~13~

1.1K 182 164
                                    

Donghyuck nie potrafił już trwać w tej nienawiści. Cholera jasna, tak bardzo tęsknił za Markiem, dlaczego to wszystko im się trafia? Czerwonowłosy siedział w ławce, oparty o rękę, udając, że słucha nauczycielki, mówiącej, żeby dzieci pamiętały o bezpieczeństwie na wakacje. W sumie nikogo to nie obchodziło zbytnio, a kobieta odklepywała tą formułkę dla świętego pokoju.

Został dzień do dead line'u z muzyki. Minął ponad tydzień od tamtego spotkania w domu Lee, a Mark codziennie nachodził Haechana, by w końcu skończyli tą piosenkę. Za każdym razem słyszał tę samą odpowiedź. Chociaż pewnego dnia, czerwonowłosy już nie wytrzymał.

Czarnowłosy kolejny raz szedł za Donghyuckiem, aż do samego domu, żeby przekonać go, by spotkali się jeszcze raz. I tym razem nic się nie zmieniło w zdaniu czerwonowłosego.

– Haechan, no błagam cię, nie bądź taki, co ci zależy, przecież jesteś ignorantem – drugi wzruszył ramionami.

To było zbyt wiele. Donghyuck wpatrywał się w kontener, do którego ludzie z tej ulicy znosili worki ze śmieciami. Naprawdę nie miał ochoty patrzeć na twarz towarzysza.

– Widzisz ten śmietnik? – młodszy zwrócił się do Lee, a drugi potaknął, spoglądając w tamtą stronę – to miejsce dla takich jak ty – powiedział i wszedł do swojego domu.

Było mu źle, że tak powiedział, ale jak mógł inaczej się jego pozbyć? Od tamtego czasu, faktycznie miał spokój, ale brakowało mu tego codziennego nachodzenia i kłótni. To było na swój sposób przyjemne.

– Dostaniecie ode mnie zgody na wyjazd na wakacje, będzie trwał dwa tygodnie, wszystko macie napisane na kartce – nauczycielka zaczęła je wszystkim rozdawać, a czerwonowłosy w sumie od niechcenia spojrzał na informacje na niej zawarte.

Po chwili, Donghyuck dostał kulką papieru w łeb.

– Ała, idioto – odwrócił się w stronę Jeno.

– Jedziesz? – szybko zagadnął.

W sumie czerwonowłosy miał zamiar spędzić wakacje raczej na graniu w jakieś gry bez celu. Wizja spędzenia dwóch tygodni z nadpobudliwym Jisungiem, delfinem-Chenle, Renjunem Einsteinem, rzeźbą z Wyspy Wielkanocnej i Jaeminem, niezbyt mu się uśmiechała.

– Raczej nie, mam ważniejsze rzeczy do robienia, niż patrzenie na to, jak Chenle topi Jisunga w kałuży.

– No weź, nie bądź taki – Jaemin zrobił minkę zbitego pieska.

– To na mnie nie działa – Donghyuck odwrócił się do blondyna siedzącego za nim, żeby skierować jego twarz okraszoną uroczą minką w inną stronę, gdy spotkał się ze spojrzeniem Marka.

Lee, jakby przez chwilę chciał się uśmiechnąć, lecz spuścił wzrok na trzymaną w kartce zgodę.

– Koszykarze też jadą – zagadnął Renjun.

Donghyuck podniósł brew, po czym złożył kartkę i schował ją do kieszeni. Ni stąd ni zowąd zadzwonił dzwonek i wszyscy zerwali się ze swoich siedzeń, zabierając plecaki i rzucając krótkie "do widzenia". Tylko Haechan został, wiedział, że Lee zawsze wychodzi z klasy ostatni, bo po skończonej lekcji pisze do Taeyonga.

Tym razem, czerwonowłosy podszedł do niego i wyrwał mu komórkę z rąk. Ukradkiem spojrzał na ekran i zauważył, że Lee pisał wiadomość do różowowłosego.

– Sory, ale dzisiaj nie spotkasz się z landryną – Donghyuck szybko usunął, to co napisał drugi i schował jego telefon do swojej tylnej kieszeni.

– Haechan, co ty robisz...

– Chodźmy do ciebie, żeby napisać tę piosenkę – powiedział spokojnie.

I'll never leave youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz