Nie należał do osób specjalnie wrażliwych, czy zdolnych do wzruszeń.
Raczej nie zdarzało mu się wycierać załzawionych oczu, stojąc nad zupełnie nieznajomą osobą.
Owszem, zawsze czuł wewnętrzny, ludzki smutek, ale nigdy nie wypuszczał go na zewnątrz.
Nie znał Fernanda ani jego narzeczonego, tylko raz był na jego wystawie i znał kilka plotek.
Serra, z tego, co było mu wiadome, pochodził z dość majętnej rodziny, ale po tym, jak marynarz zawrócił mu w głowie, wyprowadził się na obrzeża, by tworzyć w spokoju swoją sztukę.
I dlatego ta sytuacja detektywa niebywale wkurwiała.
Policja zignorowała martwą dziwkę, jako że znaleźli ją gdzieś między szczurzym gniazdem a śmietnikiem, już do połowy zeżartą.
Był niemalże pewien, że gdyby Fernando padł gdzieś indziej, jego też zamietliby pod dywan kłamstw.
Bo takie incydenty wśród mniejszości się zdarzają.
Ale niestety kolejny chłopak przekwitł im w samym centrum targu i już nie mogli udawać, że problemu nie ma.
Surre dość szybko opuścił dom mężczyzn, zostawiając policji resztę. Sam zanotował wszystko to, co uważał za istotne, uwzględniając portret w salonie, na odchodnym prosząc jeszcze o możliwość rozmowy z rodziną malarza, gdyby ta się znalazła.
I tak oto, z policyjnym błogosławieństwem i garstką informacji, wyruszył w poszukiwaniu kolejnych tropów.Wymijając drewniane domki, zaciągał się dymem papierosowym, czując się o wiele trzeźwiej, niż przy wysiadaniu z dorożki.
To prawdopodobnie irytacja tak go pobudziła.
Minął miejsce zbrodni, nie patrząc już na biednego, kwitnącego na widoku Fernanda i, przeciskając się przez policyjne kółeczko, dotarł do Bertranda, który stał prawie że przy blokadzie czarnych płaszczy.
— Proszę wybaczyć — zaczął, widząc zaskoczenie na twarzy detektywa. — Długo pana nie było i...
— Doceniam troskę — przerwał mu, dłonią przytrzymując nakrycie głowy. — Dobrze, że jesteś. Musimy gdzieś iść — dodał i, nie wyjaśniając nic więcej, po prostu ruszył ponownie w stronę garażu, tym razem odbijając w prawo.
W kierunku melin pełnych informacji.___ ___
Szedł nieśpiesznie, podpierając się na lasce, z plecami ubezpieczanymi przez Jacka.
Całe Tem było dość głośne, dzielnica portowa szczególnie, jednak to miejsce trawiła martwa cisza.
Gładki beton zamiast błota roznosił stukot obcasów detektywa, grudki gliny odklejały się od nogawek, rozbijając się o szarą nawierzchnię.
Nikogo nie było widać, jednak mężczyzna doskonale wiedział, że są obserwowani, bo jakżeby inaczej.
Wokół straszyły pustostany, zajmowane jedynie na czas konstruowania statków, co działo się ostatnimi czasy coraz rzadziej.
A na końcu drogi stała opuszczona hala, w której zawsze działa się cała magia.
Surre zatrzymał się przed otwartą bramą, wziął głębszy wdech, wykańczając papierosa, po czym odrzucił go na ziemię i, wchodząc do hali, zdeptał go obcasem.
Do środka wkroczył z irytującą pewnością siebie, robiąc hałas całym swoim bytem.
Wnętrze z pozoru wyglądało na skromne, ot, zwyczajna pustka, szyny, kupa lin i kurzu, nic specjalnego, jednak Surre doskonale wiedział, że to tylko pozory.
— Nightingale — powiedział niezbyt głośno; echo zrobiło swoje, roznosząc jego głos.
Jack podszedł bliżej, rozglądając się nerwowo na wszystko strony niczym sowa, jedną dłoń kładąc na ramieniu blondyna.
— Czy to bezpieczne, panie Surre?
— Nie do końca — odpowiedział ten zgodnie z prawdą.Zawsze przychodził, wcześniej się umawiając. Gdyby się okazało, że Nightingale'a nie ma, reszta jego grupy mogłaby nie być zadowolona z odwiedzin.
I, jak na zawołanie, spomiędzy potężnych rur, stojących pod ścianą, wylazł łysy, napakowany facet, który bynajmniej nie wyglądał na komitet powitalny.
Bertrand spiął się cały, występując o krok, kiedy rozproszonego Surre zaskoczył przystawiony do gardła nóż.
Stał przed nim wątły chłopak, mógł mieć jakieś piętnaście lat. Wychudzony, niższy od detektywa, cały spocony i cuchnący jak szczur. Bóg jeden wie, gdzie się chował, skoro jego większy kolega spędził nie wiadomo ile czasu w rurach.
Kryjówki mieli mało wygodne, ale się okazało, zdecydowanie skuteczne.
Gdyby nie to, że chłopak trzymał kosę, Surre pewnie zdzieliłby go laską, jednak miał jeszcze odrobinę zdrowego rozsądku, który utrzymał go w miejscu.
— Coś za jeden? — spytał szczur, już niemalże dotykając ostrzem delikatnej skóry arystokraty.
Surre otworzył usta, aby odpowiedzieć, jednak nim się zorientował, chłodny, brudny metal już dotykał jego szyi.
— Hej! — wydarł się ktoś, pośpiesznie zmierzający w ich stronę, a w następnej chwili ta sama osoba wyszarpywała już ostrze z drobnej ręki.
Detektyw przełknął, nabierając skąpy łyk powietrza.
— Pojebało cię? — sapnął mężczyzna o jasnych włosach, związanych w niedużą kitkę i oczach czarnych jak studnia.
Młodzik jąkał się chwilę, ale szybko odszedł gdzieś, odprawiony przez szefa zwykłym machnięciem ręki.
— Leon. — Nightingale uśmiechnął się szeroko i wyciągnął wytatuowane ramiona, w stronę stojącego sztywno blondyna, obejmując go. — Jak miło cię widzieć. Wybacz chłopcom, wiesz, że są nerwowi — mówił, głaszcząc mężczyznę po plecach.
— Naturalnie — mruknął Surre, wciąż czując na plecach uważne spojrzenie łysego siłacza łączące się z posmakiem ostrza, które omal go nie zabiło.
![](https://img.wattpad.com/cover/155309285-288-k41061.jpg)
CZYTASZ
Ironia przekwitu | bxb
Ficção Geral❝Z mego gnijącego ciała wyrosną kwiaty, będę ich częścią, a to oznacza wieczność❞ W mieście Tem, śmierć przywdziewa maskę miłości, sadząc kwiaty w bijących sercach. ℹ️Praca wygrała głosowanie czytelników, w edycji letniej konkursu "Splątane Nici"