chapter 14

250 17 14
                                    

Marinette gnała, ile sił w nogach do domu Adriena po tym, co usłyszała od Chimène w trakcie w-fu. Wpadła do jego pokoju, nawet nie pukając, i rzuciła się na niego z płaczem, przytulając. Zdążyła już dawno zapomnieć, co mistrz Fu jej powiedział, kiedy wspomniała mu o tym w październiku, a teraz była prawie połowa stycznia.

Płakała, nie dlatego, że umarł, ale dlatego, że żył. Strach pomieszany ze szczęściem, że to, czego człowiek się bał najbardziej, się jednak nie wydarzyło, dawał właśnie takie efekty. Już, gdy biegła w kierunku dworku, płakała, łzy zasłaniały jej wtedy wszystko.

- Powiesz mi, co się stało? - zapytał, kiedy ją ściskał, a jej łzy moczyły jego bluzę.

Ogarnęła się na chwilę, odsunęła o krok do tyłu i spojrzała na swoje dłonie, po czym znowu zaczęła płakać.

- My- myślałam, że... - wydukała między spazmami.

- Chodź tu - objął ją ramionami, tak ciasno jak wtedy, kiedy poszedł do jej domu, i uniósł w górę na parenaście centymetrów. Położyła trzęsący się podbródek mu na ramieniu. Ledwo oddychała przez ucisk na żebra, wywołany jego silnymi ramionami, ale było to poniekąd uspokajające. - Jestem tu. Jeszcze tu jestem - odstawił ją na podłogę, wziął jej twarz w obie dłonie, spojrzał w oczy. Pocałował lekko w czoło.

***

Gabrielowi nie umknęło to, że jego syn powiedział jeszcze, był pewien, że chłopak się zabije wcześniej, czy później. Najprawdopodobniej po wypowiedzeniu przez niego jego drugiego życzenia, ale, cóż, cel uświęca środki. A jego cel, był już prawie na wyciągnięcie ręki.

***

- Jak się dziś czujesz?

- Fatalnie - powiedziała, wydmuchując nos, prawdopodobnie nie chodziło mu o jej fizyczne samopoczucie, mimo wszystko o nim mówiła. - A ty?

- Tak samo - jej nie chodziło o jego psychiczne samopoczucie. Sprawiedliwe.

- Daj spokój, ktoś z nas musi być zdrowy - zażartowała, a on uśmiechnął się.

- Przykro mi, to nie ja - odgryzł się. - Poza tym, kto tu jest lekarzem?

- Aktualnie ja potrzebuję lekarza - odparła ponuro.

- Mam zadzwonić na pogotowie? - uniósł jedną brew w śmiesznym geście niedowierzania, sięgając po swój telefon.

- Obędzie się.

Kiedy już wydmuchała nos, całkowicie poważnie zapytał:

- Dlaczego przychodzisz chora do pracy?

- Bo twój ojciec nie akceptuje zwolnień i chciał, żebym z tobą porozmawiała.

- To dlatego, że przed świętami cię nie było?

***

Tu się akurat myliła, ale mimo wszystko chciał, żeby z nim poprzebywała. Biorąc pod uwagę fakt, że się lubili, starał się, żeby jak najczęściej się widzieli. Gdy tylko przypominał sobie ich pierwsze spotkanie, uśmiechał się do siebie.

***

- Jak tam twoje dłonie?

Uniósł ręce na wysokość jej wzroku i poruszał nimi, jakby wkręcał żarówki.

- Gdzie masz gumkę? - zapytała nagle.

- Pękła mi - skłamał, bo tak naprawdę oddał ją Marinette, ale Chimène nie mogła o tym wiedzieć.

- Mi też, muszę kupić nowe opakowanie.

Siedzieli w ciszy, która nie była wcale krępująca. Kobieta rysowała coś w notatniku. Założyła włosy za ucho, podczas gdy on bębnił palcami o krawędź łóżka.

- Ile czasu będziesz tu jeszcze przychodzić?

- Do czasu, aż nie przepiszę ci leków, ale nie potrzebujesz ich na razie, więc nie wiem - odparła. - Możemy zacząć terapię poznawczo-behawioralną, jeśli czujesz się na siłach. Twoje objawy już znam, tylko jaki będzie jej cel? - położyła długopis pod dłoniami na notatniku i popatrzyła na niego.

***

Marinette wyszła z pokoju w paskudnym humorze i trzasnęła klapą w podłodze tak mocno, że aż szyby w pokoju niżej zadźwięczały.

- Co się stało? - spytała jej mama.

Dziewczyna zazgrzytała zębami z bezsilności. Nic jej się nie układało, nic nie pasowało i nic się nie zgadzało.

Wzięła pozostały po śniadaniu kawałek croissant z kuchni i usiadła na kanapie, biorąc pilot od telewizora do ręki.

***

Adrien po raz kolejny zmieniał opatrunek na żebrach w łazience. Ropa ciekła z rozcięcia, a gaza była od niej żółta. Dokoła było zaczerwienienie i opuchlizna, bolał go cały bok. Nabawił się tego skaleczenia, kiedy ostatni raz był Czarnym Kotem i spadł z wieży Eiffela. Początkowo goiło się dobrze.

Zamknął drzwiczki od szafki, w której miał mini aptekę, dosłownie i w przenośni. Znalazła się tam nawet Cefaleksyna*, którą Plagg ukradł z prawdziwej apteki, zobaczywszy jego brzuch i klatkę piersiową po którymś z kolei ratowaniu Paryża. Bandaże i opatrunki wysypywały się z półki na podłogę.

Powinien był iść od razu do domu, przemyć to i okleić opatrunkiem. Jednak adrenalina sprawiła, że nie czuł wtedy bólu, więc postanowił pobiec i obcierać swoją koszulkę o ranę. Kiedy wrócił do domu, była prawie czarna od nitek, powyciągał wszystkie te, które wystawały i zlał ją wodą utlenioną.

Stroje chroniły ich tylko przed zakażeniami i bólem, ciasno opinały ich ciała więc nie było mowy, żeby coś się tam przesunęło lub wpadło. Przed ranami fizycznymi już nie, choć może trochę, bo w przeciwnym razie byliby już oboje na wózkach.

Chłopak pamiętał, jak złamał żebro i musiał jechać do szpitala. Potem przez ponad sześć tygodni chodził obandażowany od pasa w górę, stracił wtedy kontrakt na trzy sesje zdjęciowe. Nathalie mu pomagała, to ona pierwsza zauważyła, że coś mu jest i zabrała go do szpitala. Lekarz długo mu się przyglądał, zanim wydał zalecenia.

To, co miał teraz z boku, było niczym w porównaniu z tamtym bólem. Wziął dwie pigułki Cefaleksyny do dłoni, a do drugiej szklankę z wodą, wyszedł z pomieszczenia.

____________________
*antybiotyk stosowany głównie w leczeniu zakażeń powodowanych przez paciorkowce i gronkowce.

wiedziałam, że ten research kiedyś mi się przyda. 😂
załóżmy, że znowu nadal jest niedziela, ale wczoraj go kończyłam, bo dopadł mnie tzw brak weny, ale już po nim tak, że... witajcie z powrotem!

BTW, jak mogłabym zabić najzabawniejszą postać.. dajcie spokój, unless?

Życzę sobie, by... || MiraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz