XII. Na miarę

1.6K 292 98
                                    

Tęskniłam💛

Sunął gładko poprzez przeplataną czarno-białą kostką posadzkę.
Ciężkość ospałego poranka wisiała nad półpustym komisariatem, policjanci przesuwali się powoli, mieszkańcy, którzy przyszli z zażaleniem, stali zawieszeni w kolejkach, które również trwały w zawieszeniu.
A Surre szedł nieśpiesznie, modelowym wręcz krokiem, przemykając niczym ciecz, z głową lekką od wczorajszego alkoholu i ciężkim żołądkiem po dzisiejszym śniadaniu.
Z łóżka podniósł się z samego rana, chcąc jak najszybciej zabrać się do pracy, a potem zaszył się w łazience i w wannie zjadł podane przez Lucjana śniadanie, serenadując przy tym wraz z radiem tak, że teraz bolało go gardło.
Na końcu korytarza widział Ronana, który, stojąc w przygarbieniu, ziewał z zamkniętymi oczami, obnażając przed światem wnętrze swoich ust.
Ziewał trochę jak pies i Surre nie był pewien, czy bawi go to tylko trochę, czy bardzo.
— Panie Amber — przywitał się, stając przed nim prosto, jak gotowy do działania praktykant. Udało mu się nawet wykrzesać lekki uśmiech na swoje wiecznie apatyczne wargi.
Ronan podniósł na niego zmęczone spojrzenie, palcami prawej dłoni przeczesał swoje ciemne loki i westchnął boleśnie, głowę obracając w bok.
— Jak ja cię nie znoszę — sapnął, grzebiąc w kącikach oczu kciukiem i palcem wskazującym. — Jak mam dobry humor, to nosisz się jak chmura burzowa, a kiedy jestem zmęczony, przychodzisz z uśmiechem. Wycisz swój entuzjazm, z łaski swojej.
Uśmiech Surrego jedynie bardziej się poszerzył. Detektyw bezpardonowo świecił zębami, a jego twarz miała poczucie woskowej maski, która topi się i zastyga jednocześnie.
Ciemna, nieco krzaczasta brew komisarza powędrowała w górę, niemalże stykając się z jednym z luźno wiszących loków, który uciekł spod policyjnej czapki.
— Jesteś pijany?
— Na kacu — odparł swobodnie, poprawiając zsuwające się z nosa okulary.
Ronan westchnął ciężko i, obracając się na pięcie, ruszył w kierunku swojego gabinetu, a Surre za nim.
— Cudownie — mruknął, poprawiając pas — takiego kocham cię najbardziej — dodał tonem ociekającym ironią.
— Ja ciebie też.
Amber puścił to mimo uszu, jedynie wzdychając ciężko, kiedy wpuszczał mężczyznę do swojego niewielkiego gabinetu.

W środku cuchnęło zaduchem, jakby nie wietrzył tam od ostatnich tygodni i to wywołało u detektywa pierwszy grymas.
Pomalowane na szaro ściany biły chłodem, kiedy powietrze pozostawało letnie, wręcz lepkie.
Na tablicy korkowej wisiały groteskowe zdjęcia pożartych przez florę ludzi, drobne notatki, raporty.
A na niedużym biurku panował absolutny rozgardiasz rozsypanych kartek, fotografii i wysypanego z popielniczki popiołu tytoniowego.
— Uroczo tutaj masz — stwierdził blondyn, kiedy Amber wymijał go w drodze do biurka.
Brunet opadł ciężko na swoje stare, trzeszczące krzesło, które Surre pamiętał jeszcze z czasów, kiedy sam zaczynał dopiero współpracę z policją.
Dziwne, że jeszcze nie zarwało się od tego padania na nie.
Surre sam podszedł do biurka nieco wolniej, wyciągając już dłoń w stronę drugiego krzesła, które stało po przeciwnej stronie blatu, nieco pod niego wsunięte.
Jednak nim zdążył złapać za oparcie, Ronan sam je dla niego wysunął, napierając na siedzisko stopą, przekopując się jednocześnie przez dokumentację.
Cóż za dżentelmen.
Detektyw zatrzymał się, zsunął z ramion zwiewny, czarny płaszcz, po czym przewiesił go przez twarde, drewniane oparcie, a następnie sam usiadł, a impuls przebiegł przez kość ogonową, kręgosłup aż po głowę, a skronie wydarły się na niego cisnącym bólem, który przyjął z kolejnym grymasem.
— Może opowiesz mi w końcu o tym, czego się dowiedziałeś? — zapytał przekładający kolejną kartkę Ronan.
To nieprawdopodobne, że tak szybko przerżnął wyniki sekcji zwłok.
O ile ich szukał, bo przecież po nie detektyw się tutaj pofatygował.
— Stare ptaszki zaćwierkały, że Jefferson kręcił się wokół Laurenta jakiś czas przed zabójstwem. Z początku wydawało mi się to dość błahe, ale i tak chciałem to sprawdzić. Jednak od pewnej gołębicy dowiedziałem się, że na bankietach miewa słabość do młodzieńców, którym prawdopodobnie coś podaje. Na ten moment mamy niewiele, a wszystko może być zbiegiem okoliczności, ale lepiej to sprawdzić — wyjaśnił, zdejmując okulary z nosa. Bolały go oczy i ostrzejsza wizja wcale im nie pomagała. — Jeśli to nie on, to może doprowadzi nas do czegoś. Zastanawiałem się, czy morderca nie podaje ofiarom narkotyku.
Ronan skwasił się lekko, nerwowo zastukał palcami w biurko, marszcząc przy tym swoje ciemne brwi.
— Możliwe — mruknął w końcu. — W krwi znaleźli coś dziwnego, chcemy porównać to z próbkami ludzi, którzy chorowali na hanahaki. Chociaż przyznam, że Jefferson średnio mi pasuje... prawda, miał kontakt z dwójką ofiar, a potem to wejście do teatru... o ile dzieciak nie kłamał. Ale dlaczego ktoś taki, jak on, miałby brudzić sobie ręce w taki sposób?
— Arystokracja ma naryte w łbach — odpowiedział pewnie Surre.
Amber ciężko westchnął.
— No i co chcesz z tym zrobić? — spytał, finalnie znajdując poszukiwaną kartkę.
— Wpadnę na niego przypadkiem na następnym przyjęciu — odparł tamten, przyciągając kartkę bliżej.
Jakby miał cokolwiek z niej zrozumieć.
Ronan patrzył na niego przez kilka dłużących się chwil, po czym westchnął.
— Nie kłamałeś z tym, że arystokracja ma naryte w łbach — mruknął. — Podejrzewasz faceta o podawanie narkotyków, a mimo to chcesz wchodzić z nim w interakcje?
— To akurat urok osobisty. Co chcecie z tym zrobić? — spytał, unosząc kartkę, wzrok podnosząc na mężczyznę.
— W kwiatach znaleźli ten sam... pierwiastek...? Nie jestem lekarzem, nie znam się. Ale w kwiatach było to samo. Nasi lekarze nie mają z tym doświadczenia, więc chcemy sprowadzić kogoś z BringGalf.
— Jasne, rozumiem... — mruknął bez przekonania. — A co z tą siostrą?
— Właśnie... — Ronan westchnął ciężko, krzywiąc się, jakby tylko czekał na to pytanie. — Dzwoniła rano. Musi pilnie wyjechać, odezwie się po powrocie. Chciałem ją zatrzymać, ale to coś z matką. Stwierdziłem, że... rozumiesz.
Surre westchnął ciężko, podnosząc się do pionu.
— Masz ludzkie odruchy w najmniej odpowiednich sytuacjach.
— To całkiem miłe uczucie, powinieneś spróbować, karma się oczyszcza.
Surre jedynie wywrócił oczami, omal nie wtłaczając sobie ich głębiej w czaszkę, po czym sięgnął do klamki i wymaszerował na zewnątrz, rzucając jeszcze przez ramię, by policjant dzwonił w razie czego.

Ironia przekwitu | bxbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz