Wbrew rozdawanym na lewo i prawo pozorom, był dość głodny miłości. Pod wierzchnimi warstwami ubrań i ciężkiego charakteru, okraszonymi woalem dymu, nosił zaciekawione, stęsknione za nieznanym wnętrze.
Jego stosunek do afekcji można by porównać do osoby na kilkumiesięcznej diecie, wpatrującej się w tacę z babeczkami
Z jednej strony apetyt i pociąg już minął, ale z drugiej strony, gdzieś tam w środku dalej czaił się ten mały łakomczuch łasy na zapomnianą słodycz.Jego relacja z miłością i związkami również pozostawała nieco kulawa – jak on sam zresztą. Nienauczony czułości, każdą swoją potencjalnie romantyczną znajomość zaczynał od końca.
Kusząc swoim młodym, schowanym pod osłoną niedostępności ciałem, zaciągał do łóżka, obiecując rozkosz, a oferując jedynie coś na kształt ataku paniki przy próbie wsunięcia w niego chociażby małego palca na rozgrzewkę.
Lub – kiedy to on przejmował pałeczkę – szybkie, nieregularne pukanie zakończone jednostronnym orgazmem – jeśli miał wystarczająco szczęścia i doprowadził kochanka do szczytu, sam maksimum przyjemności osiągał najczęściej podczas masturbacji, w czasie seksu za mocno się spinał.Nie był typem osoby, którą łatwo pokochać, a patrząc na swoje dotychczasowe podboje miłosne, zaczynał wątpić, że jest to w ogóle możliwe.
Miał do zaofiarowania tylko ładną twarz i specyficzną manierę, wszystkie okropności chowając pod ciemnymi okularami.
Dopiero przy Jacku poczuł coś dziwnego, odrobinę niepokojącego.
Może to przez jego urok, lub to, jak łatwo było go zawstydzić.
Myślał nawet, by zacząć pracować nad sobą, by stać się może bardziej znośnym.
Szybko jednak porzucił te myśli, udając, że te nigdy nie istniały.
A wracał do nich jedynie, kiedy na jego twarz padał gorący oddech Bertranda.
Tak jak tego dnia, kiedy w jego ogrodzie ich usta dzieliła grubość włosa i wołająca narzeczonego Alena.Posiadłość Katherine opuścił stosunkowo szybko, wcześniej nie odmawiając sobie trzech kieliszków wina, które ta mu zaproponowała.
Zaraz poczuł się lepiej i gorzej jednocześnie.
Pewniej.
Z rozkoszą rozsiadłby się na jej kanapie, by plotkować o rzeczach nieważnych, jednak jego obecny stan psychiczny mu na to nie pozwalał. Nie potrafił skupić się na rzeczach błahych, bez przerwy wracając myślami do swojego obecnego zlecenia.
Niepokoiło go to wszystko i miał nadzieję, że Jefferson okaże się jego złotym strzałem i szybko zakończy sprawę, przywracając Tem jako taki spokój.
Drogę do domu również pokonał szybko.
Jack złapał go mocno po łokieć i niemalże wsadził do powozu, wcześniej zauważając chyba jego rozmiękczony krok.
A w środku Surre zasłonił wszystkie okna, rozsiadł się na kanapie przodem do kierunku jazdy i począł wypalać papierosa, otaczając się jego dymem, jakby chciał zakamuflować się przed otaczającym go światem.
Może tak byłoby najlepiej.
Może trochę go to przerastało, choć tak naprawdę wszystko dopiero się zaczynało.Z powozu wyskoczył z pomocą Bertranda, głęboko w poważaniu mając pogodę i całą resztę otaczających go rzeczy i ludzi.
Musiał przygotować sobie porządne ubranie, by być gotowym w każdej chwili, musiał zamknąć się w gabinecie i przemyśleć wszystko dokładnie, po sto jeden razy, by niczego nie przeoczyć.
— Panie Surre — usłyszał za plecami i pośpiesznie obrócił się przez ramię, a jego płaszcz rozłożył się jak klosz pięknej sukni balowej.
— Właśnie — powiedział, z powrotem podchodząc do woźnicy. — Chciałem z tobą porozmawiać.
Zmartwiona twarz Jacka pogrążyła się nagle w przeraźliwej bladości, usta uchylił delikatnie, a jego zielone oczy rozszerzyły się.
— Zrobiłem coś nie tak...? — spytał, zdejmując beret z głowy, by stłamsić go w swoich dużych (jak już Surre dobrze wiedział), ciepłych dłoniach.
— Posłuchaj — zaczął, zatrzymując się. Dłoń włożył do kieszeni płaszcza, w drugiej dalej trzymając lufkę z tlącym się papierosem. — Rozumiem, że przygotowania do ślubu zajmują wiele czasu i na ten moment jest to twój priorytet, jednak byłbym wdzięczny, gdybyś osobiście uprzedzał mnie o braku czasu.
— Proszę pana...
Surre przerwał mu, unosząc dłoń zajętą trzymaniem lufki. Dym tytoniowy niczym wąż zakręcił się wokół ich dwójki.
— Nie zamierzam cię w żaden sposób karać, bo wszystko rozumiem, zamierzam również pomóc wam finansowo, więc na ten moment wstrzymajcie się z kupnem fraku i sukni. Niemniej oczekuję, że od tej pory będziesz uprzedzać mnie wcześniej — mruknął, zaciągając się dymem, a ten, kiedy już został wypuszczony, rozbił się o pierś Bertranda. — Nie może być tak, że twoja narzeczona powiadamia Lucjana, iż nie możesz przyjechać w momencie, kiedy otrzymuję telefon o kolejnym trupie i powinienem znaleźć się na miejscu w przeciągu kwadransa.
Jack na moment zacisnął szczękę, z góry wpatrując się w swobodnie stojącego przed nim mężczyznę.
— Właśnie dlatego pana zaczepiłem — zaczął powoli. — Chciałem przeprosić. Nie miałem o tym pojęcia, zorientowałem się, kiedy zauważyłem pana w tamtym samochodzie. Nie mam pojęcia, o co chodzi Alenie, ale bardzo za nią przepraszam. I... miałbym propozycję, jednak nie wiem, czy nie będzie to zbyt wiele.
W odpowiedzi Surre uniósł brwi, czekając na pytanie mężczyzny.
— Zastanawiałem się... czy nie mógłby pan wysyłać do nas Lucjana? W sensie wtedy, kiedy odebrałaby Alena, podając jakąś wymówkę. Nie wiem, o co jej chodzi, ale ostatnio zachowuje się tak, jakby chciała doprowadzić do tego, by mnie pan zwolnił. A mi naprawdę zależy na tej pracy.
Detektyw wypuścił dym nosem, końcówkę lufki wysuwając spomiędzy warg, na mężczyznę patrząc spod przymrużonych powiek.
— Może się o ciebie martwi?
Jack cicho westchnął i odwrócił wzrok, obracając głowę w bok.
— Zapewne — odparł po chwili milczenia.
Surre stał nieruchomo, patrząc na niego w milczeniu, gotów przystać na jego propozycję, bo naprawdę nie uśmiechało mu się szukać kogoś na jego miejsce.
I, kierowany nagłym impulsem, postawił krok w stronę mężczyzny i, schylając się nieco, jakby chciał podejrzeć jego ekspresję od dołu, wyciągnął do niego dłoń.
A następnie częścią lufki, do której przylegały jego usta, by zassać dym, dotknął jego policzka, naciskając tak, by mężczyzna obrócił głowę w jego stronę.
Zielone oczy Jacka były otwarte szeroko, w szczerym zdumieniu, a jego ciało zastygło w bezruchu.
Nie oddychał.
A Surre uśmiechnął się przebiegle, również nie drgając na milimetr.
— Niech będzie — zaczął miękko, jakby recytował wiersz. — Bedę wysyłać do was Lucjana, ilekroć twoja urocza narzeczona odmówi mi twojego przemiłego towarzystwa, mój honorowy olbrzymie. Jednak wiedz, że czynię to jedynie z uwagi na to, że cię polubiłem.
Jack w odpowiedzi skinął niemrawo głową, a Surre wycofał się i pośpiesznym krokiem ruszył do swojej posiadłości, zostawiając za sobą sznury dymu i stukot obcasów, które zagłuszyły kilka kroków postawionych w jego stronę.
![](https://img.wattpad.com/cover/155309285-288-k41061.jpg)
CZYTASZ
Ironia przekwitu | bxb
Ficción General❝Z mego gnijącego ciała wyrosną kwiaty, będę ich częścią, a to oznacza wieczność❞ W mieście Tem, śmierć przywdziewa maskę miłości, sadząc kwiaty w bijących sercach. ℹ️Praca wygrała głosowanie czytelników, w edycji letniej konkursu "Splątane Nici"