Rozdział 37

182 8 1
                                    

Violetta:

Właśnie wsiadłam do auta Leona, gdzie jedziemy? Nie mam pojęcia. Po co? Też nie wiem. Stwierdziłam, że w sumie to się go spytam.

- Mogę wiedzieć gdzie jedziemy?- zapytałam oschle, co jak co, ale ja nadal jestem obrażona o to ignorowanie mnie, albo przynajmniej staram się być...

- Mogę wiedzieć, czemu jesteś na mnie zła?- odpowiedział pytaniem na pytanie. On naprawdę się jeszcze pyta?

- Ja pierwsza spytałam

- Jedziemy świętować walentynki- spojrzał na mnie zabawnie poruszając brwiami, na co próbowałam się nie uśmiechnąć, foch to foch.

- A teraz mów, co ci takiego zrobiłem, że się wkurzyłaś?- faceci są głupi

- Jeszcze się pytasz? Od kiedy wyszedłeś ze szpitala mnie ignorowałeś i wmawiałeś mi, że mama cię z domu nie wypuszcza, a jak ją spotkałam to mi powiedziała, że chodzisz do szkoły, a teraz przyjeżdżasz po mnie jak gdyby nigdy nic i wywozisz mnie nie wiadomo gdzie.- Poczułam uderzającą we mnie falę złości, gdy widziałam, że on zaczyna się śmiać, co go tak bawi?- NIE, odwieź mnie do domu, nigdzie z tobą nie jadę, daj mi spokój.- dodałam, lecz on chyba nie wziął na poważnie moich słów.

- Wcale cię nie ignorowałem... zresztą zaraz zobaczysz...- Nie wiedziałam co mu odpowiedzieć, byłam wkurzona, ale też mega mnie ciekawiło co wymyślił, po prostu odwróciłam głowę i patrzyłam przez szybę na krajobrazy.

W końcu po chyba 15 minutach jazdy byliśmy na miejscu. Wysiadłam z samochodu i ujrzałam... łąkę? Sama trawa i nic więcej...

- Leon, do cholery, co my tutaj robimy? Porwałeś mnie i teraz ukryjesz w krzakach, czy co?- zaniepokoiłam się, bo to nie do końca było w jego stylu, jak Leon coś planował to zawsze było wielkie WOW a teraz... no nie wiem...

- No... prawie... mam coś dla ciebie, ale najpierw... - podszedł do mnie i zakrył mi oczy rękami , no fajnie... zaczyna się robić ciekawie. Przeszliśmy kawałek, mój chłopak trzymał mnie za ręce (ma 4 ręce xdd nie no ma 2. Autorski błąd. sorry.) i prowadził gdzieś. Po zdjęciu rąk  moim oczom ukazał się... Wielki balon! O boże!

Poczułam jak uderza we mnie strach, radość, panika, szczęście, niezrozumienie, wszystko na raz! Niezbyt rozumiałam co to ma znaczyć, my nim polecimy, czy będziemy się patrzeć jak ktoś lata, ogólnie niezbyt ogarniałam w tym momencie. Czy Leon jest na tyle powalony, żeby zorganizować to dla mnie?

- Leon... my nim polecimy?!- podekscytowałam się. Prawie się zesikałam ze szczęścia, chociaż wcale mi się nie chciało.

- Tak- uśmiechnął się, widząc jak skaczę ze szczęścia. Dwa słowa KOCHAM GO!

- Ale sami, tak bez nikogo? Przecież my się zabijemy...- zaczęłam się obawiać, strasznie bym chciała "się przelecieć" balonem, ale chciałabym też jeszcze trochę pożyć.

- Przez cały ten tydzień chodziłem na kurs... dlatego nie było mnie w szkole, a... mama nic nie wiedziała, dlatego powiedziała Ci, że chodzę do szkoły- no i wszystko jasne, przez to wszystko kompletnie zapomniałam, że byłam obrażona, no ale... po tych wyjaśnieniach mi przeszło. Pozostawało tylko jedno pytanie.

- Czemu mnie ignorowałeś? Przecież... pogadać po szkole byśmy mogli...- spytałam i skrzyżowałam ręce.

- No bo... chciałem Cię trochę wkurzyć, żebyś się mniej spodziewała, a Andres i Maxi mieli podpytać co robisz w walentynki i powiedzieć Ci, że ja sobie gdzieś jadę, żebyś się jeszcze bardziej wkurzyła, że zapomniałem, ale im się nie udało, bo to wredne babsko od matmy im przeszkodziło.- powiedział jak gdyby nigdy nic- no ale teraz to już nie ważne, Idziemy!

VioLeon - komedia, prawdziwa komediaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz