chapter 21

192 15 1
                                    

Leżała w dresach o kroju spodni Aladyna w kolorze moro poplamionych prawdopodobnie krwią, takiej samej jak kurtka rano, teraz ubrudzonej ketchupem koszulce, tylko że znacznie luźniejszej, bo opadała na jej prawy bark - na lewym widział ramiączko od jej sportowego stanika - i grubych skarpetach z Hello Kitty na łóżku. Wszystko było z innej parafii i wyglądało to komicznie. Jej pościel była niebieska. Miała książkę w dłoniach, okulary na nosie i wilgotną głowę przy uchylonym oknie, kiedy wszedł do sypialni, w której było minimum pięć łóżek. Usiadł w nogach, a ona zabrała swoje, również to robiąc i krzyżując je. Nie dziwił się, że tu się schowała, skoro mężczyźni na dole oglądali mecz.

Wpatrywał się w bordową plamę na jej spodniach.

Na dworze robiło się powoli ciemno.

- To nie moja krew - powiedziała, nie zaszczycając go nawet jednym spojrzeniem. - Co chcesz?

Przełknął głośno ślinę.

- Posprzątałem łazienki.

- To dobrze. Gdybyś został tu do jutra, kazałabym ci jeszcze coś ugotować.

- Dlaczego?

- Nie chodzi mi o to, że jesteś sławny, czy że byłeś obrońcą - zrobiła cudzysłów w powietrzu wypowiadając to słowo - Paryża i cię nie lubimy. Każdy nowy po prostu to robi. Ciesz się, że nie dostałeś szczoteczki do zębów, jak co niektórzy - wróciła do lektury.

- Kto ją dostał?

- Chimene i Bret. Ty też powinieneś ją dostać na następnej zmianie za tą akcję w samochodzie.

Spojrzał na nią zaskoczony.

- Za co?

- Nieuznanie sytuacji za potencjalnie niebezpieczną dla twojego zdrowia, lub życia - odłożyła książkę na podłogę i pchnęła pod łóżko, aż usłyszeli szczęk talerza o nią. Zdjęła okulary i schyliła się bardziej, żeby sprawdzić, czy za mocno jej nie przesunęła.

Myślał, że spadnie, więc wyciągnął rękę, żeby ją złapać, ale sama wróciła do poprzedniej pozycji.

- Ale to ty do niej doprowadziłaś. Kazałaś mi wsiąść.

- Gdybyś wiedział, że w budynku na sto procent jest bomba, też wbiegłbyś do niego, ustawił się obok, w razie czego, jakby zasięg był zbyt mały i czekał na wybuch, bo ktoś ci tak kazał? - przez moment rozpatrywał odpowiedź twierdzącą na jej pytanie, bo tak właśnie czuł, w końcu nie powiedział nic. - Zazwyczaj tak robimy, ale nigdy, kiedy samochód jeszcze chodzi. Moja pomyłka, twój błąd, który mógł cię kosztować życie.

- Bomba w restauracji, 26 Rue Saint-Paul - usłyszeli męski głos z krótkofalówki stojącej na podłodze.

Podniosła ją, wsuwając palce u stóp w trampki obok.

- Przyjęłam. Powinieneś się umyć, bo śmierdzisz benzyną i dymem - rzuciła mu kluczyki od szafki z tym niebieskim brelokiem i dodała: - weź mój żel i szampon, Laurent nie ma ani kropli - uśmiechnęła się chytrze, ukazując dołki w policzkach. - Moją szafkę poznasz po błękitnej jak brelok naklejce, zbliż go, żeby mieć pewność. Laurent ma suchy ręcznik i da ci ubrania. Znajdziesz go na zewnątrz. Pogadamy później - wstała i wyszła z pomieszczenia, wkładając koszulkę w dresy na biodrach, poprawiając ją na ramionach i zapinając zatrzask przy ściągaczu na szyi. - Chłopaki, zwijamy się! Mamy pół minuty! - rozległ się ryk, który wydają mężczyźni, kiedy trzeba odejść od telewizora i zostawić piwo na stole, mimo że żaden z nich nie miał go w ręku.

Pobiegł za nią. Alarm rozległ się w momencie, kiedy facet przestał mówić przez krótkofalówkę. Pociągnęła w dół za dźwignię na ścianie i doszły do tego zmieniające się światła w sypialniach, żeby obudzić między innymi Breta, który spał w pokoju obok. Założyła spodnie na szelkach w garażu na dresy i włożyła stopy w ciężkie buty, biorąc kurtkę z wieszaka.

Życzę sobie, by... || MiraculousOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz