~ 11 ~

10 1 0
                                    

Siedziałam z babcią w kuchni, jedząc późny obiad z włosami zawiniętymi w ręcznik. Nadszedł dzień dorocznego festiwalu. Za półtorej godziny mamy spotkać się pod małym sklepem zwanym "Meta" i stamtąd rozpocząć udział w festiwalu. I mimo mylącej nazwy to nie sprzedają tam narkotyków.

W ostatnim czasie poznałam i polubiłam kilka osób ze znajomych Tomka. Trzech chłopaków z jego drużyny – Michała, Pawła i Roberta oraz koleżankę Mateusza – Justynę. Często wychodziliśmy w takim składzie, jak na kajakach gdzieś na miasto, przejechać się rowerami, na boisko albo po prostu spędzić razem czas.

Moja relacja z Tomkiem o wiele się poprawiła, czułam jakbym znała się z nim od urodzenia przez całe siedemnaście lat. Po każdym dniu spędzonym z nim nasza przyjaźń sprzed lat zaczęła się odbudowywać.

– Skarbie, idziesz dzisiaj na festiwal, prawda? – zapytała mnie babcia, zmywając naczynia.

– Tak, idę z Tomkiem i paroma innymi osobami. A ty, babciu? – Powoli zjadałam resztkę mizerii z przezroczystej miseczki.

– Też idę. A właściwie to już powinnam tam być. Chciałam zakupić jakieś ozdoby do ogródka zanim stoiska z nimi się zwiną.

Babcia odłożyła ostatnie naczynia na suszarkę i wytarła ręce w kuchenną ścierkę. Nim przekroczyła próg pomieszczenia powiedziała jeszcze:

– I wróć do domu nie później niż o północy.

– Dobrze.

Poszłam do swojego pokoju zacząć się szykować. Ogarnęłam włosy, umyłam zęby, makijaż wzbogaciłam o cienie na powiekach, kreski i tusz do rzęs i ubrałam się, a w międzyczasie słyszałam, jak babcia opuszcza dom. Założyłam krótkie spodenki khaki, szarą koszulkę i naszykowałam sobie czarną, rozsuwaną bluzę z kapturem. Spakowałam też wszystkie potrzebne rzeczy do małego plecaka.

Po ponad półtorej godzinie czekania do domu zawitał Tomek (pewnie wszedł przez taras) i razem poszliśmy pod Metę. Festiwal zajmował całe centrum miasta. Były różne stoiska od tych z zabawkami dla dzieci przez militaria i figurki z drewna po jedzenie i słodycze. Przy każdym stoisku było pełno kolorów, na ulicach tłumy ludzi przeciskających się między sobą i wszędzie bardzo głośno od rozmów i muzyki.

Zawędrowaliśmy na plac przeznaczony na mały park rozrywki.

– To, gdzie najpierw idziemy? – odezwał się Paweł.

I nagle wszyscy zaczęli mówić, gdzie chcą iść:

– Kamikadze!

– Drop!

– Karuzela!

– Samochodziki!

– Kula!

Nie mogliśmy się dogadać, więc zrobiliśmy wyliczankę. Padło na samochodziki. Każdy wsiadł do swojego samochodzika. Ponownie zaczęły mrugać światła, a z głośników poleciała wesoła melodia. Zderzaliśmy, kręciliśmy i ścigaliśmy się, a wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zdążyłam zorientować się, kiedy minął wyznaczony dla nas czas.

– Ja tam nie idę – Paweł patrzył do góry na kręcącą się karuzelę.

– Dlaczego? – zapytałam.

– Lęk wysokości.

– Szkoda.

– Nie macie się co martwić, ja pójdę na strzelnicę. Może coś uda mi się wygrać.

– To ja pójdę z tobą! – krzyknęła Kamila i złapała chłopaka pod ramię. – Nie najlepiej znoszę karuzele.

– Dobra, to spotkamy się później – powiedziała Justyna.

Met AgainOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz