~12~

25 1 0
                                    

Pov. Colin
Usłyszałem huk wystrzału. Natychmiast obróciłem się w te stronę i ujrzałem nienaturalnie szybką Alison wybiegającą pomiędzy mnie a nieznajomego trzymającego broń wycelowaną wprost we mnie. Moja ręka sama powędrowała do pistoletu i wystrzeliła. Trafiłem prosto w czoło, dziura pozostawiona tam przeze mnie szybko zaczęła wypełniać się krwią i spływać obficie. Nie tracąc więcej czasu na przyglądanie się sprawcy znalazłem się przy Alison. Był obok niej również Berry. Nie miałem pojęcia jakim cudem tak szybko udało jej się zareagować, ale porzuciłem te myśli widząc jak przy jej lewym ramieniu bluza nasiąka krwią. Założyłem tymczasowy opatrunek i głaskałem jej włosy. Sam natomiast czułem się cholernie winny temu co tu zaszło. To ja powinienem dostać kulką, nie ona. Przypominając sobie o obecności innych członków obróciłem głowę w ich stronę. Jennifer siedziała na swoim miejscu i patrzyła się na mnie tępo. Tyler natomiast przeglądał zwłoki.

-Jennifer, do jasnej cholery zrób coś! -Czuje, że tracę panowanie nad sobą, a to zawsze źle się kończy.

-Niby co? Karetki przecież nie wezwę, nie jesteśmy w mieście Colin. -Mówi zirytowana moim zachowaniem. -Poza tym, rana nie jest poważna. -Dodaje po chwili.

Zaciskam szczękę i próbuje uspokoić się w duchu. Musze jednak się z nią zgodzić. Głupotą byłoby wezwanie karetki na teren, na którym obecnie znajdujemy się nielegalnie. Pozostało nam tylko jedno, zawiezienie jej do szpitala.

-Umiesz prowadzić? -Zwracam się do Jennifer.

-Gdybym mogła już dawno bym spowodowała kilka wypadków. -Odpowiedziała uśmiechając się przy tym figlarnie.

-Ja umiem. -Odezwał się do tej pory nieobecny Tyler.

Kiwam z wdzięcznością głową. Każe Jennifer zająć się nawigacją, Tylerowi zostawiam ukrycie zwłok, a sam postanawiam przenieść Alison do samochodu. O Berry'ego nie musiałem się martwić gdyż podążał za mną. Delikatnie biorę ją na ręce. Skrzywiła się przy tym jak małe dziecko co mnie rozbawiło. Kątem oka zerkam na ranę, krew już zdążyła zaschnąć na co wzdycham z ulgą. Stawiam ostrożnie kroki aby nie obudzić jej. Jest taka lekka.

- Dobry detektyw nigdy nie traci swojej czujności, zielonowłosy.

Patrzę na nią ze zdumieniem. Te słowa wypowiedziałem na naszym pierwszym treningu. Nie sądziłem, że zapamięta. Miała otwarte oczy. Gdy na nie patrzyłem wydawały się takie odległe, jednak nie to najbardziej mnie zdziwiło, tylko jej obecność. Nagle jęknęła z bólu patrząc na swoje zmasakrowane ramię.

-Ciii, wszystko będzie dobrze, lekarze w szpitalu się Tobą zajmą. -Starałem się żeby mój głos brzmiał kojąco, ale wyszło jak wyszło. Przypominał bardziej głos osoby, która nie do końca była przekonana do swojego zdania. W jej oczach pojawił się strach. Zacisnęła ręce na mojej bluzie i zaczęła się wiercić przez co o mało się nie potknąłem.

-Nie proszę, nie możesz, nie, nie, nie! -W jej głosie słyszałem panikę. Stanąłem przy terenówce i otworzyłem drzwi.

-Spokojnie.. tylko cię zbadają i pomogą w razie potrzeby. -Mówiąc to miałem na celu ją uspokoić. Jak zawsze zwaliłem, zaczęła mnie błagać abym tam jej nie zawoził. Ignorując jej prośby delikatnie włożyłem ją do auta i usiadłem obok, Berry wskoczył zaraz po tym jak wszedłem więc zamknąłem drzwi. Poza nami nie było nikogo w środku. Tyler grzebał w krzakach, zapewne to właśnie tam ukrył zwłoki, a Jen (musiałem nadać jej przezwisko bo imię Jennifer jest zbyt długie) stała pod drzewem i bawiła się z nawigacją. Poczułem klejące się do mnie ciałko. Spojrzałem w tym kierunku i zobaczyłem Alison resztkami swoich sił kładącą głowę na moich nogach.

Moon likes meWhere stories live. Discover now