zakochany.

Noce, które razem spędzali były jałowe, choć namiętne. Paradoks, co? Tae wracał do nich myślami za każdym razem, gdy kładł się spać ze swoją dziewczyną. I miał do siebie pretensje, że nigdy nie pokocha Nami tak, jak kocha Jeongguka, nie mówiąc już o wyrzutach sumienia za zdradzanie jej. Pierwszy raz dopuścił się tego grzechu, gdy dowiedział się, że za kilka miesięcy urodzi się mu córka. Gdy padły te słowa, pomyślał o ucieczce, o schowaniu się gdzieś, gdzie nikt go nie znajdzie. Chciał od kobiety odejść. Potem uznał, że to byłoby najgorsze co by jej zrobił. Jej i swojemu dziecku. Bał się, cholernie się bał, ale nie był aż takim tchórzem. Patrząc w lustro widział zmęczonego chłopaka, który ledwo dostał dyplom ukończenia szkoły, który ledwo zdążył wybawić się z kolegami, który stracił kilka lat na kochanie kogoś kto tego uczucia nie odwzajemniał. A potem wpadł z dziewuchą, równie głupią co on, tyle, że bardziej beztroską i przede wszystkim - szczęśliwą, bo taka ona zawsze była w jego towarzystwie. Przez głowę przeszła mu myśl, o byciu z nią z litości, ale to chyba jeszcze bardziej by ją skrzywdziło. Samo dziecko było dla niego z początku gdzieś z boku. Może dlatego, że nie wyobrażał sobie nie spania po nocach, niańczenia syna/córki, biegania po lekarzach, kłócenia się z przedszkolankami i w ogóle tego całego dbania o kogoś. Jak on nawet nie potrafił zadbać o siebie samego. Ostatecznie nie zostawił Nami samej, choć wiele razy wyciągał swoją walizkę z szafy, kładł ją na podłodze, gdy dziewczyny nie było w domu i płakał nad włożoną do niej szczoteczką do zębów, która i tak godzinę później, po całym tym niepotrzebnym lamencie lądowała w ich łazience.  Nie potrafił uciec.

A gdy na świat przyszła Haerin, nic się nie zmieniło. Tae nadal sypiał z Jeonggukiem, nadal okłamywał swoją dziewczynę, która nie ukrywała, że czeka na oświadczyny, nadal był nieszczęśliwy i nadal się bał. Taehyung nie wyobrażał sobie reszty życia z Nami. Nawet nie potrafił powiedzieć, czy do siebie pasowali, czy nie, bo zwyczajnie nie zaprzątał sobie głowy takimi drobiazgami. Brunetka pojawiła się w jego życiu w sumie przypadkiem i jakiś czas chłopak miał nadzieję, że przypadkiem też szybko się z niego ulotni, a ona zaklepała sobie miejsce i za żadne skarby nie chciała się z niego ruszać. A Kimowi nie przeszkadzało to tak długo, jak było mu z nią względnie dobrze. Względnie - słowo klucz.

Potrzebował w związku ognia, namiętności, którą dawał mu tylko Jeon. Pragnął jedynie, by on też patrzył na niego w ten inny sposób, by mówił do niego tak pięknie, jak pięknie pisał o Jiminie, by się nie kłócili i zapomnieli o przeszłości. To on był osobą, o której myślał przed zaśnięciem i zaraz po przebudzeniu. Chciał dać sobie szansę na szczęście, czy to źle?

Postanowił spróbować jeszcze raz. Z ułożoną w głowie przemową ruszył w stornię dzielnicy byłego chłopaka. Powtarzał teksty w głowie sto razy, denerwował się, jak nigdy. A gdy wszedł na odpowiednie piętro zastał zamykającego drzwi na klucz Jeona, którego w talii trzymał jakiś obcy mężczyzna.

- Tae? - zapytał zaskoczony brunet, posyłając towarzyszowi przepraszające spojrzenie. - Coś się stało? Coś z Nami? - zapytał, wspominając od razu o dziewczynie, by najpewniej oczyścić się w oczach nowego kochanka.

- Nie - odparł tylko Kim i wymamrotał pod nosem, że musi wracać do domu, że po nic nie przyszedł, że nic od nikogo nie chce.

Tego dnia coś w nim pękło.

Tego dnia zrezygnował ze szczęścia.

Tego dnia kupił pierścionek zaręczynowy dla Nami.

years and years | pjm&jjk | myg&jhsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz