Rozdział 27. Nie żyjesz, Kochanowski

1.1K 48 17
                                    

kwiecień 2019 r., Warszawa

– Cześć wszystkim! Hello everyone!

– Pani fizjo wróciła! – wrzasnął Wojtaszek.

Wyszczerzyłam się. Naprawdę cieszył mnie powrót do pracy. Brakowało mi wspólnego czasu na treningach i martwiłam się, jak sobie chłopaki radzą beze mnie.

– Masz malinkę na szyi – usłyszałam od Kwolka zamiast powitania.

– To siniak – odpowiedziałam szybko, nawet nie wiedząc do końca, o co chodzi.

– Ehe. – Wzrok Bartka był tak pełen politowania, że darowałam sobie przekonywanie kogokolwiek o czymkolwiek. Jeśli Kuba zrobił mi malinkę, to go zabiję, obiecałam sobie.

– Masz nową dziewczynę, tak słyszałam – odbiłam.

Kwolo wzruszył ramionami.

– I co z tego? – odrzekł i ruszył się rozgrzewać.

W sumie nic, przyznałam mu w duchu, chociaż to zaskakujące, jak bardzo nie potrafił być sam i jak szybko znajdował sobie kolejne sympatie.

– Co się tak zamyśliłaś? – spytał Wojtaszek.

– Zastanawiam się, co dziewczyny w nim widzą – westchnęłam.

Damian zaśmiał się.

– Jesteś złośliwa.

– Wręcz przeciwnie – wzruszyłam ramionami. – Do roboty.

Uznałam dyskusję za skończoną i ruszyłam przywitać się z trenerem. Antiga skinął głową, gdy mnie zobaczył.

– W samą porę – skomentował mój powrót.

– Właśnie, dość już tego urlopu – dodał żartobliwie jak zwykle uprzejmy Andrzej Wrona.

Przewróciłam oczami.

– Ładny mi urlop. Uwierz mi, że wolałabym go nie mieć i być z wami – odpowiedziałam. Ciągle pobolewała mnie szyja, choć o wiele mniej niż na początku. Wszelkie zadrapania też już się zagoiły.

– Jak się czujesz? – spytał mnie Antoine po angielsku i ścisnął moje ramię.

– Lepiej, zdecydowanie lepiej.

– Potrzebuję twojej pomocy.

– Jasne, po to tu jestem. Później wszystko mi powiesz.

Ale nie byliśmy tu dla przyjemności. Walka wciąż trwała. Zabraliśmy się za trening. Potem poszłam do pokoju fizjoterapeutów. Dopiero wtedy przypomniałam sobie o malince. Obejrzałam się w lustrze. Rzeczywiście miałam jakąś wybroczynę z tyłu szyi. To przez to umiejscowienie jej nie zauważyłam.

– Nie żyjesz, Kochanowski – mruknęłam do siebie.

– Załóż szalik – poradził mi ze śmiechem Robert.

Odpowiedziałam zawstydzonym spojrzeniem.

– Taa... Tylko się zgrzeję, a i tak wszyscy już to widzieli.

Jako pierwsi odwiedzili nas Antoine i Graham Vigrass. Robert zajął się Kanadyjczykiem, więc ja się zwróciłam do Brizarda:

– To co się dzieje?

– Ma problem z dłońmi – odpowiedział mi Robert za Antoine'a. – Mocno powybijane palce. Stany zapalne prawdopodobnie przenoszą się na śródręcza i nadgarstki. Prawa dłoń oczywiście cierpi bardziej, bo jest dodatkowo obciążana podczas zagrywki.

Westchnęłam w duchu. W takim stanie każda wystawa musiała sprawiać mu ból i rzeczywiście Antoine krzywił się i syczał, gdy zaczęłam naciskać na stawy jego dłoni i wyginać jego palce w różnych kierunkach. Szybko zorientowałam się, że nie jest dobrze. W normalnej sytuacji doradzałabym przerwę, ale przed samymi półfinałami nie mogło być o tym mowy.

– Dawałeś mu jakieś przeciwbóle? – spytałam Roberta.

– Tak, ale nie za dużo, żeby nie stracił czucia.

– Paskudna sprawa – mruknęłam po polsku, żeby tylko Robert mnie zrozumiał.

Zrobiłam, co mogłam w danej chwili. Pod koniec zabiegów Antoine przyznał, że ból widocznie zelżał.

– Po sezonie powinieneś się porządnie przebadać i odpocząć.

– Po którym sezonie? – spytał Brizard, uśmiechając się.

– Po TYM sezonie – podkreśliłam stanowczo.

– Po tym sezonie jest sezon reprezentacyjny.

– Wszyscy jesteście tacy sami – burknęłam, myśląc o Kubie i o tych wszystkich chłopakach, ciągle ryzykujących swoim zdrowiem.

Wróciłam do domu zmęczona, ale szczęśliwa, że w końcu jestem przy pracy, którą kocham.


Śniły mi się same koszmary. Wszystkie moje ukryte lęki objawiły się w nocy.

Dostałam list od Polskiego Towarzystwa Fizjoterapii wzywający mnie na rozmowę dyscyplinarną z powodu rażącego naruszenia etyki zawodowej. Według listu chcieli mi odebrać prawo do wykonywania zawodu. Dzwoniłam do prezesa i płakałam, że zerwę z Kubą, ale ich to nie obchodziło. Mój los był przesądzony.

Potem okazało się, że jestem w ciąży, a gdy próbowałam porozmawiać o tym z Kubą, odwrócił się do mnie plecami i powiedział:

– Trzeba było uważać.

Czułam się strasznie winna, ale próbowałam go przekonać, że przecież uważałam. W zamian usłyszałam:

– Zrobimy testy, czy to w ogóle moje dziecko.

We śnie zrobiłam test ciążowy i pokazałam Kubie, co skomentował:

– Widzisz? Już nie ukryjesz, że pieprzyłaś się z bagietą. – Jego głos był pełen nienawiści.

Wiem, absurd. Nikt po teście ciążowym nie rozpozna ojca, a Kuba nie wiedział, że nazywamy Antoine'a bagietką, ale we śnie wszystko wydaje się oczywiste. Prawa się zmieniają.

Potem zadzwonił do mnie trener Heynen, który poinformował mnie, że dzwoniła moja mama, która wycofała swoją zgodę na moją pracę w kadrze, zupełnie jakby to była wycieczka klasowa.

– Jestem dorosła, trenerze – próbowałam przypomnieć Vitalowi.

– Ale nie możesz pracować bez zgody rodziny.

Obudziłam się zlana potem. Zaczęłam sobie opowiadać to, co wydarzyło się we śnie i dopiero dotarło do mnie, że to tylko mój umysł, a sam sen to jedna wielka bzdura. Nic z tych rzeczy nie mogło się zdarzyć, prawda? Na wszelki wypadek rano sprawdziłam skrzynkę pocztową, czy nie zalega w niej jakieś awizo, a także liczbę dni do okresu. Postanowiłam też trochę odsunąć od siebie Antoine'a. Tylko praca.

Coś ponad siatką | Kuba KochanowskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz