W środku, Surre w pierwszej kolejności ruszył w stronę stolika z alkoholem, celem dodania sobie odwagi, której potrzebował sporo, a miał naprawdę niewiele.
Relatywnie szybko wmieszał się w tłum, przyciągając jedynie kilka spojrzeń, które zignorował, zatrzymując się dopiero przy fantazyjnej wieży z kieliszków, u stóp której na szczęście stało kilka osobnych. Wolałby nie zwrócić na siebie uwagi poprzez efektowne zrujnowanie misternej, szklanej budowli. Z cichym sapnięciem sięgnął po pierwszy lepszy kieliszek i opróżnił go szybko, niemalże natychmiast zastępując go kolejnym, nie skupiając się na cierpko-słodkim smaku, który otulił jego język jak ciepły koc, a na jak najszybszym upojeniu się.Wnętrze lokalu zaskakiwało przestronnością, której nie było tak widać, kiedy patrzyło się na budynek z zewnątrz. Drewniany parkiet lśnił w świetle świec i lamp, zapewne potraktowany zjawiskową ilością pasty do podłóg, której zapach przedzierał się przez perfumy zgromadzonych ludzi. Surre musiał zacisnąć zęby i na moment wstrzymać oddech, by powstrzymać bezwarunkowy odruch wymiotny wywoływany przez intensywne zapachy, kiedy tylko te do niego dotarły. Jasne ściany, lustra i szerokie schody prowadzące gdzieś do góry, dodatkowo potęgowały wrażenie ogromu sali, jednak Leon całą swoją uwagę poświęcał czerwonemu winu i powstrzymaniu mdłości. Dopóki nie wyczuł dłoni na swoim lewym boku, wówczas cały się spiął, a jego gardło zacisnęło się, niemalże uniemożliwiając przepłynięcie wina do równie ściśniętego żołądka. Obrócił się z niepewnością, mimo wszystko wręcz licząc na to, że zobaczy za sobą Jeffersona.
- Panie Surre - Klemens uśmiechał się szeroko, dokładnie przesuwając wzrokiem po całym ciele blondyna, dopiero po dłuższej chwili zabierając dłoń z jego boku. - Wygląda pan zjawiskowo - dodał, po czym przygryzł wargę, ponownie mierząc mężczyznę wzrokiem.
Surre nieco się skrzywił, w głównej mierze odczuwając zirytowanie obecnością syna Petterson, aniżeli faktyczny dyskomfort, który szybko opuścił jego ciało.
- Nie sądziłem, że pana tutaj spotkam - powiedział jednak, usiłując być choć nieco sympatycznym.
- Mogę powiedzieć to samo - Klemens uśmiechnął się lekko - Nie mniej bardzo się cieszę, że pana widzę, moim skromnym marzeniem było to, aby odwiedził pan mój lokal.
Surre najpierw delikatnie uniósł, a następnie zmarszczył brwi.
- Te miejsce należy do pana? - zapytał - myślałem, że dopiero niedawno pan tutaj przyjechał.
- Ach, tak - brunet skinął głową - ten lokal był głównym powodem mojego powrotu. Mój dobry przyjaciel chciał go odsprzedać komuś zaufanemu, tak więc jestem - wyjaśnił, przechylając głowę w bok, już po raz trzeci lustrując detektywa wzrokiem.
- Rozumiem... - mruknął w odpowiedzi, odwracając wzrok od gładkiej twarzy bruneta, by skupić się na tle.
Za Klemensem kwitło życie towarzyskie, ludzie rozmawiali ze sobą w dwójkach i większych grupkach, kelnerzy przechodzili zgrabnie między gośćmi, oferując różne rodzaje alkoholu, który szybko znikał ze srebrnych tac. To przypomniało detektywowi o kieliszku wina, który wciąż trzymał w dłoni.
Upił łyk.- Więc... czy to prawda, że mm... nie ma pan w tej chwili żadnego adoratora? - Klemens w końcu ruszył do ataku, zaraz po pytaniu zadając kolejne dwa, plącząc się w swojej wypowiedzi, zamiast dopuścić detektywa do słowa, co tak naprawdę było dobrym rozwiązaniem, ponieważ Surre przestał słuchać już w przedbiegu. Zamiast tego wpatrywał się w Jeffersona, który z rumieńcem i lubieżnym uśmiechem otoczył się towarzystwem młodych mężczyzn.
Surre dopił wino i odstawił kieliszek na blat stołu, który stał za jego plecami.
- Muszę iść - oznajmił nieoczekiwanie, wchodząc brunetowi w słowo.
- Ach - Klemens cicho sapnął, obracając się za blondynem, który ruszył już w stronę dyrektora teatru.
Miał około pięć metrów, aby wczuć się w rolę, wziąć głęboki wdech i schować godność głęboko do kieszeni. Z każdym krokiem coraz bardziej zdawał sobie sprawę z tego jak kuriozalny i niebezpieczny jest jego pomysł, z drugiej jednak strony, nie widział innego, szybszego sposobu na dotarcie do Jeffersona. Spotkanie prywatne nie miało najmniejszego sensu z perspektywy ich wcześniejszej relacji, wpadnięcie na siebie na przyjęciu było chyba jedynym sensownym wyjściem. Poza tym oczywiście istniała możliwość złożenia mu wizyty, usprawiedliwiając się odznaką, jednak to mogłoby spłoszyć mężczyznę, a tego Surre nie chciał.
Jefferson stał w centrum luźnego kółeczka przyszłych aktorów szukających miejsca do uwywnętrzenia swojego talentu, jak i młodzieńców, którzy mogli szukać sponsora, który spełniłby wszystkie ich marzenia za drobną opłatą w postaci okazjonalnego loda. A tak przynajmniej zgadywał Surre, doskonale już wiedząc, że dyrektor z rozkoszą otacza się takim właśnie wianuszkiem.
Na ostatnim metrze, Leon zaczerpnął głębszy wdech, spiął się w sobie i dumnie zadarł brodę, eksponując arystokratyczną, bladą szyję.
- Mogę się wtrącić, czy obowiązuje kolejka? - rzucił niby od niechcenia, kiedy stanął między dwoma mężczyznami; niskim rudzielcem i uroczo pulchnym brunetem.
Jefferson początkowo poczęstował go rozleniwionym spojrzeniem i markowym uśmiechem, szybko jednak wbijając w blondyna wzrok, kiedy tylko go rozpoznał.
- Och panie Surre - niemalże westchnął, tak jak wcześniej Klemens, przesuwając wzrokiem po całej sylwetce detektywa. - Jakże mi miło.
Surre odpowiedział łagodnym uśmiechem, czując, że słodycz, którą usiłował emanować, już zaczynała stawać mu w gardle.
- Czy zechce pan się ze mną napić? - zapytał Jefferson, stając przodem do blondyna, w ten sposób odwracając się od reszty mężczyzn. Nie należał do najbardziej subtelnych. Zapewne już wcześniej wodził wzrokiem po zarumienionych buziach, szukając tego jedynego.
- Bardzo chętnie - odpowiedział z delikatnym uśmiechem.

CZYTASZ
Ironia przekwitu | bxb
General Fiction❝Z mego gnijącego ciała wyrosną kwiaty, będę ich częścią, a to oznacza wieczność❞ W mieście Tem, śmierć przywdziewa maskę miłości, sadząc kwiaty w bijących sercach. ℹ️Praca wygrała głosowanie czytelników, w edycji letniej konkursu "Splątane Nici"