Zanim pojechał do domu, dosiadł się do Ronana, dzieląc się z nim informacjami, wspominając o tym, że ktoś powinien mieć oko na Anselma. Nie do końca mu wierzył, a już z całą pewnością nie do końca mu ufał. Sam miał jednak zamiar skupić się na Klemensie, który faktycznie niepokoił go bardziej. To on był na bankiecie, na którym Surre psychicznie odpłynął, gubiąc kolczyk, którym ktoś zapłacił Jasperowi za informacje. Klemens był więc priorytetem i pierwszym podejrzanym, którym należało zająć się w trybie pilnym.
Po szybkiej i oszczędnej rozmowie, Leon skierował się do własnego powozu, do którego wpakował się z pomocą Jacka. Dopiero tam dotarła do niego oczywista sprawa; powinien zadać więcej pytań. Powinien zadać zdecydowanie więcej pytań, ale zamiast tego jego ciało stwierdziło, że ma dość i wyciągnęło go na zewnątrz, aby przetkać płuca. Już trudno, zostało mu tylko to, co zdążył zanotować i zamierzał to wykorzystać. Zyskał przy tym kolejny dowód na to, że po zakończeniu sprawy powinien udać się na urlop, aby jego umysł dostał szansę na odtajanie z całego gówna, które go teraz otaczało.
Po dotarcie pod posiadłość, podarował sobie kilka dłuższych chwil sam na sam z blondynem. Jack naturalnie pomógł mu wysiąść z pojazdu, ale po tym nie odsunął się, co Leon postanowił wykorzystać, by stanąć na palcach i złączyć ich usta. Podchody, w których obaj brali udział trwały tyle czasu, że teraz nie był pewien, jak właściwie powinien się zachowywać. Zapewne nie wypadało tak lubieżnie całować woźnicy po zaledwie kilku dniach wyjaśnienia sytuacji między nimi, ale nie mógł się oprzeć. I nie zamierzał. Kiedy Jack odszedł, by zająć się końmi, Surre ruszył powolnym krokiem w stronę pogrążonej w mroku posiadłości. Światła lamp oświetlały jadalnię, w której było widać sprzątającego Iansa. Wychodząc, nie zaopatrywał się w klucze, dlatego zatrzymał się przy drzwiach i zapukał donośnie. Nie sądził, że Lucjan spodziewa się kogoś poza nim samym, ale mimo to, Ians wcale nie śpieszył się do drzwi, co było dla niego niecodzienne. Jasne, nie zachowywali między sobą typowej dynamiki pan-służący, ale Ians nigdy nie kazał długo na siebie czekać. To nieco zaniepokoiło Leona.
Kiedy mężczyzna już dotarł na miejsce, drzwi również otworzył powoli, z pewną rezerwą, wcześniej jeszcze wyglądając na zewnątrz.
- Doceniam twoją ostrożność... - mruknął Surre, siląc się na jak największą ironię, a wówczas drzwi otworzyły się natychmiast.
Ians stanął przed nim z uchylonymi ustami, biały jak ściana, wyraźnie przerażony.
- Co się stało? - zapytał Surre, czując już, że jego serce zaczyna ponownie się niepokoić.
Ians wyciągnął do niego rozedrgane dłonie, łapiąc go za twarz, uważnie śledząc każdy detal, swoimi szeroko otwartymi oczami, nim nie wyszeptał dwóch słów, które wyraźnie z trudem przeszły mu przez gardło.
- Góra. Szybko.Leon wyminął go, pośpiesznie wchodząc do środka. Szybkim marszem przeszedł przez hol, a po pokonaniu pierwszych czterech stopni, zerwał się biegiem, nie wiedząc czego się spodziewać. Jedno było pewne, nie było to nic dobrego.
Na dole panowało poruszenie, słyszał jak Ians nawołuje Jacka, grzebiąc po szafach. Wtedy jeszcze nie do końca zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji, ale wszystko się zmieniło, kiedy wbiegł na korytarz. Ściany i podłoga oblepione były półmrokiem, jednak nawet na ich tle, Surre dojrzał otwarte drzwi do swojego pokoju. Widział rozgrzebane łóżko, otwarte szafki i rozrzucone na ziemi ubrania. Izydor leżał jak długi, z świecznikiem porzuconym obok jego głowy. Drzwi do gabinetu były uchylone, a z środka dobiegał dźwięk przewracanych kartek.
Czas zwolnił, kiedy sięgnął po broń, jednocześnie podbiegając do Izydora, by dotknąć jego szyi. Żył i ta informacja na razie była wystarczająca. Po tym, jeszcze nie do końca wyprostowany, natychmiast ruszył w stronę gabinetu, popychając drzwi jedną ręką, drugą już unosząc, celując przed... a właściwie w siebie.
Szafki były otworzone, na gabinecie panował rozgardiasz, dokumenty przesuwały się po posadzce, popychane wiatrem, wpadającym przez otwarte okno. Ten drugi obrócony był do wejścia profilem, a w pokoju panował półmrok, ale to wystarczyło, by Surre przekonał się, że Jasper nie miał szans by zorientować się, że nie ma do czynienia z Leonem. Był identyczny. Uśmiechał się szeroko, przekładając jedną nogę przez okno, kiedy Leon uniósł broń. Nie wahał się ani chwili, pociągnął za spust, trafiając w okno, zamiast w głowę, którą ten drugi przekładał pod ramą. Szkło z głośnym hukiem posypało się na ziemię i czarny płaszcz, kiedy Leon przeładowywał broń. Druga noga zniknęła za parapetem i ten drugi zeskoczył. Dopiero wtedy czas odzyskał swój właściwy rytm, wszystko stało się nagle bardziej prawdziwe. Surre od razu podbiegł do okna, widząc jak odziany w długi, czarny płaszcz blondyn, biegnie przez ogród. Celując do niego, miał wrażenie, że trzyma igłę nad głową własnej laleczki voodoo, ale mimo tego nieznośnego uczucia, że coś jest nie tak; pociągnął za spust. Tym razem trafił, usłyszał krzyk, zobaczył jak tor jego biegu nieznacznie się zmienia, jak chwieje się, porwany do przodu, kiedy kula stanowczo wbiła się w lewe ramię. Wyłażąc przez okno, widział jak ucieka w mrok. W ostatniej chwili powstrzymał się przed wyskoczeniem przez okno, zorientował się jednak, że ten drugi jest już za daleko, a Surre ze swoim niesprawnym kolanem nie miał szans by go dogonić. Naznaczenie kulą musiało wystarczyć. Kiedy wycofywał się z powrotem, usłyszał kolejny wystrzał, a gdy spojrzał w dół, zobaczył Iansa, dzierżącego strzelbę. Wycofał się, wlazł do pokoju i rozedrgany skierował się do Izydora, aby upewnić się, ze puls, który poczuł gdy dotknął jego szyi, faktycznie należał do niego, a nie pochodził od walącego serca Leona, które wstrząsało teraz całym ciałem.
Izydor żył, a Surre odsunął się pod przeciwległą ścianę, trawiony przez atak paniki, który grubą linią odciął go od rzeczywistości, zostawiając tylko półmrok, przyśpieszony oddech i twarde kroki.
__ __Pukanie do drzwi było niespodziewane, Ians drgnął lekko, przerywając czyszczenie sztućców. W ostatnich dniach tylko ta czynność go uspokajała, miękki materiał gładko sunący po srebrze, był doprawdy zaskakująco terapeutyczny. Odłożył wszystko na bok, spodziewając się, że Leon wrócił i pośpiesznie przeszedł przez jadalnię, a następnie hol, by otworzyć drzwi. Kiedy Leon się uśmiechał, rozciągał jedynie kąciki ust - nigdy nie pokazywał zębów, a jego mimika była raczej oszczędna. Osobnik, który stał po drugiej stronie progu, uśmiechał się od ucha do ucha, obnażając rząd równych, białych zębów. Ubrany był w długi, czarny płaszcz, zapięty starannie na wszystkie guziki, co sprawiało, że wyglądał jak kłębek mroku, zakończony Leonową głową z przepaską na oku.
Surre nigdy nie zapinał płaszcza do końca, wolał się rozchorować niż przekształcić swoją sylwetkę w czarny prostokąt.
On otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, stawiając krok w stronę drzwi, Ians jednak nie drgnął z miejsca, chroniąc sobą wejście do posiadłości.
- Gdzie jest Jack? - zapytał oschle.
- Ah, został na miejscu - odparł wciąż się uśmiechając - ja przyszedłem tylko po kilka dokumentów i wracam na miejsce.
- Dlaczego został? - zadał kolejne pytanie, czując jak wali mu serce. Głos również był bardzo podobny, ale znał tego mężczyznę całe swoje życie i wiedział, że to nie on przed nim stoi.
- Aby Anselm nie czuł się zakłopotany - uśmiechnął się, tym razem lepiej dobierając ekspresję, stanowczo ją tłumiąc - i żeby faktycznie czekał. Muszę pokazać mu kilka rzeczy.
- Czy Jack nie mógł przyjechać?
Uśmiech zniknął, przekształcając się w grymas. Mężczyzna zmarszczył brwi i nos, ściskając przy tym usta, po raz kolejny przesadzając z ekspresją. Leon zachowywał większą subtelność, marszcząc lekko tylko brwi i nos - całe epicentrum jego złości i niezadowolenia zawsze tkwiło w bławatkowych oczach.
- Pozwolisz mi w końcu wejść do własnego domu? - spytał, zupełnie ignorując pytanie Iansa.
Nie miał zamiaru się odsuwać, zrobienie tego było czystym szaleństwem, ale zupełnie nieoczekiwanie, wbrew własnej woli, usunął się w bok, robiąc mężczyźnie miejsce.Obcy diabeł przekroczył próg, zaproszony do środka jak zły duch, lub średniowieczny wampir. Rozejrzał się po wnętrzu, kiedy Ians stał na uboczu, obserwując go nieufnie, wziął głębszy wdech i ruszył gładko w stronę schodów. Krok Leona zawsze był sztywny i zdecydowany, twardo stawiał stopy na ziemi, utrzymując prostą sylwetkę i lekko zadarty podbródek, na swoiste rozmiękczenie pozwalając sobie jedynie przy okazjonalnym flircie. Przebrany za niego człowiek, szedł krokiem bardzo lekkim i zwiewnym, najpierw stawiając palce, a potem piętę, przez co założone na nogi obcasy, nie odbijały się echem. Każdy centymetr ciała Iansa, wręcz krzyczał, by ten złapał za schowaną w szafie strzelbę i przystawił ją do potylicy przebierańca. Oczywiście, że był do tego zdolny, mógłby nawet pociągnąć za spust, jednak jakaś niewidzialna siła - prawdopodobnie ta sama, która usunęła go z przejścia, robiąc miejsce diabłu - pokierowała go z powrotem do jadalni, by mógł skończyć polerowanie sztućców. Czuł się tak, jakby coś wyciągnęło z jego ciała tę część odpowiedzialną za lęk, by zawiesić ją nad jego głową, aby wciąż mógł to odczuwać, ale nie działać. Wycierał więc sztućce, patrząc na swoją przerażoną twarz, która uwięziona w srebrnym odbiciu, nie mogła wydać ostrzegawczego okrzyku, kiedy Izydor został zawołany do góry pod przykrywką potrzeby pomocy. Mógł tylko pocierać srebro, całkowicie unieruchomiony, jak gdyby ktoś odgórnie zarządził, że po tym jak morderca wejdzie do domu, lokaj ma wrócić do jadalni, czekając na rozwój sytuacji. Ktoś podjął tę decyzję za Iansa, który pogrążony w szoku, nie mógł się ruszyć. Zablokowane ciało pozwoliło na jakikolwiek ruch dopiero wtedy, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Wtedy liczył jeszcze, że to wszystko tak naprawdę się nie wydarzyło i to co widział, było jedynie tworem wyobraźni, która w ostatnim czasie faktycznie płatała mu figle. Złudzenie to jednak przepadło, kiedy przechodził przez korytarz. Do góry usłyszał głośne łupnięcie, a kiedy otworzył drzwi, jego oczom ukazał się Surre, patrzący na niego ze zmęczeniem w bławatkowych oczach.
- Doceniam twoją ostrożność - mruknął ironicznie, co w tych okolicznościach miało naprawdę gorzki smak.

CZYTASZ
Ironia przekwitu | bxb
General Fiction❝Z mego gnijącego ciała wyrosną kwiaty, będę ich częścią, a to oznacza wieczność❞ W mieście Tem, śmierć przywdziewa maskę miłości, sadząc kwiaty w bijących sercach. ℹ️Praca wygrała głosowanie czytelników, w edycji letniej konkursu "Splątane Nici"