XLI - Powrót

399 51 27
                                    

W tej chwili najważniejsze było bezpieczne przetransportowanie Leona do samochodu i zabranie go do szpitala. Głównym problemem w zrealizowaniu tego celu był jednak sam Surre; krzyczał bowiem, usiłował się wyrywać, a kilka razy zagadywał nawet do Ronana w taki sposób, jakby mówił do kogoś zupełnie innego. Jego spierzchnięte usta opuszczał czysty bezsens, pytał Ronana co ten robi w jego domu, zapewniał (wielokrotnie) że jego brata nie ma teraz w domu, ale powie, że Amber o niego pytał. Raz im uciekł, kilka razy zamierzył się na nich pięściami, raz rozwalił Harremu nos. Do wesela się zagoi. A gdy w końcu wyciągnęli go na zewnątrz i załadowali na tylne siedzenie pojazdu, jego stan tylko się pogarszał. Wyglądało to tak, jakby blondyn nieustannie przełączał się między różnymi osobowościami, co Ronan obserwował dzięki lusterku skierowanemu na tylną kanapę. Surre tracił zmysły, tyle było pewne. Ronan był szczerze przerażony, ale nie potrafił oderwać wzroku od walczącego z demonami przyjaciela. Sam nie potrafił objąć tego wszystkiego rozumem; co do cholery stało się w tym domu? 
W pewnym momencie Surre zamilkł i znieruchomiał. Jego oczy pozostawały jednak otwarte i to one jako jedyne świadczyły o jego przytomności. Amber poczuł wtedy jak oblewa go fala ulgi, która już parę sekund później stanęła mu w gardle, jakby chciała go utopić. Surre zaczął bowiem krzyczeć. Krzyczeć tak, jakby zobaczył coś potwornego, coś czego nigdy nie powinien zobaczyć żaden człowiek.

Ocknął się w szpitalu. Zmysły wracały do niego stopniowo, jakby wybudzał się z długiego, zimowego snu. W pierwszej chwili zaatakowała go rażąca biel sufitu, która na raz w całości wlała się w jego ledwo przytomne oczy. Drugi odezwał się węch, być może dlatego, że w sali panowała grobowa cisza. Zmysł węchu był dla niego o wiele łagodniejszy. Pierwszy, przytomny wdech pachniał korzenną wodą kolońską pewnego przemiłego olbrzyma. Kojący zapach wdarł się do jego ciała przez nos i natychmiast rozgościł się w płucach, okalając sobą całe jego ciało. Następny był dźwięk. Szybki jak uderzenie grzmotu, szmer nóżek o posadzkę, a następnie głośne, namiętne spotkanie drewna z podłogą.
- Obudził się! - zawołał znajomy głos.
Dopiero po tym Surre poczuł jak strasznie jest mu zimno. Czuł na ciele delikatny ciężar szpitalnego okrycia, jednak te wyraźnie nie spełniało swojej funkcji. Dźwięki w tle nabierały dynamiki, ktoś wybiegł z pokoju, ale w głowie Leona panował wówczas tak silny wir, że mężczyzna nie odważył się na ruch głową. Miał wrażenie, że to wprawiło by całe pomieszczenie w nieokiełznane zataczanie. Zamiast tego cicho stęknął i ostrożnie zaczął unosić dłoń, chcąc najpierw ją zobaczyć, a następnie odgarnąć włosy z czoła, które zaczynały go łaskotać. Z powodu nudności i zawrotów głowy dopiero po chwili zauważył, że uniesienie ręki nie sprawia mu trudności z powodu osłabienia, a raczej z powodu unieruchomienia.
Był przywiązany do łóżka. Zaczęło robić mu się ciepło i nagle obawy przed wprawieniem obrazu w ruch odeszły gdzieś na tyły jego głowy. Pierwszym, prymarnym odruchem było gwałtowne szarpnięcie, które zostało zahamowane nim w ogóle zdążyło zostać w pełni zrealizowane. To potwierdziło teorie, że jest przywiązany. Następnie ruszył nogą, ale ta także poruszyła się jedynie na kilka centymetrów. Był związany i unieruchomiony na amen. W tamtym momencie ciało działało szybciej niż otoczony woalem otumanienia umysł; Surre zwyczajnie nie myślał, skupiając się jedynie na silnym szarpaniu. Ostatnią rzeczą jaką pamiętał naprawdę klarownie, było naiwne wejście z Klemensem do starego domu. Gdy parę minut wcześniej podniósł ociężałe powieki, założył odgórnie, że z jakiegoś powodu znalazł się w szpitalu i dopiero skrępowane członki nasunęły mu na myśl możliwość bycia uwięzionym przez Klemensa. Taki obrót spraw był daleki od idealnego i choć zazwyczaj Surre starał się podejmować przemyślane decyzje, w tej chwili tylko szarpał się bezmyślnie, za wszelką cenę próbując się wyswobodzić.
- Shh - po jego lewej rozległ się cichy odgłos łagodnego syknięcia, takiego jakim matki uciszają zbyt głośne dzieci, Chwilę później Surre poczuł na policzku dotyk dużej, ciepłej dłoni, której kciuk zaczął gładzić go ostrożnie, jak gdyby był zbudowany z porcelany - lekarz zaraz przyjdzie, już dobrze.
Dopiero po tym Surre ostrożnie spojrzał w bok i ku swojej ogromnej uldze, zobaczył przy swoim boku zaniepokojonego Jacka, który delikatnie głaskał go i uspokajał niewyraźnymi szeptami. Widok łagodnej, opalonej twarzy i pary ślicznych, zielonych oczu podziałał na niego jak kojący opatrunek, przestał napinać mięśnie i pozwolił sobie nawet na głębszy wdech, jednak niepokój wciąż ogarniał całe jego ciało.
- Co się stało? - zapytał cicho, skupiając cały swój wzrok na mężczyźnie przed sobą.
Jack wyglądał na zmęczonego, miał podkrążone, wyczerpane oczy i poszarzałą twarz, a przez cały ten czas patrzył na niego, jak mężczyzna, który nieomal nie stracił czegoś co dla niego najcenniejsze.
- Zaraz przyjdzie lekarz i wszystkiego się dowiesz - odpowiedział wymijająco, kładąc drugą dłoń na jego dłoni - wiedz tylko, że jesteś już bezpieczny.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 22, 2022 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Ironia przekwitu | bxbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz