Epilog

203 14 1
                                    


Ame płakało każdego dnia tak samo, jak ja. Zasypiałam z płaczem i budziłam się z płaczem. Pustka, jaką czułam od dnia, gdy Tobi przetransportował mnie do organizacji, powiększała się z każdym dniem. Nie wiedziałam, jak mam się jej pozbyć, ani czy chce się jej pozbywać. Miałam wrażenie, że ten duszący ból stał się moją częścią, z każdy kolejny oddech miał sprawiać mi ból. Była to dla mnie moja własna kara, pokuta za to, że nie byłam na tyle silna, by móc uratować nas oboje. Przed odebraniem sobie życia powstrzymywała mnie jedynie świadomość, że jego ofiara poszłaby na marne. Doskonale pamiętałam swoją histeryczną rozpacz i mocne ramiona, które pozwalały mi trzymać pion. Pamiętałam, jak zapytałam, czy kiedyś przestanie boleć. Pamiętałam te hipnotyzujące, onyksowe tęczówki patrzące na mnie z żalem. Najbardziej jednak zapamiętałam ten mrożący krew w żyłach i słowa, jakie powiedział - "Nigdy nie przestanie boleć. Zawsze będziesz czuła ten ból, ale pewnego dnia nauczysz się z nim żyć. Wtedy będzie lepiej..".

Akatsuki pożegnało swojego towarzysza na swój własny sposób. Ponad tydzień korytarzami organizacji lała się sake. Członkowie organizacji nie zdążyli wytrzeźwieć po skończonym piciu, kiedy sięgali po następną butelkę. Nie rozmawiano o niczym innym niż o blondwłosym chłopaku. Każdy wspominał wspólne chwile, te dobre, jak i te złe. Lider na jakiś czas zawiesił wykonywanie misji, by każdy mógł godnie pożegnać towarzysza.
Pogrzeb Deidary odbył się trzy dni później. Spoczął ponoć na cmentarzu w Ame—gakure pośród innych zasłużonych dla wioski shinobi. Zjawili się na nim zarówno mieszkańcy, którzy darzyli organizacje wielkim szacunkiem, jak i członkowie organizacji. Oczywiście oprócz Peina, który nigdy nie opuszczał, wierzy jako Bóg Kraju Deszczu. Ja również nie byłam obecna na pogrzebie. Od zasadzki w lesie nie opuściłam swojego pokoju, nie jadłam. Jedynie piłam herbatę, jaką przynosiła mi Karin. Nie chciałam nikogo widzieć, choć próbowali mnie odwiedzać.


Pewnej nocy, gdy nie mogłam zasnąć, podjęłam znaczącą dla mnie decyzje. Wszystko w organizacji przypominało mi o jego obecności. Na każdym kroku mogłabym przypomnieć sobie o jakimś naszym spotkaniu. Mury budynku, który kiedyś mnie zachwycał, stały się moim prywatnym więzieniem, z którego musiałam uciec jak najdalej, a przynajmniej na czas, dopóki nie nauczę się żyć z tym poczuciem pustki.
Zapukałam dwa razy, po czym weszłam do środka. Wiedziałam, że nawet w środku nocy zastanę go za biurkiem zapatrzonego w liczne papiery.
- Wyglądasz okropnie – Rzucił, ale w jego oczach malowała się troska, którą starał się stłumić.
- Wiesz, po co tu jestem – Szepnęłam głosem pozbawionym emocji. Byłam niczym maszyna zaprogramowana automatycznie. Wszystko, co było we mnie żywe, odeszło razem z nim.
- Wiem. Załatwiłem wszystko, będziesz mogła wyruszyć o świcie – Odłożył długopis na bok i otarł skronie. Wyglądał na zmęczonego i gdybym go nie znała, pomyślałabym, że na nim ta sytuacja również odcisnęła piętno.
- Gdzie?
- Świątynia Kraju Miodu, będą na Ciebie czekać – Jego głos był jak zawsze głęboki i rzeczowy.
- Wyruszę już teraz – Odparłam, ruszając w stronę drzwi. Nie miałam zamiaru czekać do świtu, bo oznaczałoby to możliwość spotkania kogokolwiek. W mojej głowie pojawił się automatycznie obraz czarnych, onyksowych oczu. Niemal poczułam na swoich ramionach, jego trzymając mnie kurczowo w pionie. Zacisnęłam powieki, chcąc odpędzić od siebie ten obraz.
- Powodzenia Mirai – Nim drzwi się zamknęły usłyszałam Peina, ale nie zatrzymałam się. Nie mogłam się zatrzymać. Nie teraz. Pewnie ruszyłam do pokoju po swoje rzeczy.


Byłam gotowa do drogi od jakiegoś czasu, wszystko miałam spakowane. Nie sądziłam jedynie, że Lider pozwoli mi opuścić organizacje bez przeszkód. Wsadziłam zapieczętowany zwój z rzeczami do kabury przypiętej do mojego uda. Poprawiłam włosy związane w dwa kucyki i wzięłam głębszy oddech.. Spojrzałam na szkarłatną pelerynę wiszącą na oparciu krzesła. Jedyna rzecz, jaka łączyła mnie z przeszłością. Jaka łączyła mnie z nimi.
Założyłam na siebie okrycie, a kaptur naciągnęłam na głowę. Chcąc ukryć, obliczę przed niepożądanymi spojrzeniami. Ostatni raz spojrzałam na pokój i wyszłam na korytarz. Szam szybko, ale nie wydając z siebie żadnych dźwięków, nie chcąc nikogo obudzić. Nie potrzebowałam świadków swojego zniknięcia. Na moment zatrzymałam się przed jednymi z licznych drzwi. To za sprawą ich właściciela zaczęło się moje życie pełne bólu i cierpienia, jakie teraz czułam, ale mimo wszystko byłam wdzięczna losowi, że dane nam było spotkać się w pełnie krwawego księżyca. Byłam wdzięczna za czas, jaki razem spędziliśmy i za to, co wtedy dla mnie zrobił. Poczułam lekkie ukucie w miejscu, gdzie do tej pory myślałam, że mam serce. Zasługiwał na wyjaśnienia i na pożegnanie, ale ja nie umiałam, a może nie chciałam się żegnać. Nie z nim...

Ostatni raz spojrzałam na dębowe drzwi i ruszyłam niczym duch w stronę schodów prowadzących do wyjścia z organizacji. To właśnie teraz dziewczyna w czerwonej pelerynie miała zniknąć dla świata, a przynajmniej na jakiś czas...

Krwawa PełniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz