Jego ubiór w zaciszu domowym dzielił się na trzy kategorie.
Pierwsza obejmowała nagość całkowitą, którą to często uprawiał, kiedy miał okazję pobyć sam.
Drugą był piżamowy misz-masz, w skład którego wchodził dowolny szlafrok i wszelakie koronki, który przywdziewał, gdy ubrania wybierał sobie sam.
A trzecią, tą najgorszą kategorią, były komplety wybrane przez Lucjana, które naturalnie składały się na cały, pełno warstwowy arsenał.
Na szczęście w nieszczęściu, Ians rano przygotował dla niego rano opcję trzecią, co znaczyło, że blondyn nie musiał się przebierać, zostawiając Ronana samego na dole, by mu grzebał w rzeczach, przed czym ten na pewno by się nie powstrzymał.
Amber stał przy kanapie, obserwując zniecierpliwiony, jak detektyw otrzepuje kolana z ziemi, a następnie zakłada prostą, brązową kamizelkę na upchniętą w spodnie koszulę.
Mankiety wyprostował, upewniając się, że nic nie przedarło się przez rękawice ogrodowe i biel została nienaruszona. Niestety, okazało się inaczej, ale zamiast kłopotać się ze zmianą koszuli, zwyczajnie podwinął rękawy. Ze stołu zgarnął swój notes z ołówkiem, portfel i okulary do czytania, którymi zastąpił te przeciwsłoneczne, bo tego dnia jego oczy były dziwnie suche i nieco gorzej widział.
— Długo jeszcze? — sapnął Ronan, kiedy blondyn nieśpiesznie przecierał półokrągłe szkiełka, odziane w delikatną złotawą oprawkę.
— Było uprzedzić, że przyjedziesz — odparł, zakładając okulary na nos i posyłając mu rozleniwione spojrzenie.
Ronan tego nie skomentował, jedynie gapiąc się na blondyna, jakby widział go po raz pierwszy, kiedy ten przeczesywał swoje włosy palcami, bardzo dosadnie pokazując, że nie podoba mu się to, iż musi wyjść z domu.
W końcu jednak ruszył się z miejsca, na boso przemierzając salon, jako że w ogrodzie też urzędował bez obuwia.
Mijając komisarza, chował wszystkie swoje skarby po kieszeniach, a następnie wyszedł do holu i, podchodząc do szafki, włożył na stopy dziwaczne pomieszanie lakierków z bamboszami, zamiast standardowych obcasów.
W tym czasie Lucjan musiał zadzwonić po mieszkającego niedaleko Jacka, bo przez otwarte na oścież drzwi widać było, jak podjeżdża pod bramę.
Wyszli w tej samej chwili, jednak Ronan szedł szybciej, kiedy Surre przesuwał się powoli i bez chęci.
Plusem było to, że jego buty były nieco za duże i przy każdym kroku zsuwały się lekko, klapiąc charakterystycznie o beton, dzięki czemu i tak robił sobą hałas.
Nad Tem wisiało niemalże bezchmurne niebo, z nielicznymi wyjątkami. Słońce unosiło się wysoko na jasnym błękicie, rażąc w oczy, parząc skórę przez ubrania, a całując wszystko to, co pozostawało nagie.
Surre zatrzymywał się co kilka kroków, sapał i wzdychał, z niechęcią i rozczarowaniem patrząc na róże, które, niepotraktowane nawozem, teraz wyglądały nie najlepiej.
Wyglądało na to, że czekała go dodatkowa wizyta u znajomej kwiaciarki, która była jedyną osobą mogącą dawać mu jakiekolwiek wskazówki co do uprawy roślin.
Ronan władował się do powozu, zniecierpliwiony czekaniem na mężczyznę.
— Wybacz, że jednak cię niepokoję, Jack — powiedział blondyn, dodatkowo zwalniając, kiedy już dotarł na miejsce. — Niechciany gość mnie zaskoczył — dodał, zatrzymując się całkowicie.
Ale Bertrand odpowiedział mu słonecznym uśmiechem, tak, jak zawsze zresztą.
— To nic — zapewnił miękko, nie odrywając wzroku od niższego, wpatrując się w niego uważnie, szczegółowo. — Nigdy nie widziałem pana w okularach — powiedział nagle, a kiedy Surre już otwierał usta, aby odpowiedzieć, ten kontynuował. — Dobrze pan wygląda.
Ronan westchnął ciężko, prawdopodobnie żałując, że jednak nie poszedł pieszo, Leon uśmiechnął się lekko, patrząc na woźnicę z dołu.
— Dziękuję, Jack — odparł, ruszając z miejsca, szybko pokonując te kilka kroków, które dzieliły go od pojazdu.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko, zakłopotany, a następnie – tak, jak zawsze – pomógł blondynowi przy schodkach.
— Przepraszam, ale... czy podobały się panu kwiaty? — zapytał nagle Bertrand, po raz kolejny zaskakując blondyna.
Ten uśmiechnął się jednak całkowicie szczerze.
— Bardzo. Dziękuję, nie musiałeś.
Wąskie usta woźnicy rozciągnęły się w ciepłym uśmiechu, kiedy patrzył na arystokratę z dołu.
— Na komisariat, prawda? — zapytał, łapiąc za drzwiczki, kiedy detektyw już usiadł na kanapie, tyłem do kierunku jazdy.
— Zgadza się, olbrzymie.
![](https://img.wattpad.com/cover/155309285-288-k41061.jpg)
CZYTASZ
Ironia przekwitu | bxb
General Fiction❝Z mego gnijącego ciała wyrosną kwiaty, będę ich częścią, a to oznacza wieczność❞ W mieście Tem, śmierć przywdziewa maskę miłości, sadząc kwiaty w bijących sercach. ℹ️Praca wygrała głosowanie czytelników, w edycji letniej konkursu "Splątane Nici"