Rozdział 29. Czy ten dietetyk potrzebuje masażu?

1.1K 48 25
                                    

kwiecień 2019 r., Warszawa

Byłam rozstrojona ostatnim wyznaniem Kuby. Szuka dla mnie pierścionka? Mój żołądek robił salto na myśl o tym... I mama chyba w końcu nabrała do niego nieco sympatii. Ciotki uznały go za porządnego kawalera...

Próbowałam się skupić na zbliżającym się kolejnym meczem o finał. Koncentracja i motywacja, a nie motyle w brzuchu. Od marzeń o liście gości weselnych odciągała mnie kontuzja Kwolka, który po raz kolejny nakurwił mnie swoim zachowaniem.

– Dlaczego Kochan nosi to ohydne kukuryku? – spytał podczas zabiegu.

– Bo skąpi na fryzjera – zażartowałam. – Dopóki on nie komentuje mojego wyglądu, to ja nie będę wtrącać się w jego... imidż.

Kwolo uśmiechnął się złośliwie.

– Imidż...

– Wiesz, jego ojciec jest łysy, więc może Kuba lubi swoje włosy – zastanawiałam się na głos. – Nie ruszaj się tak!

– Ale to boli!

– Pomagam ci. Jak nie chcesz tu lądować, to trzeba było uważać – burknęłam.

– Moja wina, że sobie skręciłem nogę?

– Nic takiego nie powiedziałam!

– Ale powiedziałaś, że powinienem uważać, jakby sobie zaplanował, że się kontuzjuję na najważniejsze mecze.

– Nie to miałam na myśli! Martwię się o ciebie i drużynę.

– Martw się dalej. Tylko to potrafisz! – odpowiedział, zabrał nogę z kozetki, wziął kule i pokuśtykał w swoją stronę.

Chciałam jeszcze coś za nim krzyknąć, co za niepoważny człowiek! Ale w końcu stwierdziłam, że szkoda sobie strzępić język.

– Nie przejmuj się nim – rzekł mi Antoine, który siedział obok i czekał na swoją kolej, ale nie mógł przecież zrozumieć, o co się kłóciliśmy. Pokręciłam głową.

– Jak twoje dłonie?

– Znośnie – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy.

– Na pewno?

– Dam radę. Dałem radę w Jastrzębiu, dam radę teraz.

Zaniepokoiło mnie to, ale pozostawało mi ufać francuskiemu rozgrywającemu i starać się łagodzić jego ból.

– Pokaż mi to.

*

24 kwietnia 2019 r., Warszawa

Nikt na Torwarze nie siedział. Nerwy miałam napięte do granic możliwości, mimo że z zewnątrz starałam się zachowywać kamienną twarz. Zaczęłam klaskać razem z widownią. Zagrywka Muzaja przy stanie 14:12. Piłka po stronie rywali. Lyneel – jeden blok, nie dał się. Lyneel – stawiamy drugi blok i... TAK! Radość jest niesamowita. W pamięci mam emocje po wygranej w półfinale ze Stanami Zjednoczonymi. Jest podobnie, ale jednak inaczej. Wtedy była czysta radość, dziś jest dużo wzruszenia.

Wpadam w czyjeś ramiona. To Robert. Potem Stortif i Antiga. Jestem rozczulona radością chłopaków. Wbiegam ze wszystkimi na boisko. Ściskam Sho – chłopaka, który spędził większość sezonu za bandą, a mimo to poradził sobie w decydujących chwilach. Ściskam Andrzeja Wronę, który w końcu pokazuje swoje radosne oblicze. Ściskam Niko, po którego zagrywkach zdarzało mi się myśleć: "Penczew na prezydenta". Ściskam Piotrka Łukasika, w którego – muszę przyznać – nie zawsze wierzyłam. Nie mogę ścisnąć płaczącego Antoine'a, bo on przytrzymuje mnie za ramiona, a potem przesuwa dłonią po moim policzku. Dopiero wtedy zauważam, że i mnie lecą łzy po twarzy. Francuz przyciska mnie do swojego barku.

– Nic mnie już nie boli – słyszę z jego ust mimo zgiełku i zanoszę się płaczem.

Jesteśmy w finale mistrzostw Polski.

*

Ledwo udało mi się opanować po tym, co się stało. Wyszłam z szatni, w której wciąż trwała radość, żeby mieć chwilę dla siebie. Zadzwoniłam do Kuby.

– Gratulacje, kotek, wszystko widziałem – powiedział zamiast powitania.

– To niesamowite – pociągnęłam nosem.

– Ty płaczesz? – zdziwił się.

– A widziałeś kiedyś Warszawę w finale ligi? – spytałam i znowu uderzyłam w płacz.

Uspokajał mnie chwilę.

– Przecież ty nie płaczesz... prawie nigdy – stwierdził w końcu.

– To wszystko jest tak niesamowite, że nie mogę się powstrzymać.

– Zgadnij, gdzie jestem.

Spróbowałam powrócić do racjonalnego myślenia. Gdzie jest Kuba?

– W Bełchatowie... Nie, w Radomiu?

– Tak, w Radomiu. Tytus cię pozdrawia.

Tym razem się zaśmiałam.

– Odpozdrawiam.

– Do zobaczenia w Kędzierzynie.

– Przyjedziesz? – ucieszyłam się szczerze.

– Pewnie.

Mówił coś jeszcze, ale w moim kierunku kuśtykał Kwolek. Nie rozmawialiśmy, odkąd uciekł mi z kozetki.

– Masz chwilę? – spytał Kwolo.

– Kuba, muszę kończyć – powiedziałam do telefonu. – Jutro pogadamy.

Rozłączyłam się.

– Potrzebujesz pomocy? – spytałam zmęczonym tonem.

– Uścisk na zgodę?

Powinnam mu odmówić, pomyślałam nagle. Kolejny raz zachował się wobec mnie arogancko, nie mogę tego tolerować. Ale jednak, mimo wszystko, go lubię. Dobrze mi się z nim czasem poprzekomarzać. Nie chcę wojny.

– Niech cię licho porwie, Bartoszu Kwolku – odpowiedziałam i wstałam, żeby go objąć.


25 kwietnia 2019 r., Warszawa

Świętowanie nie trwało długo. Następnego dnia musieliśmy się już przygotowywać do meczów finałowych, a w piątek wyruszyć do Kędzierzyna. Miałam wrażenie, że wszystko dzieje się tak szybko. Jeszcze wczoraj Torwar, dziś trening i... powołania do reprezentacji. Odebrałam telefon od trenera Heynena, który tajemniczo mnie poinformował, że potrzebuje mojej pomocy.

– Zawsze jestem do dyspozycji – odpowiedziałam. – Pomaganie to ja.

– Wiem, ale tu chodzi o inną niż zwykle pomoc. Muszę przygotować chłopaków na pewne zmiany w kadrze.

– Jakie zmiany?

– Chcę zacząć pracę z dietetykiem.

– To chyba dobrze – odrzekłam ostrożnie.

– I znalazłem już świetnego dietetyka.

– To wspaniale, ale w czym ja mogę pomóc? Czy ten dietetyk potrzebuje masażu?

Vital zaśmiał się.

– Ten dietetyk to kobieta.

– Co? Jesteś pewien, że wiesz, co robisz? To znaczy...

Usłyszałam znowu śmiech trenera.

– Dopóki nie poznamy mistrza Polski, zachowaj to w tajemnicy.

Coś ponad siatką | Kuba KochanowskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz