XXVI. Przygotowania

1.2K 217 60
                                    

Po leniwym poranku, który spędził pod ciepłą pierzyną, przyszedł czas na zorganizowanie się i przygotowanie gruntu pod plan, który zakwitł pod burzą jasnych włosów. Przy porannym papierosie palonym  na pusty żołądek, zadzwonił do Jaspera, ofiarując mu sowitą zapłatę w zamian za fatygę wysłania kogoś na zwiady w wyznaczone przez Charlesa miejsce, na co mężczyzna na szczęście się zgodził, ułatwiając nieco przebieg wieczoru.
Na przyjęciu miało być sporo ludzi, Surre miał więc ograniczone możliwości perswazji, dlatego postanowił zdecydować się na poniżający go krok - chciał uwieść Jeffersona. Może nie do końca chciał, ale to planował zrobić. Liczył, że jeżeli mu się to uda, słowa członków Passiflory dojdą do skutku i w jego drinku wyląduje jakiś chemiczny prezent od dyrektora teatru, który mógłby posłużyć jako dowód. Tak, jego pomysł był równie chaotyczny, co idiotyczny, ale po wszystkich wydarzeniach, które miały miejsce w Tem, stał się nieco zdesperowany i ryzykowanie własnym zdrowiem nie było dla blondyna tak trudną decyzją. Liczył się efekt, jakim miało być schwytanie Jeffersona na gorącym uczynku. W trakcie przyjęcia ktoś od Jaspera miał węszyć przy kontenerze i gdyby łut szczęscia dał im choć jedną poszlakę, Amber mógłby śmiało zakuć Jeffersona w kajdany i przesłuchać. W ramach zwicięstwa - choć małego - Surre był w stanie położyć na szali kilka godzin swojej świadomości, która pewnie rozmyje się pod wpływem tego, co Jefferson podawał mężczyznom, którzy bez wzajemności wpadali w jego łaski.

Przygotowywanie się do bankietu, było równie kompromitujące co ekscytujące. Kiedy siedział na łóżku,  w półmroku naciągając pończochy na blade uda, przypominał sobie dawne czasy, kiedy to bezpruderyjnie flirtował z mężczyznami, licząc że słodką obietnicą swojego ciała, uda mu się znaleźć prawdziwą miłość... z marnym skutkiem. Z trudem przyznawał sam przed sobą, że wraz z upływem lat, samotność doskwierała mu coraz bardziej i bardziej.
Wokół panowała całkowita cisza, kiedy Surre siedział półnagi zaraz na przeciwko otwartej szafy, palcem wskazującym wędrując wzdłuż koronkowej ścieżki otulającej jego udo, w końcu decydując się na spojrzenie w swoje odbicie. Światło bijące od stojącej na szafce nocnej lampy, padało na jego blade ciało pod kątem, ujawniając tym krzywiznę mięśni nóg i ramion, które musiał utrzymywać w formie ze względu na charakter swojej pracy. Jego brzuch był nieco mniej wyrzeźbiony, jednak zważywszy na jego tryb życia, wcale nie było najgorzej. Z pewnym poczuciem politowania obserwował swoje stopy w pończochach, zgrabne łydki i koronki okalające uda. Wyglądał dobrze i miał nadzieję, że Jeffersonowi wystarczy zarys pończoch pod przyległymi spodniami, jednak w subiektywnym odczuciu uważał, że w seksownej bieliźnie lepiej prezentował się, kiedy był jeszcze wątłym nastolatkiem z bujnym złotem na głowie, falami opadającym na ramiona.
Dobrze jednak, że z tego wyrósł.

Z cichym westchnieniem podniósł się z miękkiego łóżka i równie miękkim krokiem podszedł do szafy, wyjmując  z niej elegancki frak, idealny na taki wieczór. Zawsze lubił okazję kiedy można było lepiej się ubrać i nieco pozadzierać nosa, jednak świadomość, że - jakby na to nie patrzeć - stroi się dla Jeffersona, była... odrażająca. Dużo chętniej zszedłby tak na dół, zajmując miejsce obok Bertranda, na względach którego zależało mu po stokroć więcej niż na tych Jeffersona. Nie mając jednak innego wyjścia, wyciągnął komplet i powolnym ruchem ułożył go na łóżku, w ten sposób odkładając założenie go o kolejne kilkanaście sekund.
Słyszał za drzwiami kroki, kiedy zapinał starannie koszulę, wciąż jednak stojąc w samych pończochach. Nie zwracał na dźwięki większej uwagi, zagłębiony w rozmyślaniach a propos tego, czy poza pasem nie zabezpieczyć lędźwi za pomocą żyłki, która trzymałaby guzik zapięty. Ciepło i atencję chciał otrzymywać w tych okolicach wyłącznie na własnych zasadach, a obawiał się, że Jefferson będzie mieć inne zdanie na ten temat. Z drugiej jednak strony nie chciał popadać w szkodliwą przesadę, którą z pewnością byłoby zabezpieczanie się, jakby był najbardziej pożądaną istotą na świecie. Dlatego zrezygnował.
Przygotowywał się bez niepotrzebnego pośpiechu, leniwie zatapiając nogi w czarnych nogawkach spodni, nawlekając na siebie kolejne czarne warstwy drogiego kaszmiru, który wdzięcznie przylegał do jego ciała.

Ironia przekwitu | bxbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz