Siódmy

736 25 2
                                    

Riley

Ze snu gwałtownie wybudza mnie mój telefon.

Jak oparzona podnoszę się na łokciach i od razu sprawdzam kto dzwoni. Mrużę oczy od światła ekranu. Pojawia się numer, którego nie znam, ale i tak odbieram.

Jestem w szoku posennym.

- Riley Evans? – słyszę nieznajomy, męski głos w słuchawce.

- Tak, przy telefonie – odpowiadam zachrypniętym głosem.

- Tutaj sierżant Robert Maxwell, komenda stołeczna policji. Jakieś pół godziny temu zatrzymaliśmy pani kolegę Haydena Riversa. Pan Rivers wskazał panią jako osobę, która mogłaby zapłacić kaucję, umożliwiającą mu opuszczenie aresztu – informuje mnie mężczyzna, a ja wręcz nie dowierzam.

- Poproszę o adres.

*

Nawet się nie przebrałam. Ubrałam na piżamę jedynie czarny kożuch i trampki, po czym niemal wystrzeliłam na procy z mieszkania.

Dochodziła trzecia nad ranem. Trzęsłam się niczym mały york.

W kółko przetwarzam całą sytuację w głowie i nie jestem w stanie uwierzyć w to co się dzieję.

Jestem w drodze na komisariat, żeby wyciągnąć Haydena zza kratek.

To jakiś żart. To jest na pewno jakiś żart.

Jeśli to jakiś żart to go zabiję.

Nawet nie jestem pewna, czy to był prawdziwy policjant. W ślepo jadę na posterunek, który mi wskazał.

Po wpisaniu w GPS, okazuje się, że jest prawdziwy.

Co Hayden musiał zrobić, żeby wylądować w areszcie. Spodziewałam się najgorszego.

Chociaż nie mogłam uwierzyć, że mógłby dopuścić się jakiegoś przestępstwa.

Hayden to nie z tych. Owszem, może być chamem i czasem go ponosi, ale bez przesady.

Z opowieści Wren wydaje się przykładnym, starszym bratem, który mocno dba o rodzinę.

Jestem zagubiona.

Czy powinnam do niej zadzwonić i poinformować ją o wszystkim?

Dlaczego nie poprosił o telefon do siostry, tylko do mnie?

Na razie nie zadzwonię. Może nie chce jej martwić.

Podczas drogi nie mogę się na niczym skupić. Jestem zestresowana. Jak cholera.

I fakt, że nie wiem co zastanę za jakieś 5 minut wcale nie pomaga.

Parkuje mojego złomka na pustym parkingu przed komisariatem i wysiadam.

Na dworze jest paskudnie zimno. W środku komisariatu jest przyjemniej, chociaż pusto. Słychać w tle cicho radio i rozmowy pracowników.

Podchodzę do biurka, przy czym kobieta od razu kieruje mnie do odpowiedniego okienka.

Wypłaciłam z bankomatu chyba za dużo pieniędzy, wzięli ode mnie tylko 170 dolarów.

Potem kazali zaczekać w poczekalni.

Na początku sobie usiadłam i uspokajałam się w myślach.

Nie będzie tak strasznie jak myślisz. Nie będzie. Nie może być. To pewnie zwyczajne nieporozumienie. Zaraz wszystko się wyjaśni, okaże się, że panikowałaś bez powodu i tyle. Za dużo hałasu o byle co.

WspółlokatorzyWhere stories live. Discover now