Rozdział 3

252 12 2
                                    


  Siedziała w dużej Sali, którą mnisi wykorzystywali jako jadalnie. Stały tu dwa rzędy drewnianych stołów zastawionych różnymi rodzajami jedzenia, a po obu stronach były dostawione pasujące ławki. Nie miała pomysłu co zjeść na śniadanie więc po prostu, nalała sobie mleka i wsypała płatki kukurydziane. Poza nią nie było zbyt wielu osób w Sali. W Świątyni przebywali zazwyczaj mężczyźni w podeszłym wieku, wyjątkiem była ona i Kawarama, przez co inni mnisi zawsze patrzyli na nich z wyrzutem i pretensją, nie raz narzekając na ich szczeniackie zachowanie.
- Dzień doberek. Słyszałaś najnowsze wieści? – Znikąd obok niej pojawił się szatyn, nakładając sobie na talerz pięć tostów, jak zawsze miał wilczy apetyty. Mirai przewróciła oczami, widząc jak wpycha sobie prawie całego na raz do buzi, poza brakiem powagi Kawarama cierpiał również na brak ogłady oraz taktu.
- Jakie znowu wieści? – Spytała niby obojętnie, choć w środku się irytowała. Pomimo tego, że oficjalnie ma tytuł starszego mnicha w Świątyni, a więc powinna mieć głos w sprawach dotyczących organizacji, zawsze ją pomijano przy decyzjach. Wszyscy traktują ją jak siedemnastoletnią gówniarę, którą musieli odchować, a do tego jest potężniejsza niż oni i do tego jest kobietą. To bursztynowo-oki zawsze wiedział pierwszy, co w trawie piszczy, choć był młodszym mnichem, było to dla niej upokarzające i uderzało w jej godność. Mimo to chłopak zawsze mówił jej od razu wszystko, co usłyszał lub zobaczył, był uszami i oczami.
- Dziś wypada Krwawa Pełnia, starsi wymyślili, że wszyscy mają stawić się na głównym placu, żeby się wspólnie modlić. Żenada co nie? – Kawarama niczym niewzruszony pałaszował dalej niechlujnie śniadanie, a ona zamarłam w połowie drogi łyżki od miski do buzi. Poczuła dreszcz na plecach, dreszcz przerażenia.
- Cholera – Warknęła, gdy mleko rozlało jej się na kimono, a mnich siedzący kawałek dalej skarcił mnie spojrzeniem za niewłaściwy język. Szybko starła plamę z ubrania i pośpiesznie wstała od stołu. Czuła jak głowa zaczęła jej pulsować z nerwów i nadmiaru myśli.
- Hej Mirai dokąd ty idziesz?! Nie zjadłaś śniadania! – Usłyszałam krzyk za sobą, gdy wybiegałam z Sali.
- Nie mam czasu, śpieszę się! – Krzyknęła tak, by usłyszał, nie musiała się odwracać, by wiedzieć, że kręci głową zdezaprobata jak zawsze, gdy robiłam coś, czego nie rozumiał, a stary mnich gada pod nosem coś o barku kultury młodzieży i ich wiecznym pośpiechu.
- Muszę wymyślić jak zapobiec rzezi – Szepnęła już sama do siebie, gdy biegłam w stronę ogrodów leżących na tyle świątyni, musiała zostać sama, pozbierać myśli, wymyślić plan działania. Musiała pomedytować.

Mirai wróciła do budynku Świątyni chwile przed zmierzchem, miała niewiele czasu. W najlepszym wypadku jej wizje okażą się jedynie sennym koszmarem, a w najgorszym zginie, ratując wiele istnień w tym swojego jedynego przyjaciela. Miała plan, co prawda porywczy i samobójczy, ale zawsze lepiej taki niż żaden.
Weszła do pokoju, by zabrać niezbędne rzeczy, które mogły okazać się użyteczne na wypadek walki takie jak senboi, kunai'e czy shuriken'y. Spakowała to wszystko do kabury i odetchnęła głęboko. Zastanawiała się, czy nie powiedzieć nic Kawaramie albo chociaż się pożegnać, ale nie umiałaby mu tego wytłumaczyć, wątpiła, czy by uwierzył, w końcu nie wierzył w to, że człowiek może widzieć przyszłość.
Stanęła jeszcze przed lustrem, poprawiając kucyki i patrząc w swoje wyjątkowe oczy w różnych kolorach, stresowała się. Jej myśli przerwało donośne krakanie kruka. Mirai próbowała doskoczyć do parapetu, ale zwierzę zdążyło odlecieć. Drżącą dłonią podniosła czarne, lśniące pióro, które wyleciało ze skrzydła ptaka i uniosła je do góry.
- A więc zaczęło się – Szepnęła, przymykając oczy i biorąc głęboki oddech. Gdy ponownie je otworzyła, widziała na niebie wielki księżyc w kolorze krwistej czerwieni, dokładnie taki sam jak w swoich koszmarach.

Krwawa PełniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz