Rozdział 26

164 15 3
                                    


Mijały kolejne miesiące. Przez cały czas Mirai starała się nie opuszczać pokoju blondyna, który swoją drogą w organizacji był coraz rzadziej tak samo, jak każdy członek. Ona sama często chodziła na misje wraz z Kisame i Uchihą, ale na szczęście Pein znów dawał im łatwe i nudne zadania, które nie wymagały tygodniowych podróży Bóg wie dokąd. Taki rozwój sytuacji zadowalał ją, zwłaszcza że odkąd wyprowadziła się od Uchihy unikała go jak mogła i nie odzywała się, jeśli nie było to absolutną koniecznością. Itachi zranił ją tak mocno, że nie umiała wrócić do porządku dziennego od tamtego dnia. Oczywiście nie widziała, że potomek legendarnego klanu odkąd opuściła ich pokój, czuł się psychicznie tak samo fatalnie, jak ona, a może nawet gorzej. Itachi jednak nie okazywał publicznie swoich uczuć, przez co nikt nie widział jak każdego dnia cierpi widując Deidare i Mirai razem, no może poza jedną osobą, która starał się, jak mogła odwdzięczyć za jego poświęcenie. Karin z kolei unikała blondynki tak samo, jak wszystkich innych poza Uchihą, co prawda po kilku tygodniach opuściła jego pokój, ale i tak była tam częstym gościem. Każdego dnia jej brzuch rósł coraz bardziej, a ona wykonywała swoje obowiązki na tyle sumiennie, że Pein nie mógł jej nic zarzucić. Od Deidary dowiedziała się, że Sasori zbadał rudowłosą i dowiedział się, że spodziewa się ona syna. Domyślała się, że Uchihe zadowala fakt pojawienia się kolejnego męskiego potomka klanu.
Donośny wrzask przeciął ciszę panującą w pokoju. Blondynka siedziała na łóżku, trzymając się za klatkę piersiową, oddychając ciężko, jakby nie mogła złapać powietrza. Jej włosy sklejone były od potu i sterczały w każdą stronę. Z jej oczu ciekły łzy spływając wolno po bladych policzkach. Nerwowo rozejrzała się po pokoju, ale była sama. Jej wzrok powędrował na okno, za którym było jeszcze ciemno, a następnie na zegarek, który wskazywał godzinę czwartą w nocy. Zaklęła siarczyście pod nosem, po czym szybko zaczęła wygrzebywać się z warstw kołdry, które oplotły ją niczym sidła. Z trudem dopadła do drzwi, które otworzyła nerwowo, a następnie biegiem udała się na wyższe piętro, nic nie robiąc sobie z hałasu, jaki przy tym tworzyła. Dopadła do wielkich dębowych drzwi i nie zawracając sobie w tej chwili głowy pukaniem, wpadła do środka, dysząc jak lokomotywa.
Nagłe wtargnięcie blondynki wywołało zdziwienie wśród wszystkich obecnych w pomieszczeniu. Ona stała, opierając się ręką o framugę, starając się opanować oddech po tym, jak biegła tak szybko jakby goniło ją piekło. Jej związane zawsze w kucyki włosy były teraz skołtunione i rozpuszczone, jej cera była upiornie blada, a na policzkach lśniły pozostałości po łzach. Ubrana była w krótkie szorty i za dużą koszulkę Deidary, a jej stopy były bose. Jednak nie wyglądała jakby, przejmowała się swoim strojem ani godziną, jaka aktualnie była. To wszystko zaniepokoiło Rudowłosego, który zmarszczył brwi z konsternacją. Normalnie byłby zły za ten brak manier, ale wiedział, że Mira musiała mieć dobry powód, by tu wpaść.
- Oni nie mogą iść na misję – Szepnęła nieśmiało zmieszana intensywnością jego wzroku. Kiwnął głową ze zrozumieniem, a więc miała kolejną wizję.
- Daj spokój Mirai, przecież damy sobie radę. Prawda Sasori no Dana – Deidara uśmiechnął się do niej promiennie, puszczając przy tym oczko, po czym trącił swojego partnera łokciem, chcąc uzyskać jego poparcie, ale dostał jedynie jakiś pomruk niezadowolenia czerwonowłosego.
- Co widziałaś? – Pein nie owijał w bawełnę. Patrzył na nią z powagą, a ona wyprostowała dumnie plecy. Musiała zapobiec kolejnej tragedii, jaka mogła się wydarzyć.
- Deidara straci obie ręce, będzie niezdolny długi czas do wykonywania misji. Sasori nie wróci wcale do organizacji – Powiedziała to tak dobitnie, że nawet blondyn przestał się uśmiechać, a w pomieszczeniu zapadła grobowa cisza. Nie chciała opisywać wszystkich obrazów, jakie widziała w swoim śnie, nie zniosłaby tego ponownie.
- Nie możemy dopuścić do straty kogokolwiek z nas. Dziękuje Mirai, misja odwołana możecie wszyscy odejść – Ton głosu Lidera był spokojny i opanowany, ale wszyscy wiedzieli, że był zły, bo to zadanie było ważne dla organizacji. Poza tym każdy wiedział, że Pein nie lubi zmieniać zadania. Sasori posłusznie wstał z krzesła i ruszył do wyjścia, Mirai chciała iść za nim, gdy zatrzymała się w pół kroku.
- Zaraz! Skoro to Sasori miał umrzeć mogę iść z Mirai i będzie okej – Deidara nie ruszył się z miejsca, patrząc na Lidera swoimi błękitnymi oczami. Blndynka patrzyła na przyjaciela z lękiem, nie sądziła, że jest aż tak lekkomyślny.
- Teoretycznie – Odparł Pein, widać było, że się nad czymś intensywnie zastanawia.
- A praktycznie? – Chłopak nie ustępował. Chciał, choć na chwile wyrwać się od tej bandy świrów i móc pobyć z dziewczyną sam na sam w jakimś innym miejscu. Czekał na to tak długo, że nie miał zamiaru zrezygnować, gdy w końcu pojawiła się okazja.
- Ona nie jest członkiem organizacji, nie może chodzić na misje – Lider jak dyby nigdy nic wrócił do wypełniania papierów, które w ostatnim czasie wcale nie znikały z jego biurka. Nie miał czasu przedłużać tej bezsensownej rozmowy.
- Ale z Uchihą to może łazić wszędzie! – Deidara oburzył się jak małe dziecko zaskakując Peina i Mirai, a Sasori jedynie mrucząc coś pod nosem z niezadowoleniem, opuścił gabinet, tracąc zainteresowanie tym, co się tam działo.
- Itachi jest za nią odpowiedzialny – Mirai słysząc to, prychnęła z irytacją. Nie pamiętała, kiedy zamieniła z nim więcej niż dwa zadania, a on niby miał być za nią odpowiedzialny? Jego jedynym zmartwieniem w ostatnim czasie był przyszły bratanek i jego matka. W tamtym momencie cichy głos w jej głowie zaczął szeptać, by zgodziła się na misje z Deidara, byleby być dalej od swojego „opiekuna".
- Uważam, że możemy iść razem z Deidarą. Przecież jeśli coś będzie nie tak, będę to widzieć i zawrócimy. Nic nam się nie stanie – Twardo spojrzała na Lidera, który zmęczony potarł ręką czoło. Nie miał czasu ani siły się z nimi spierać, a skoro była szansa, że podołają zadaniu, nie chciał z niego rezygnować.
- Zgoda, ale jej życie jest cenniejsze niż twoje Deidara. Ma wrócić cała i zdrowa, jasne? – Blondyn przełknął nerwowo ślinę pod wpływem spojrzenia Lidera i nie śmiał zaprotestować, pokiwał energicznie głową na znak zgody.
- Wyruszcie najszybciej jak to możliwe – Rzucił mu jakiś zwój, po czym znów wrócił do swojej pracy, co było jasnym sygnałem, że i oni mają wyjść.
- Auu! Za co to? – Blondyn syknął, gdy poczuł dość bolesne uderzenie w bark, za który od razu złapał, rozmasowując bolące miejsce. Spojrzał na idącą obok dziewczynę z wyrzutem, ale jej twarz była chłodna i obojętna.
- Za to, że teraz muszę iść przez ciebie na misje – Odparła, wzruszając ramionami, co wywołało jego śmiech.
- Przecież zawsze chciałaś iść ze mną na misje – odparł luźno, a jego ramie spoczęło na jej barkach, przyciągając do siebie tak blisko, jak było to możliwe. Mimo woli uśmiechnęła się, widząc te radosne ogniki w jego jasnych oczach i również objęła go ramieniem.
Kilka godzin później wszyscy w organizacji byli już na nogach, a przynajmniej nieliczni, którzy w niej zostali. Karin przygotowała jak zawsze śniadanie i czekała na chłopaków, którzy powoli zaczęli się schodzić.
- Gdzie Deidara? Mam sprawę do niego – Hidan zajadał się kolejną kanapką i patrzył wyczekująco na Sasoriego, który spokojnie pił kawę. Nikt nie zauważył jak na wzmiankę o blondynie Uchiha automatycznie poprawił się na krześle prostując plecy, nikt oprócz Karin.
- Poszedł rano na misje – Burknął czerwonowłosy.
- Bez ciebie? Myślałem, że Pein nie daje samotnych misji – Kisame włączył się do rozmowy, a wszyscy spojrzeli na nich z uwagą. Wszelkie odstępstwa od schematu działania organizacji były co najmniej interesujące.
- Nie poszedł sam, towarzyszy mu pewna blondynka – Jak gdyby nic upił łyk napoju z kubka, nie zwracając uwagi na hałas tłuczonego szkła. Reszta natomiast z przerażeniem spojrzała na Uchihe, który trzymał w ręce szklankę, albo to, co z niej zostało. Karin wciągnęła powietrze, widząc jak po jego nadgarstku i palcach zaczyna powoli sączyć się czerwona posoka.
- Przepraszam – Rzucił od niechcenia, powoli zbierając resztki szklanki, ale rudowłosa dopadła do niego szybko, ciągnąc z miejsca za nie okaleczoną rękę, mówiąc coś o szybkim oczyszczeniu ran i usunięciu szkła, po czym wyprowadziła go z kuchni. Żaden z członków nie śmiał skomentować na głos zaistniałej sytuacji. Jedynie Kisame uśmiechnął się tajemniczo po tym, jak drzwi od kuchni się zamknęły, od dawna domyślał się, co się święci.

Krwawa PełniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz