Rozdział 5

224 21 19
                                    

Nigdy wcześniej nie spodziewałbym się, że zacznę pracę w polityce. Przez krótki czas byłem jednym z Przywódców w Nieustraszoności, ale to nie to samo. Nadal ciężko ogarnąć mi, że poza Chicago, czy Agencją istnieje świat, w którym żyją miliardy ludzi. Wcześniej myśleliśmy, że tylko nasze miasto ocalało.

- Kawki? - Pyta radośnie Lily, po tym jak milczała przez kilka godzin. Później było mi nawet trochę głupio, że tak na nią naskoczyłem. Może gdyby była mniej irytująca...

- Poproszę - odpowiadam grzecznie, czym sam jestem zaskoczony. Może złość zdążyła już ze mnie ulecieć do tego stopnia, że mogę
z nią normalnie rozmawiać. Nie potrwa to długo, bo Lily ma talent do wkurzania mnie.

Stawia mi na biurku kubek z parującą kawą. Przez moment zastanawiam się, czy nie dorzuciła mi do niej czegoś ekstra, na przykład trucizny, ale ona taka nie jest. Nigdy nie żywi urazy, nieważne jak bardzo na nią nakrzyczę.

Upijam jednak łyk i jak na razie, smakuje dobrze. Lily rzuca mi spojrzenie zza swojego żółtego, oczojebnego kubka. Dostaje wiadomość, więc bierze telefon do ręki i nagle wybucha radością. Marszczę brwi, ale nie muszę się długo zastanawiać dlaczego się tak cieszy, bo dziewczyna jest wylewna.

- Udało się! Dostałam mieszkanie w centrum! - Pokazuje mi wiadomość, a ja markotnieję, widząc adres. To mieszkanie na przeciwko mojego...

- Wygląda na to, że będziemy sąsiadami - staram się nie przewrócić oczami.

- Naprawdę? To wspaniale! Możemy...

Nie słyszę jednak dalszej części, bo do biura wchodzi Johanna. Uśmiecha się, ale widać po niej, że jest zmęczona.

- Miałam niespodziewane spotkanie w Agencji - wyjaśnia. Odkłada kurtkę i torebkę, po czym siada na swoim miejscu. - Wygląda na to, że nadchodzą zmiany.

- Zmiany? - Unoszę brew.

Johanna jest przedstawicielką naszego miasta w rządzie. Kiedyś bycie Przywódcą oznaczało coś dużego i ważnego. Teraz wiemy, że tak naprawdę podlegamy pod rząd całego państwa, a nie tylko miasta, czy frakcji.

- Odwiedził nas prezydent Stanów Zjednoczonych. Chcą zrobić ogromną bazę wojskową między Chicago a Agencją.

- Co takiego? - Wytrzeszczam oczy. - Chcą nas zaatakować?

- Nie. To dla naszego bezpieczeństwa. Stany Zjednoczone ulokowały swoje bazy wojskowe na całym świecie. Nikt nie chce atakować.

- Chyba powinniśmy stworzyć też swoją armię w Chicago. Gdyby coś się stało, jesteśmy zupełnie nieprzygotowani... - że też wcześniej o tym nie pomyślałem!

- Tobiasie, posłuchaj mnie - Johanna wzdycha. - Wiem, że w przeszłości było inaczej, ale teraz wszystko się zmieniło. Nie potrzebujemy już Nieustraszonych, którzy będą bronić naszych murów. Jesteśmy jednym z miast Stanów Zjednoczonych i to pod nich podlegamy. Ich zadaniem jest zapewnienie ochrony swoim miastom. My sami nie musimy się już bronić, od tego jest wojsko w państwie.

To co mówi Johanna wydaje się logiczne, ale nadal nie daję się przekonać. Jak mam uwierzyć, że obcy ludzie będą chcieli nas obronić w razie ataku? Przecież rząd USA współpracuje z Agencją. A jeśli ta będzie chciała nas znowu zaatakować? Po czyjej stronie stanie wojsko? To jasne, że po stronie Agencji. A my nie będziemy mogli się obronić, bo Johannie zdążyli wyprać mózg bajkami. Musimy mieć swoją własną armię, która w razie czego będzie w stanie zareagować.

- Chyba masz rację - kłamię. - Mogę być trochę przewrażliwiony...

- To zrozumiałe - Johanna rzuca mi pocieszający uśmiech.

Nie mam zamiaru tak tego zostawić. Wygląda na to, że trzeba będzie działać mniej oficjalnie...

Wysyłam wiadomość do pierwszej osoby, która przyszła mi na myśl.

CDN.

HOW IT ENDSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz