XXXVI. Zderzenie

793 128 21
                                    

Zderzyli się ze sobą nagle. Surre wspiął się na palce, obejmując ramionami kark Bertranda, swoje usta przyciskając do jego ust. Podświadomie miał chyba nadzieję, że Jack wykaże się większą logiką i nie dopuści do tego zbliżenia, jednak przeliczył się. Poczuł na plecach parę ciepłych dłoni. Początkowo Bertrand położył je na jego ciele spokojnie, przez kilka dłuższych chwil po prostu go dotykając. Kiedy ten się nie wycofał, Jack poszedł o krok dalej, luźno obejmując drugie ciało. Sam Surre tkwił nieruchomo w tym uścisku, całując mężczyznę przed sobą, w głowie mając czysty mętlik. Był rozdarty, z jednej strony chciał się odsunąć, przeprosić i pojechać do Katherine, żeby upewnić się, że ta jest bezpieczna. Z drugiej jednak strony czuł bezmiar zmęczenia, był przytłoczony i jedyną rzeczą, o której tak naprawdę marzył, był moment wytchnienia. Chciał po prostu odciąć się od rzeczywistości choć na parę chwil i jedyną osobą, która mogła mu w tym pomóc, był Jack. Miał już dość trudnych rozmów, które nie pomagały, miał dosyć wina, siedzenie w samotności nie pomagało i jedyne, co mogło go w tej chwili uspokoić, to bliskość. Mógł tylko przylec do jego torsu i złapać się mocno, licząc, że ta bliskość go nie przerośnie.

Jack był delikatny, różnił się od innych mężczyzn, z którymi Surre miewał zderzenia. Bertrand objął go jedną ręką w pasie, drugą dłoń kładąc na policzku Leona, nie całował go mocno i porywczo, a powoli i starannie. Leon odchylił głowę, stając na pełnych stopach, kiedy Jack pochylił się nad nim, pogłębiając pocałunek. Jego ciało zalała fala ciepła. Czuł przyjemne mrowienie w opuszkach palców i ogólne rozluźnienie mięśni, co było doprawdy zaskakujące. Zazwyczaj zbliżenie wywoływało u niego reakcję odwrotną. Nie cieszył się jednak na zapas.
Kiedy się od siebie odsunęli, Surre wziął głębszy wdech nosem, czołem przylegając do torsu olbrzyma, zbyt zażenowany, by spojrzeć mu w oczy. Jack również zaczerpnął głębszy wdech, całując blondyna w czoło, jeszcze nieco mocniej go obejmując.
— Pragnę cię — powiedział cicho — ale zrozumiem, jeżeli chcesz się wycofać. Poczekam na ciebie tak długo, jak będziesz tego potrzebować.
Surre cicho westchnął, powoli unosząc powieki.
— Chcę tylko na chwilę zapomnieć o tym całym gównie. Nieważne, w jaki sposób.
Milczeli. Jack obejmował go delikatnie, ale na tyle mocno, że uścisk ten był wyczuwalny. Bertrand miał bardzo ciepłe dłonie, a szerokie, umięśnione ramiona oplecione wokół chłodnego ciała dawały Leonowi poczucie komfortu. Cała ta scena, ta intymność były dla niego dość ekscytujące. Coś dziwnie podniecającego było w całowaniu Jacka w pokoju dla służby, a nie w głównej sypialni w domu. Potajemne zakradanie się ciemnym korytarzem wydawało się ekscytujące i niewłaściwe, szczególnie w świetle ostatnich wydarzeń. Surre powoli rozdzielił swoje dłonie, przesunął nimi po ciele Bertranda, by ponownie zaplatając je w pasie olbrzyma, a następnie cicho westchnął i podniósł głowę, ponownie łącząc ich usta.
Jack smakował miętą i czekoladą. Zacisnął palce na jego koszuli, znów wspinając się na palce.
Chciał więcej. 
Surre postawił krok naprzód, a ich ciała przyległy do siebie tak ciasno, że niemożliwe było wsadzenie między nich choć małego palca. Jack cicho westchnął, nie ruszając się jednak z miejsca, w odpowiedzi na co, Leon postawił jeszcze jeden krok naprzód. Tym razem Jack lekko się cofnął, na co Surre ponownie postawił krok w jego stronę, kierując mężczyznę w stronę stojącego pod ścianą łóżka. Nie wiedział, czy postępuje dobrze, ale dotyk Jacka zdawał się spełniać swoją funkcję – był kojący.

W końcu Jack usiadł na krawędzi łóżka, a ich pocałunek został przerwany. Surre ponownie zaczerpnął głębszy wdech, dłonie opierając na ramionach olbrzyma. Nie mógł powstrzymać lekkiego uśmiechu, który cisnął się na jego zaczerwienione usta. W niewielkim pokoju panował półmrok, jedynym źródłem światła była stojąca na szafce nocnej świeczka okryta szklanym kloszem. Płomień dawał przyjemne, ciepłe światło, które padało na mężczyzn, kremowe ściany i łóżko, resztę pokoju zatrzymując w półmroku.
Jack siedział w lekkim rozkroku, patrząc na blondyna z uśmiechem, kiedy ten zastanawiał się, jaki powinien być jego następny ruch. Ramiona Bertranda pod jego palcami były przyjemnie twarde i stabilne, a jego ciepłe dłonie spoczywały na biodrach detektywa, jakby właśnie do tego zostały stworzone. Surre czuł, że nieubłaganie wypełnia go podniecenie, które w końcu pchnęło go do postawienia kolana między nogami olbrzyma. Następnie arystokrata pochylił się i ucałował mężczyznę, który przesunął swoje dłonie nieco wyżej, w ten sposób wyciągając koszulę ze spodni. Surre poczuł na obnażonej skórze ciepło opuszków palców, a przez jego ciało przebiegł dreszcz. Był jeszcze zbyt racjonalny i, mimo rosnącego podniecenia, jego myśli wciąż błądziły w niebycie, skupiając się na tym, czy postępuje dobrze i czy nie powinien dać tej relacji więcej czasu, zanim zdecyduje się na kolejny ruch. Myśli te rozproszyła ciepła dłoń, która spoczęła na dole jego pleców, w miejscu, w którym naga skóra wystawiona była na dotyk. Jack delikatnie przesunął ją wyżej, podciągając w ten sposób koszulę detektywa.
— Mogę? — zapytał cicho.

Ironia przekwitu | bxbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz