EPILOG

123 5 9
                                    

Viola pov

Lewa, prawa, lewa prawa - powtarzałam sobie, by nie zabić się w drodze do ołtarza. Leon czekał tam na mnie. Tata mnie prowadził, całe szczęście, bo już dawno bym się zabiła w tych butach. Zanotowałam sobie w głowie, by zabić Francescę, że zmusiła mnie do założenia tych szczudeł i uśmiechnęłam się. To mój dzień. Mój, Leona, Angie i taty, bo staną na ślubnym kobiercu obok nas. Po chwili, gdy w końcu doszłam wspierana przez tatę do ołtarza, spojrzałam na Leona. Ale on jest seksi.

- Ja, Violetta Maria Esmeralda Castillo, biorę sobie ciebie Leonie Juanie Estebanie Verdasie za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz, że cię nie opuszczę, aż do śmierci - wyrecytowałam, lecz te słowa płynęły z serca.

- Ja, Leon Juan Esteban Verdas, biorę sobie ciebie, Violetto Mario Esmeraldo Castillo, za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz, że cię nie opuszczę, aż do śmieci - powiedział Leon i mogliśmy się pocałować. 

Tata z Angie również złożyli sobie przysięgę, po czym ceremonia się zakończyła i skierowaliśmy się na balangę.

Bawiliśmy się do rana, tańczyliśmy, jedliśmy, śmialiśmy się, były oczepiny, madame Gessler złapała mój bukiet, a Fede muszkę Leona i musieli się pocałować. To był mój wymarzony, idealny ślub i jeszcze idealniejsze wesele. I na dodatek z idealnym Leonem. Żyć, nie umierać.

(a few years later)

- Nie ma takiej opcji Leon! Skończ! - krzyczałam podirytowana

- Jesteś przewrażliwiona, przecież nie ma w tym nic złego! - Leon również krzyczał. Od tygodnia robimy tylko to, kłócimy się i to wiecznie o to samo. No, ale to jego, pieprzona wina.

- Wszystko, wszystko jest złe! Zrozum to w końcu! - kłóciłam się dalej

- Przemyśl to chociaż! - poprosił

- Tutaj nie ma nad czym myśleć! Nigdy w życiu nie nazwę dziecka Lucyfer! Niech to do ciebie dotrze! - wymachiwałam rękami na prawo i lewo.

- Masz lepszy pomysł? - spytał już spokojnie.

- Edward - rzuciłam z uśmiechem

- Ohoho, nie ma mowy. Mój dzieciak na pewno nie będzie nosił imienia po jakimś wampirku z telenoweli!

- To jest melodramat!

- Mniejsza o to!

- No, to może Ken? - no nie no, zabiję go chyba

- LEON!

***

(a few years later)

- Gdzie jest Lucedward? - spytał mnie mój mąż, gdy siedzieliśmy razem w salonie. Lucedward czyli połączenie LUCyfera i EDWARDA. Tak, poszliśmy z Leonkiem na kompromis. 

- Pewnie zaraz wróci... - odpowiedziałam nie mając pojęcia, gdzie w tym momencie przebywa nasz syn. Kiedy to powiedziałam Lucky akurat wszedł do domu. Lecz nie był sam.

- Mamo, tato, to moja dziewczyna, ma na imię Gery. Jej mama to Clariss, podobno znacie się ze szkoły

- CO?!

No, i zabawa z Clariss zaczyna się od początku...


To koniec tejże porąbanej historii. Podziękowania w następnym. Żegnam. 

PS. Lucedward czyta się Lukedłord!

VioLeon - komedia, prawdziwa komediaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz