Rozdział 14

779 66 6
                                    

Śnił mu się dziwny sen, w którym Szczerbatek był łodzią i chłopak zmuszony był do dryfowania w nim po oceanie.

Fale były ogromne i mocno kołysały łodzią, powodując straszne turbulencje. Brązowowłosym rzucało we wszystkie strony, aż wreszcie wypadł z burtę. Jednak woda, zamiast miękko go przyjąć i pochłonąć, zmieniła się w ziemię, w którą uderzył z impetem.

Wielki dziób łodzi o pysku Szczerbatka pochylił się nad nim.

Może chciał go zjeść? Nie, chciał go zmiażdżyć. Przepłynąć nad nim i wgnieść go w wodo-trawę.
Dlaczego Szczerbatek chciał się na nim mścić? Przestał go kochać?

O NIE!

-Szczerbatku, kocham cię- krzyknął Czkawka, po części po to, żeby nie stracić życia, a po części po to, by upewnić się, że przyjaciel odwzajemnia jego uczucia.
Doprawdy~pomyślał. ~Dziwny sen...
-Takim, jakim jesteś, wiec zmień się wreszcie w smoka...- błagał, choć plątał mu się język.

Objął rękoma dziób statku, który nagle drastycznie zmalał i spróbował podciągnąć się, by wylądować na pokładzie.

Łódź podskoczyła w górę, wyrzucając go w powietrze. Zrobił pierwsze w życiu salto, ale poślizgnął się i upadł twarzą na mokre deski.
Szczerbatkowy Okręt okazał się być niezwykły, bo jak zauważył zielonooki pokład był wyłożony jaczą skórą.
Co ciekawe, wyglądał zupełnie jak jego siodło, tylko był o wiele większy.

Okręt przechylił się w prawo. Szatyn zacisnął palce na burcie, ale ta rozpłynęła się, pozwalając mu spaść w dół. Tym razem trawa spadła na jego głowę, przygniatając go. Pozwolił jej się pochłonąć, zapadając w ciemność.

Nie dane mu było jednak długo tam siedzieć, bo po bliżej nieokreślonym czasie, zdawało mu się krótkim, ktoś chwycił go za rękę i szarpnął za nią do góry.
Czkawka pojawił się w lesie, a tuż przed nim stała świecąca złotem brama do Valhalli.

Jednak żeby do niej dojść musiał pokonać tor przeszkód.
Na jego drodze stało kilka wulkanów i gejzerów i żeby dotrzeć od celu, musiał co chwila uskakiwać przed, odpowiednio: lawą albo wrzącą wodą.
Wreszcie znalazł się przed pięknym wejściem do Krainy Umarłych.

W jego głowie rozległ się potężny i władczy głos samego Odyna, rozkazujący mu klęknąć i oddać bogom należną im cześć.
Zrobił to, a potem pochłonęło go jasne, złote światło.

***
Czkawka się obudził.

Zaczęły dochodzić do niego dźwięki, takie jak ryki smoków czy trzask ognia w palenisku.

Bolało go całe ciało i czuł się, jakby ktoś rzucał nim na wszystkie strony przez parę godzin.

Powoli otworzył oczy.
Nad nim znajdował się drewniany sufit i deski stropowe.

Spróbował usiąść, ale poczuł ogromny ból w plecach, sprawiający, że odrazu zaprzestał tej czynności.
-Leż- usłyszał rozkaz wydany delikatnym lecz zimnym jak stal, dziewczęcym głosem.

Posłusznie nie wykonywał żadnego ruchu, oprócz obrócenia głowy w stronę, z której dochodził dźwięk.

Ujrzał szczupłą dziewczynę średniego wzrostu.
Miała bladą cerę i gęste, czarne włosy splecione w sięgający jej do piersi warkocz, który opadał na jej lewe ramię, mały nos, wąskie usta i wielkie oczy. Jej tęczówki miały specyficzny odcień zieleni, bardzo jasny, prawie żółty.

Miała na sobie szarą tunikę, której rękawy zakończone były ciemnobrązowym, ciasno przylegającym do jej przedramion, skórzanym materiałem i zapinaną na małe okrągłe guziczki kamizelkę, wykonaną z jaśniejszej skóry, nieco poszarpaną na dole. Oprócz tego nosiła beżową spódnicę poprzecinaną rzemiennymi szwami na równe pasy, materiałowe spodnie i sięgające przed kolano buty, wykonane ze skóry jaka.
Przy lewym boku nosiła róg, powieszony na cienkim pasku.

Tato, mieszkam z Nocną FuriąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz