~13~

30 2 0
                                    

Mój umysł powoli wracał do rzeczywistości i zaczęłam się budzić. Czułam, że przytulam coś miękkiego a zarazem ciepłego. Berry. Nie otwierając oczu wtuliłam się w Berry'ego jeszcze bardziej.
Sen nie chciał wrócić, zmuszona do otworzenia oczu powoli odzyskiwałam przytomność. Berry także zmienił pozycję. Poczułam jego ciepły oddech na włosach. Uśmiechnęłam się mimo woli. Zaraz co.
Berry nie ma ciepłego oddechu sięgającego moich włosów. Zaskoczona obrotem sytuacji otworzyłam gwałtownie oczy.
Zobaczyłam nad sobą zielone włosy. Byłam w niego wtulona, głowę opierał na mojej. Jedną ręką trzymał moją talię. Jego ciało poruszało się miarowo. Pewnie jeszcze śpi. Nie miałam ochoty dowiadywać się jakim cudem do tego doszło.
Próbując cofnąć się z tej niezręcznej pozycji ruszyłam delikatnie moim lewym ramieniem i zaraz tego pożałowałam. Wydałam z siebie jęk.
Ciało obok mnie poruszyło się jak na zawołanie.
Czułam jak na mojej twarzy pojawia się rumieniec.
-Dzień dobry. -Odezwał się śpiącym głosem Colin. Popatrzyłam na niego z dołu. Jego brązowe oczy były utkwione we mnie. Były jak strumień czekolady, w którym można było się utopić. Przypatrywał mi się przez chwile i jakby teraz zdał sobie sprawę, że spaliśmy wtuleni w siebie. Poczułam, że cofa się.
Moje ramię przypomniało mi, że ono też tu jest i zalała mnie fala bólu.
Skrzywiłam się, co nie umknęło uwadze Colina.
-Wszystko w porządku? -Zapytał cicho patrząc się na mnie.
Kiwnęłam głową w potwierdzeniu.
Uniósł ręce do góry w błagalnym geście.
-Pozdrów ode mnie Boga, jak już znajdziesz się w niebie. -Powiedziałam z kamienną twarzą, komentując jego zachowanie.
-Cóż za szkoda, mam już zarezerwowany pobyt w piekle. -Odparł tajemniczo.
-Ty? - Pytam rozbawiona jego odpowiedzią.
Jego twarz momentalnie się zmieniła. Szybkim ruchem usiadł na moich nogach blokując jakikolwiek ruch.
-Na twoim miejscu dwa razy bym się zastanowił nad odpowiedzią. Co gdybym teraz trzymał nóż? -Pyta nadal siedząc na moich nogach.
Chwyciłam się za ramię i zaczęłam udawać, że boli niemiłosiernie. Zareagował niemal natychmiast siadając przy mnie i mówiąc kojące słowa. Wyciągnęłam w jego stronę rękę. Gdy stykała się już z jego czołem utworzyłam z niej pistolet. Uśmiechnęłam się triumfalnie.
-Szach mat. -Powiedziałam z uśmiechem na twarzy.
Naszą zabawę przerwał telefon dzwoniący do Colina. Bez słowa opuścił pokój. Przypominając sobie o swoim telefonie sięgnęłam do kieszeni w spodniach. No tak, przecież nie mam moich spodni. Usiadłam na łóżku i spostrzegłam, że na jednej z szafeczek nocnych znajduje się mój telefon. Sięgnęłam po niego i włączyłam. Ekran startowy był zawalony wiadomościami, pocztami głosowymi i nieodebranymi połączeniami od Nancy. O kurczę, zabije mnie jak nic. Pośpiesznie wystukałam odpowiedź.

Nie martw się Nancy. Jestem u kolegi. Wczoraj miałam mały wypadek gdy zachodziłam ze schodów i zemdlałam, czyli zupełna norma. Napiszę Ci kiedy wrócę. :*

Ps. Nie zabij mnie błagam.
Alison

Przyglądałam się wiadomości z krytycznym spojrzeniem. W końcu kliknęłam przycisk „wyślij" i odetchnęłam z ulgą.
Dziesięć sekund później, dosłownie. Dostałam odpowiedź.

Nancy
W domu porozmawiamy sobie na ten temat. Nie wspominałaś, że masz kolegę. Chętnie go poznam, koniecznie zaproś go do nas na obiad w niedzielę! Mam nadzieję, że ciacho z niego. :)

Ps. Nic nie obiecuję.

Po przeczytaniu odpowiedzi odłożyłam telefon i schowałam się pod kołdrą. Pomyślą, że zwariowałam. Przyprowadzę do domu chłopaka o 3 lata ode mnie starszego, z zielonymi włosami i tatuażami na rękach.
Nie no świetnie. Chociaż jeśli chodzi o wiek to niedawno skończyłam 17 lat, ale nikt oprócz mnie o tym nie wie więc różnica wynosi 2 lata.
Usłyszałam, że drzwi do pokoju się otwierają.
-Co z tobą?
Podałam Colinowi telefon, a ob odczytał wiadomość. Chwile później parsknął śmiechem. Jego uśmiech był taki słodki. Cicho. Upomniałam siebie w myślach.
-Od śmiechu zostaną ci zmarszczki. -Stwierdziłam już dłużej nie powstrzymując się od złośliwego komentarza.
-Nawet ze zmarszczkami będę wyglądał zajebiście. -Wyprostował się i stał dumnie niczym król.
-Żebyś się nie zdziwił. -Mruknęłam pod nosem.
-Coś mówiłaś? -Zapytał mnie słodkim głosikiem.
-Powinnam się przebrać.
-Za mną.
Wstałam z łóżka i skierowałam się za Colinem. Gdy wyszliśmy z pokoju znalazłam się w obszernym korytarzu z tysiącem drzwi. Patrzyłam na to zdumiona.
-Mieszkasz sam? -Zapytałam oszołomiona wielkością ale też gracją wnętrza.
-Ta. -Odpowiedział jakby od niechcenia.
Postanowiłam nie dręczyć tematu i nic nie mówić. Miałam wrażenie, że jestem w wielkim labiryncie. W końcu stanęliśmy przed białymi drzwiami. Otworzył je i gestem nakazał abym weszła pierwsza. Stanęłam jak wryta. Spodziewałam się ujrzeć prosty pokój z szafą. Nie doceniłam Colina.
Pokój nie miał szafy, on był szafą.
Wydawało się, że ta garderoba nie ma końca. Nie wiedziałam od czego mam zacząć. Kilka metrów przede mną spostrzegłam kanapę. Postanowiłam na niej usiąść i zostawić szukanie Colinowi.
-Chyba nie masz zamiaru tak siedzieć przez cały czas? -Zapytał widząc jak usadawiam się na kanapie.
-Znalezienie tutaj czegokolwiek zajmie mi lata! -Mówię, kładąc nacisk na słowo lata.
Colin nie odpowiedział nic, jedynie pokiwał głową z niedowierzaniem.
Patrzyłam jak sprawnie porusza się po pokoju. Jego kondycja nie była w złej formie. Złapałam delikatnie za lewe ramię i zaczęłam rozmyślać nad sytuacją w moim domu. Nagle przypomniałam sobie o Berrym.
-Gdzie Berry? -Zapytałam.
-Pewnie gdzieś się tu szwęda. -Mówi obojętnie.
Kiwam głową i rozwalam się na kanapie. Całkiem wygodnie było mi w prowizorycznej piżamie.
Pomijając fakt, że była na mnie za duża.
-Długo jeszcze? -Pytam zniecierpliwiona.
-Tak.
Wzdycham głośno. Przytulam jedną z poduszek i zamykam oczy. Czas mijał nieubłaganie a ja nadal czekałam.
-Masz.
Oberwałam ubraniami w twarz. Spojrzałam na Colina i pokazałam mu język.
-Tam jest przebieralnia. -Wskazał ręką na drzwi umieszczone wśród ubrań. Zebrałam to czym we mnie rzucono i poszłam się przebrać.

-Nie jest źle. -Skomentował Colin jego stylizację gdy wyszłam z przebieralni. Miałam na sobie jego białą bluzę, niebieskie jeansy, skarpetki w czarno białe paski i buty z adidasa.
Wszystko oczywiście było za duże.
-Głodna?
-Niezbyt.
-Muszę gdzieś jechać. -Mówi odwracając wzrok.
-Pojadę z Tobą. -Odpowiadam spokojnie.
-Nie ma mowy.
-Jadę z Tobą. -Powtarzam swoje słowa.
-Nie, nie jedziesz. -Odpowiada coraz bardziej wściekły.
-Właśnie, że jadę. -Kontynuuje jak naburmuszone dziecko.
-Nie....-Mówi wkurzony Colin.
-Jestem twoją żywą tarczą zielonowłosy, już raz się sprawdziłam.
W tym momencie przegięłam. Nie, to za mało powiedziane. Podszedł do mnie i patrzył się na mnie z góry. Był ode mnie wyższy o jakieś 14 cm. Cały się trząsł ze złości. Przygotowałam się na uderzenie lub wybuch złości kierowany wprost na mnie.
Nie doczekałam się żadnego z nich. Przyciągnął mnie do siebie i zamknął w niedźwiedzia uścisku.
-Durna, o mało Cię nie straciłem...kurde tak śpieszno ci do wąchania kwiatków z dołu? -Szepcze nadal zły ale też...smutny.
-J-ja... -Wydukałam oszołomiona tym wszystkim. Nie byłam w stanie powiedzieć nic więcej. W moim gardle pojawiła się gula przez, którą nie chciał się wydostać głos. Poczułam jak ramię pulsuje bólem.
-Boli. -Mówię cicho.
Colin puścił mnie i przyglądał się.
-Przepraszam.. za wszystko. -Mówi pochylając głowę. -Jestem najgorszym detektywem jakiego kiedykolwiek mogłaś spotkać...moi wspólnicy poświęcają się żeby uratować mi dupę.
Patrzę na niego zdziwiona. Nie sądziłam, że przyjdzie mu do głowy się za to wszystko obwiniać.
Wyciągnęłam nieśmiało rękę w jego stronę i niepewnie pogłaskałam go po głowie, jak kochająca matka swoje dziecko.
-Każdy popełnia błędy. -Mówię cicho pocieszającym tonem.
Nie usłyszałam odpowiedzi, w tej chwili do pokoju wpadł szczekający radośnie Berry. Oboje uśmiechnęliśmy się lekko.
-Ale to nie zmienia faktu, że z Tobą jadę. -Dodaje po chwili na co on wzdycha.

***

-Nie mogę uwierzyć, że cie tu ze sobą zabrałem.  -Wzdycha Colin.
-Zaczynam doceniać, że nie zjadłam nic. -Mówię drżąc na całym ciele. Roześmiał się na te słowa. Siedziałam w jednym z aut Colina. Pokazał mi swój garaż, który był wypełniony tzn. „ślicznotkami". O ile dobrze pamiętam miał ich z osiem. W tym lamborghini, w którym aktualnie się znajdowaliśmy.
-To twój wybór śnieżynko, pora ponieść konsekwencje.
Po tych słowach stojąca przed nami dziewczyna machnęła flagami, dając sygnał startu. Wszyscy uczestnicy odpalili samochody i ruszyli w kierunku mety. Poczułam jak nagła szybkość zapiera mi dech w piersiach. Wszystko działo się tak prędko, że nie byłam w stanie stwierdzić na, której Colin jest pozycji. Zamknęłam oczy modląc się aby to się jak najszybciej skończyło.
-Wygrałem. -Oświadcza Colin.
Otwieram powoli oczy i widzę, że tłum ludzi zebrał się wokół nas. Kiwam jedynie głową i staram się oddychać miarowo.
-Może jakaś nagroda? Buziak? Czy coś? -Ciągnie Colin zadowolony z siebie.
Patrzę się na niego jak na wariata.
-Poza autem Cię nimi obsypią. -Odcinam się.
-Nie chce buziaka od pustej laseczki śnieżynko. -Pochyla się w moją stronę.
-Chyba zostawiłam żołądek na starcie, możemy po niego wrócić? -Pytam.
Na jego twarzy pojawia się uśmiech.
-Widzę, że nic z ciebie nie będzie. A miałem zamiar pobalować. No nic, idę odebrać nagrodę i odwiozę cie do domu.
-Mi pasuje.
Spoglądałam przez okno jak jakieś randomowe dziewczyny lepią się do Colina. Poczułam drobne ukłucie zazdrości. Zła na siebie, że o tym myśle skupiłam uwagę na sumie, którą zdobył Colin.
Otrzymał dosyć pokaźnych rozmiarów kopertę. Wyobraziłam sobie ile musi się tam znajdować pieniędzy. Gdy Colin przebił się przez tłum fanów wszedł z ulgą do auta.
-Dokąd panienko Wall? -Zapytał łapiąc kierownicę.
-Jak najdalej stąd. -Wzdycham i patrzę na znikające za nami miejsce wyścigów samochodowych.

Moon likes meWhere stories live. Discover now