Rozdział 8. Trzy punkty zostają u nas

1.4K 50 39
                                    

9 listopada 2018 r., Warszawa

Telefon od Kuby. Lekkie zdenerwowanie, przesunęłam rurkę od kroplówki, żeby mi nie przeszkadzała i dopiero wtedy odebrałam.

– Gabryśka?

– A kogo się spodziewałeś? – odpowiedziałam, próbując być dziarska.

– Gdzie jesteś?

Westchnęłam głośno.

– Leżę sobie...

– Gabryśka, przestań się wykręcać. Gdzie jesteś? W szpitalu?

– Na izbie przyjęć – przyznałam się.

– Co się stało?

– Kto na mnie doniósł? Kwolek? Skręcę mu kark przy następnym masażu.

– Gabryśka – Kuba wszedł na błagalne tony. – Powiedz, co się dzieje. Strasznie się martwię.

Troska w jego głosie trochę mnie zasmuciła, a trochę sprawiła mi przyjemność. Martwi się o mnie. Martwi!

– Nic takiego. Serio. To zmęczenie. Pompują we mnie kroplówkę wzmacniającą i wypisują – uspokajałam go.

– Czyli... czyli... nie jesteś w ciąży?

– Co proszę? – prychnęłam. – Nie! Skąd w ogóle taki pomysł? Kuba! Przecież zawsze, zawsze się zabezpieczaliśmy. Błagam, nie!

– Niby tak – zgodził się ze mną. Usłyszałam westchnienie ulgi.

– Kwolek ci tak powiedział? Zanim skręcę mu kark, będzie cierpiał.

Usłyszałam w końcu, że Kuba się zaśmiał, a potem znowu spoważniał.

– Zemdlałaś.

– Powiedziałam już, to przez zmęczenie. Sama sobie jestem winna. Mało dziś jadłam.

– Gabrysia...

– Moja matka tak do mnie mówi – przerwałam mu. – Wymyśl coś innego.

– Kotku... Może być?

Roześmiałam się.

– Nie dziw się, że się martwię – usłyszałam ciepłe tony w jego głosie. – Za dużo pracujesz.

– Serio zamieniasz się w moją mamę. Za dużo pracujesz? Taką mamy Plusligę.

– Tęsknię za tobą.

Moje serce się rozpuściło po tym zdaniu.

– Zobaczymy się w następną sobotę.

– Przyjedziesz? – spytał z wyraźną nadzieją.

– Oczywiście, razem z całą ekipą, i pokażemy wam, gdzie raki zimują.

– To raczej wy wrócicie do Warszawy z płaczem.

– Zobaczymy.


*

16 listopada 2018 r., Bełchatów

W Bełchatowie byliśmy dzień wcześniej przed meczem Skra-Onico. Nie mogłam jednak zostawić chłopaków z drużyny, którzy ciągle potrzebowali mojej pomocy, żeby potajemnie spotkać się z Kubą. A przynajmniej nie powinnam tego robić, ale o godzinie dwudziestej trzeciej zamknęłam okienko masaży i zbiegłam na dół do recepcji hotelu, w którym się zatrzymaliśmy, a potem na parking. Kuba czekał na mnie oparty o swój samochód. Ostatnie kilka metrów dzielącej nas przestrzeni pokonałam biegiem, by wpaść w jego ramiona. Raczej nie byliśmy dobrze zakamuflowani. Oboje mieliśmy na sobie kurtki z herbami naszych klubów.

Coś ponad siatką | Kuba KochanowskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz