chapter 9

321 14 0
                                    

Uśmiechnął się do niej.

- Co ty na to, żebyś zaczęła mi mówić na "ty"?

- Nigdy nie mówię "ty" do ludzi, którzy mnie zatrudniają, pacjenci to, co innego. Chce pan zostać moim pacjentem, panie Agreste?

Zawahał się przez ułamek sekundy.

- Owszem - odparł.

- Nie mogę, zarobiona jestem. Doskonale pan wie, poza tym, że nie prowadzę terapii z bliskimi osób, z którymi już ją zaczęłam.

Skinął głową.

***

Adrien patrzył na sufit, jak co dzień o tej porze. Wstał i ruszył w kierunku spiralnych schodów, prowadzących do jego biblioteki. Wszedł na górę, wybrał książkę - odkąd zaczął lycée, musiał przekształcić swoją muzyczną bibliotekę z grami i filmami w normalną - i wrócił na swoje miejsce na łóżku. Była gruba, wybrał ją, tylko ze względu na nazwisko na okładce. Tytuł nie grał tu dla niego roli, był pewien, że jego słowa znalazłby w wielu innych książkach z tej biblioteki. To była jego książka kłamstw. Ta w środku, oczywiście, nie pusta okładka.

***

- Nie wiedziałam, że czytasz Biblię - powiedziała, kiedy zobaczyła otwartą książkę, leżącą kartkami do dołu przy jego łóżku.

- Nie czytam - powiedział po chwili. - Bardziej palę ją, jak w tej piosence.

- O czym chcesz dziś porozmawiać?

Wzruszył ramionami.

- Co ty na to, żebym zabrała cię w pewne miejsce? Oczywiście, jeśli twój ojciec się zgodzi.

- Co to za miejsce? - zapytał ją zainteresowany.

- To niedaleko, dwie godziny jazdy pociągiem stąd.

- Dlaczego nie w Paryżu? - przez myśl mu przebiegło, że i tak pewnie się nie zgodzi.

- Bo tu nie mieszkam.

***

Marinette wolała więcej nie spotykać kobiety imieniem Chimene, dlatego rano wybrała się w kilka miejsc - jeśli wcześniej myślała, że zawalała szkołę, jako Biedronka, to nie wiadomo, o czym mówiła - a kiedy wróciła do domu, nadal miała chwilkę czasu dla siebie. Ciemne cienie pod jej oczami mówiły jedno, ale rozum podpowiadał drugie, mimo wszystko posłuchała się worków i zaległa na łóżku, ustawiając budzik na za pół godziny. Nie mogła zasnąć, znowu. Jej rzęsy były mokre od łez. Przecież nie płakała, prawda? Nie mogła otworzyć oczu, bo swędziały i szczypały ze zmęczenia. Negatywnych emocji nie trzeba szukać, one są w nas i to nie tylko nienawiść, czy złość, to także smutek, beznadzieja, czy chociażby cierpienie.. wewnętrzna śmierć.

Zerwała się i spadła ze schodków prowadzących na antresolę przez ślepotę. Złapała opakowanie chusteczek i wyciągnęła trzy, przecierając nimi całą twarz. Wstała na obolałe nogi i podniosła telefon.

***

Zgodził się na jej prośbę. Odrobinę tego żałował już w momencie, kiedy to robił, bo nie będzie mógł dowiedzieć się, o czym rozmawiali i co jeszcze jego syn ukrywa przed nim. Nie miał też żadnego dostępu do dziewczyny, może gdyby ją zaprosił, dowiedziałby się czegoś ciekawego...

***

- Powiesz mi wreszcie, dokąd jedziemy?

- Do Pierrefonds, zobaczyć zamek i robić metafory z nim i tobą związane - powiedziała Chimene, stojąc w kolejce po bilety. - Powinieneś być milszy, nie po to wstawałam o trzeciej rano, żeby po ciebie być o piątej na dworcu i żebyś był taki nieprzyjazny. I tak muszę tu jeszcze wrócić.

- Do Ines?

- Tak.

- P-przepraszam - zająknął się. Po prostu nie lubię ostatnio przebywać wśród ludzi.

- Nic się nie stało, to ja zareagowałam nad wyraz przez zmęczenie - odparła. Kupiła bilety w biletomacie i poszli usiąść na potrójnych krzesłach, przytwierdzonych do podłogi niedaleko.

- Mam pieniądze - powiedział z naciskiem, zakładając kaptur bluzy na głowę, żeby nikt go nie rozpoznał, bo ludzie zaczęli się tłoczyć dokoła nich i wchodzić na stację.

Na dworze było zimno i znowu padało. Ubrał dzisiaj koszulkę, bluzę i nieprzepuszczający wiatru sztormiak, na nogi dresy i buty za kostkę. Mimo wszystko jego dłonie nadal były lodowate, a paznokcie fioletowe. Rzuciła mu rękawiczki, które założył natychmiast. Miała na sobie biały T-Shirt, na niego zarzuconą i krzywo zapiętą, na jeden guzik, koszulę w czarno-czerwoną kratę i do tego ramoneskę. Koszula sięgała jej za tyłek, a T-Shirt wsadziła z przodu w czarne spodnie z jakimiś nadrukami w tym samym kolorze, nogawki natomiast w buty w tym samym odcieniu, co ramoneska, trochę podobne do glanów na niezbyt wysokim obcasie. Włosy natapirowała i przerzuciła na jedną stronę, na czubku głowy były od niej odbite na minimum dziesięć centymetrów i jeszcze była od niego niższa. Czerwona, albo bordowa, matowa szminka nadawała jej twarzy bladości i to samo robił czarny cień do powiek, jej rzęsy prawie sięgały do ciemnych brwi i sprawiły, że oczy zrobiły się minimum dwa razy większe. Wyglądała chudo, blado, choro, wręcz strasznie, zupełnie jak nie ona, może to tylko efekt światła na dworcu. Nie wiedział, jak ją opisać.

Spojrzał na nią. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że sama to wszystko zrobiła w mniej, niż pół godziny, pomyślał.

- Nie prosiłam, żebyś je miał - to akurat było dla niego sprawiedliwe. Postanowił, że zapłaci za wejście na zamek, nie wiedział jeszcze, jak to zrobi. Bał się, że ktoś go rozpozna, a wtedy nie będzie miał już spokoju. - Poza tym, kto powiedział, że ja ich nie mam? - Widać, po twoim ubiorze, makijażu, wszystkim.

- Ile czasu zabiera ci zrobienie wszystkiego rano? - zapytał ją w końcu. - I dlaczego dziś wyglądasz tak, jak wyglądasz?

- A jak wyglądam?

Poczuł gorąc na plecach, bo to, co przed chwilą powiedział, znaczyło, że zwraca uwagę na to, co nosi, a nie powinien. W końcu to jej życie, prawda? Ale był jeszcze jeden powód, przez który zaczęły mu się pocić dłonie w rękawiczkach. Zgarbił się jeszcze bardziej, niż zazwyczaj, zasłaniając kapturem twarz. Czuł jej wzrok na sobie i mimo tego, że nigdy nie utrzymywał z nią kontaktu wzrokowego dłużej, niż pół sekundy, podniósł głowę i spojrzał jej w oczy. Odwróciła swoją i zerwała go, patrząc na schody prowadzące do podziemnego peronu.

- Jak śmierć - ponownie na niego patrzyła, tym razem, to on zerknął w inną stronę.

***

- Dlaczego Władca Ciem jeszcze nie wykorzystał życzenia? - mistrz Fu powtórzył jej pytanie. - Lepsze byłoby zapytanie o to, kim jest, albo co go wstrzymuje przed jego wypowiedzeniem. Źli ludzie często nie wiedzą, przeciw komu walczą.

Zastanowiła się chwilę nad jego słowami.

- Co masz na myśli, mistrzu?

możemy się umówić, że, na razie, rozdziały będą się pojawiać, co tydzień w niedziele?
możemy.
nie zakończyłam jeszcze terapii, bo nie ma nikogo na moje miejsce. 😧

Życzę sobie, by... || MiraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz