Rozdział 2

3.4K 190 53
                                    

Czkawka kompletnie nie wiedział, co powinien zrobić w następnej kolejności. Odlecieli z wyspy, patrząc jak jego dawny dom znika pod pastelowymi chmurami... ale przecież młody Haddock nigdy wcześniej nie podróżował po archipelagu. Nie znał lokalizacji jakichś wysepek, na których mogliby spędzić noc, a jeżeli zastanowić się dokładniej, to nie znał lokalizacji żadnych wysp... poza Berk, z której właśnie uciekł i nie miał zamiaru tam wracać, co stawiało go w kropce.

Smok wyczuł niepokój swojego człowieka. Zamruczał  cicho, a ton jego głosu wskazał na coś pomiędzy pocieszeniem a pytaniem, dlaczego jego jeździec się martwi.
-Nie znam dro...gi- nagle urwał w połowie zdania i roześmiał się, a potem przejechał dłonią po twarzy, mrucząc do siebie, że jest głupi.
Z gardła Szczerbatka wydobył się dźwięk przypominający śmiech.

Nie-Wiking dałby uciąć sobie dłoń, że w tym momencie smok kieruje do niego dobrze znane w jego plemieniu powiedzonko: „przez grzeczność nie zaprzeczę".

Potem jednak zamruczał pytająco.
-Mordko, prowadź- powiedział mając nadzieję, że smok pamięta drogę do jakiegoś schronienia. Przed chwilą bowiem sam siebie oświecił, uświadamiając sobie, że zanim nie pozbawił przyjaciela jednej lotki, zwiedzał on zapewne archipelag, poznając wszystkie jego zakamarki.

W ślepiach smoka odbiło się przez chwilę  zastanowienie, po czym wystrzelił w tylko sobie znanym kierunku.

Czkawka z zadziwiającą łatwością dopasowywał  ruchy protezy do oczekiwań przyjaciela, tak, że kierowali lotem idealnie zsynchronizowani.

Powietrze smagało jego twarz, a uczucie wolności przeszywało go na wskroś razem z lodowatym wiatrem. Jednak odkrył ze zdumieniem, że wcale mu to nie przeszkadzało. Czuł, że nareszcie jest na swoim miejscu. Z dala od zawiedzionego nim ojca i kpiących spojrzeń wikingów.
Nowy świat uchylał przed nim swe wrota, roztaczając obiecujące widoki.

Na nieboskłonie pojawił się już księżyc i tylko rozmyty cień Nocnej Furii oświetlonej mlecznobiałą poświatą którą roztaczał, odbijał się w rozciągniętym pod nimi oceanie. Miliony gwiazd były jakby na wyciągnięcie ręki. Przez chwilę widać też było Furie Orwandila, roztaczające zieleń i fiolet wokoło. Czkawka zastanawiał się dlaczego nigdy nie były tak zachwycające, kiedy oglądał je z ziemi. 

Tymczasem Szczerbatek kierował się w stronę domu. Domu, w którym nie było do końca bezpiecznie, z powodu zastraszającej jego smoczych braci Czerwonej Śmierci. Smok wiedział, że pokazanie jakiemukolwiek wikingowi miejsca zamieszkania smoczej społeczności ostatecznie przekreśliłoby szansę na wyjście cało z tej beznadziejnej sytuacji. Ale przecież jego człowiek nie był wikingiem. Jego człowiek był...  inny. Był odbiciem duszy smoka. Miał tak samo jak on silną wolę, która pozwoliła Szczerbatkowi uciec od zgubnych wpływów Czerwonej Śmierci.

Smok wrócił w pamięci do początków rządów owej tyranki.

Legendy, czy bardziej prawdziwe historie, które były wśród smoków przekazywane z pokolenia na pokolenie, mówiły, że dawno temu smoki żyły rozproszone po całym świecie.
Podróżowały, jedząc co znajdowały i śpiąc, gdzie tylko miały ochotę. Kiedy chciały założyć rodziny, osiadały na jakiejś wyspie na około pół roku, aby wychować młode, a potem znowu rozpoczynały podróże. Umożliwiał im to całkowicie bezpieczny i pokojowo nastawiony do nich świat. One same były dla siebie życzliwe i pomagały potrzebującym tego osobnikom.
A potem pojawili się wikingowie. Nagle, kiedy smoki przyleciały na jedną z wysp, oni po prostu już tam byli. Ach, zabawne były te dwunożne stworzenia. Wszystko robiły na opak i jakoś tak bez ładu i składu. Smoki domyśliły się, że wśród nich panowały zupełnie inne zasady, co niedługo potem bardzo się sprawdziło. Niewiedzieć czemu istoty te kłóciły się między sobą. Nawet o takie rzeczy jak terytorium. Chcieli je pomiędzy siebie dzielić, jakby nie domyślając się, że przecież należy ono do wszystkich w równym stopniu, że ono ich karmi i daje im schronienie. To tak, jakby chcieli dzielić matkę. Najdziwniejsze jednak było to, że nawet nie umieli go prawidłowo podzielić. Jeśli już dostawali po równo, i tak chcieli mieć więcej i więcej. Nawet jeżeli tyle nie potrzebowali.
Większość ze smoków nie zapuszczała się wcale w pobliże ich dziwnych osad, nie chcąc im przeszkadzać. Jednak pewnego dnia, grupka ciekawskich gadów przypadkiem natknęła się na ich obozowisko.
Ależ  z tamtąd dochodziły boskie zapachy! Czyżby te istoty miały choć odrobinę dobrego smaku i trzymały w koszach... ryby? Zaciekawione (i bardzo głodne) smoki zaczęły zajadać się pysznym pokarmem lub węszyć w ich rzeczach, w poszukiwaniu czegoś ciekawego.
W tym stanie zastali ich ludzie.
I ku zgrozie smoków zaczęli krzyczeć i rzucać w nie dziwnymi, lśniącymi i bardzo ostrymi przyrządami których używali, gdy walczyli między sobą.
Jedno z tych właśnie dziwnych urządzeń trafiło Śmiertnika Zębacza, ich lidera. Jego skrzydło zostało ponoć rozcięte, tym długim, srebrnym ( i płaskim?!) patykiem, na który wołali: „miecz". Miecze były ostre. Niemiłe, bolesne!
W smokach zawrzało, kiedy jeden z nich padł nieżywy, zabity przez jakiegoś Dwunożnego. Niektóre z nich dokonały zemsty, rozpoczynając wieczny konflikt z ludźmi.
Od tej pory życie obu ras się zmieniło. Ludzie pchani strachem zabijali coraz więcej smoków, które, także ze strachu przestały już podróżować. Zaczęły zakładać na osobnych wyspach swoje schronienia. Ale nawet wtedy kierowały się określonymi zasadami, które zapobiegały chaosowi.
Żyły na wyspach, na których były góry i wulkany, w których wnętrzach mieszkały. Rodziny wybierały osobne półki skalne, w przeznaczonych dla ich gatunku obszarach. Każda ze smoczych dzielnic leżała obok siebie, tworząc krąg. Pomiędzy mini znajdowała się wspólna przestrzeń, w której mieszkał ich król i opiekun- Oszołomostrach  z gatunku Alfa, oraz w której inne smoki przebywały za dnia.  Przedstawiciele dzielnic, raz na dwa cykle księżyca, spotykali się, by porozmawiać z Alfą o problemach ich podopiecznych i je rozwiązać.
Na Archipelagu takich schronień było piętnaście. Utrzymywały one kontakt między sobą za pomocą Straszkliwców Straszliwych.
Wszystkie gatunki dbały i coś innego w schronieniu. Na przykład Zębacze były uzdrowicielami i pomagały chorym i samotnym smokom. Szeptozgony drążyły półki skalne i tunele, w których przechowywano żywność. Koszmary Ponocniki ogrzewały schronienie i wyściełały legowiska swoim wybuchowym „glutem", aby łatwiej było innym je rozgrzać na noc. Gronkle za pomocą metali umacniały stropy, łatały dziury w ścianach, a czasem nawet robiły proste protezy dla rannych smoków. Głosowce, Gromogrzmoty, Wandersmoki, Raziprądy, Tajfumerangi i wiele innych, każdy miał odpowiednie dla niego zadanie. Nocne Furie były wtedy bardzo szanowanymi doradcami i przyjaciółmi Alf. Dbały o ogólny porządek i rozdzielały zadania, każda dzielnica miała też jednego przedstawiciela tego gatunku jako opiekuna. Nocne Furie wychowywały też potomstwo Oszołomostrachów. Kiedy zaszła potrzeba, potrafiły czasem przejąć część ich obowiązków.
Tamte czasy też nie były złe. Smokom było czasem ciężko, ale pomagały sobie wspólnie i żyły w zgodzie.
Najgorszy jednak moment nadszedł, kiedy Dwunożni zaczęli na nie polować. Wtedy smoki ukryły się jeszcze głębiej we mgle Diabelskiego Przesmyku, a Nocne Furie, za pomocą swoich zdolności pomogły smokom zejść do ukrytego, smoczego świata, a potem słuch po nich zaginął.  Nie wszystkim jednak udało się uciec. Niektórzy nie chcieli odejść, inni nie zdążyli - dość, że na jednej z wysp Archipelagu pozostała dość spora grupa smoków, włącznie z ich Alfą.

Tato, mieszkam z Nocną FuriąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz