Trzydzieści jeden

711 14 7
                                    

Kiedy się budzę Riley nie ma obok mnie. Zrywam się z łóżka i rozglądam gwałtownie dookoła w nadziei, że ujrzę ją w kuchni albo wychodzącą z łazienki.

W apartamencie panuje cisza. Nie ma jej.

Marszczę czoło i opadam z powrotem w pościel.

Zamykam jeszcze na kilka minut oczy, dochodząc do siebie.

Wczoraj usnąłem w łóżku, czekając na Riley, która korzystała z prysznica. Jak przez mgłę pamiętam, jak przyszła do łóżka, nakryła nas kołdrą i przytuliła się do mnie.

Przecieram oczy i tym razem wstaję.

Zasłony są odsłonięte. Widzę jej otwartą walizkę przy ścianie. W łazience przy umywalce leży prostownica i jej kosmetyczka.

Wzdycham z ulgą. Nie wiem czemu przez myśl mi przeszło, że mogłaby uciec od mnie.

Mam ze sobą poważny problem.

Nagle dostaję olśnienia, że pewnie po prostu zeszła na śniadanie.

Otwieram mini lodówkę w poszukiwaniu butelki wody. Znajduję ją. Obok puszki piwa.

Przez chwilę po prostu zastygam. Zaciskam szczękę i zaczynam drżeć.

Nie mogę, nie mogę.

Zamykam oczy i sięgam po puszkę. Walczę ze sobą, żeby nie otworzyć jej i nie wypić na raz.

Przywołuję w myślach obraz Riley, wspomnienia, które z nią dzielę, nasz wspólne mieszkanie razem...

Otwieram piwo i zatykam nos, po czym wylewam zawartość do zlewu.

Ciskam puste opakowanie do kosza, biorę butelkę wody i idę pod prysznic.

*

Gdy schodzę do restauracji od razu zauważam Riley. Siedzi przy stoliku, przy ścianie w towarzystwie nieznajomego chłopaka - blondyna w eleganckiej, błękitnej koszuli i nienagannie ułożonych włosach. Rozmawiają, śmieją się na głos, a mnie krew zalewa.

Podchodzę do nich szybkim krokiem i obejmuję rudowłosą od tyłu.

Podskakuje pod moim dotykiem i odwraca głowę. Uśmiecha się, ale nie całuje mnie na powitanie.

Co jest?

Staram się być opanowanym, nie wybuchnąć aktem zazdrości wokół ludzi, którzy w spokoju próbują zjeść śniadanie.

Czasem zdarza mi się być zazdrosny o Riley, ale ostatnimi czasy to zupełnie inny poziom.

Nastaje niezręczna cisza. Morduję wzrokiem blondynka, który niemal ślini się na widok dziewczyny. Ona chyba nie zdaje sobie sprawy jak na niego działa.

- Ekhm, to jest Simon – odchrząkuje Riley. – Przyjechał na weekend z rodziną. Simon, to jest Hayden, um, mój...

- Twój chłopak? – pyta Simon i coś w tym pytaniu sprawia, że czuję dyskomfort.

Oboje plączemy się w odpowiedzi, z której w prawdzie nic nie wynika. Simon rozumie aluzje i nie drąży tematu.

- Miło było cię poznać, Riley – mówi i odsuwa krzesło. – Ciebie również, Hayden.

- Do zobaczenia! – woła za nim rudowłosa i posyła mu uśmiech na pożegnanie.

Wzdycham ciężko i siadam na krześle obok.

Na szczęście żadne z nas nie nawiązuje do niezręcznego momentu z przed kilku chwil.

Dziewczyna zdążyła już zjeść śniadanie i popija tylko herbatę. Widzę, że kubek z moją stoi obok.

- Nie byłeś zbyt miły – mruczy i upija łyk.

- Nie będę miły dla faceta, który ślini się na twój widok – burczę.

Riley odchyla głowę i parska śmiechem.

Przewracam oczami i nie odzywam się. Od rana gra mi na nerwach.

Nie zamierzam wspominać o porannym kryzysie alkoholowym, przynajmniej nie teraz.

Jestem rozdrażniony.

- I kto tu jest zazdrosny – mówi i splata swoją dłoń z moją.

Ignoruje jej żartobliwą uwagę.

*

Większość dnia spędzamy na zewnątrz. Przechadzamy się uliczkami Vermont, które znam najlepiej. Jest pochmurnie i zimno, a ulice są ośnieżone. Klasyczna zimowa sceneria tego miasta.

Opowiadam Riley wiele historii z naszych rodzinnych wyjazdów na narty. Są to dobre wspomnienia. Przy okazji mówię jej, że pierwszy raz odwiedzam Vermont od śmierci taty.

- Nie wiedziałam, że to miejsce jest dla ciebie takie ważne – zauważa i ściska moją dłoń mocniej.

Wzruszam ramionami. Nie chcę zagłębiać się w ten temat. Ponownie. Nigdy nic dobrego z tego nie wynika.

- Rozumiem, że to komplement dla mnie – kontynuuje pewnym siebie tonem. – Jestem dla ciebie taka ważna...

- Ukradłaś mi tandetny tekst – przerywam jej i popycham w zaspę śniegu.

Riley w ostatnim momencie łapie równowagę, zanim wpada w puch.

Poprawia czerwony beret na głowie i mruży oczy niczym kot.

- Nie żyjesz, Hayden – warczy i rzuca się w moją stronę.

Nim zdążę zareagować, Riley skacze na mnie w skutek czego lądujemy w śnieżnej zaspie, po drugiej stronie chodnika.

Nie mam na sobie czapki ani szalika i krzywię się, gdy śnieg wpada mi za kołnierz.

Rudowłosa świetnie się bawi i widząc moją reakcję, naciera mi twarz śniegiem.

Nie pozostaję jej dłużny. Przewracam ją w długą stronę tak, że teraz ja siedzę na niej i sypię w nią śniegiem.

Ignorujemy przechodni, którzy zastanawiają się co dwoje dorosłych ludzi odpierdala w śniegu, w centrum miasta.

Zamiast tego obrzucamy się wyzwiska i prowadzimy prawdziwą wojnę.

Kiedy w końcu brakuje nam powietrza, odpuszczamy.

Wstajemy i otrzepujemy przemoczone ciuchy. Następnie patrzę na twarz Riley, jej zarumienione policzki i nos, i świecące się w świetle latarni oczy.

Jest przepiękna.

- Przestań się gapić, bo mnie peszysz – mamrocze pod nosem i zakrywa policzki.

- Jesteś piękna – słowa mimowolnie opuszczają moje usta, sam jestem zaskoczony.

Nawet Riley jest zaskoczona. Nie jestem typem, który rzuca tego typu teksty codziennie, ale... Nie mogę się teraz powstrzymać.

Dziewczyna stoi przede mną, nie rusza się, usta ma lekko rozchylone.

- Nie udawaj zaskoczonej – staram się brzmieć zwyczajnie, ale w środku drżę.

- Nigdy tak nie mówiłeś – zauważa i przyjmuje nonszalancką pozę.

Uwielbiam ją.

- Co nie znaczy, że tak nie uważam.

Podchodzę bliżej. Ujmuję jej buzię w dłonie i całuję w usta. 

WspółlokatorzyWhere stories live. Discover now