~14~

26 1 0
                                    

Bawiłam się płatkami śniadaniowymi znajdującymi się w mojej misce. W głowie nadal miałam wydarzenia z weekendu. Od myślenia nad tym przeszły mnie dreszcze. Nie miałam ochoty wracać do dociekliwej Nancy i jej podejrzeń co do mojej rany.
Odsunęłam miskę ode mnie. Mój brzuch nie miał zamiaru przyjąć więcej pokarmu. Ciągle byłam zdenerwowana. Wstałam, wzięłam plecak, pożegnałam się i wyszłam. Naciągnęłam na siebie kaptur i ruszyłam w kierunku przystanku autobusowego.

Dzień był pochmurny, ale było ciepło. Przechodnie przyglądali mi się. Zaczęłam się denerwować. Czułam, że każdy mój krok jest bacznie obserwowany. Ciężko o tym mówić, ale gdy znajduje się w tłumie czuje się jak dziecko, które uczy się chodzić. Muszę skupić się na każdym kroku aby nie stracić równowagi. Przechodziła obok mnie kobieta z córką. Dziewczynka zatrzymała się na mój widok i pokazała mnie palcem mamie.

-Co to za dziwoląg mamusiu? -Pyta zaciekawiona.

Kobieta spojrzała na mnie przepraszająco.

-Nie mówi się tak o ludziach Amy, przeproś panią. -Poucza swoją córkę.

-Przepraszam. -Wymamrotała wkładając paluszek do buzi.

Przyklęknęłam i przywołałam ją do siebie gestem. Podeszła nieśmiało, a ja odchyliłam do tyłu kaptur. Włosy opadły mi na ramiona. Mała niepewnie przesunęła po nich ręką. Na jej twarzy pojawił się uśmiech.

-Jakieee miękkie! -Mówi podekscytowana.
Uśmiecham się. Zakładam z powrotem kaptur i wstaje.

Amy macha mi na pożegnanie i woła:
-Jak będę duża chce mieć takie włosy jak ty!
Odmachuje jej i idę przed siebie. Wierz mi nie chciałbyś mieć tych samych włosów co ja. Nie życzyłam tej małej tak zrytego życia jakie mam ja. Nikt na takie nie zasługuje


Wysiadałam z autobusu. Ruszyłam chodnikiem na plac szkoły. Zerknęłam na plan lekcji oraz godziny spotkań. Dzisiaj Colin nic nie planował więc mogłam od razu po zajęciach udać się do domu. Wsunęłam telefon do kieszeni bluzy.

-Hej! -Zawołała w moim kierunku dziewczyna, kilka metrów przede mną.Obejrzałam się za siebie, ale nikogo tam nie było. Zaskoczona spojrzałam na nią ponownie. Zwróciła się bezpośrednio do mnie. Widząc jak pokonuje dzielące nas metry odpowiadam:

-Cześć?

-No tak, nikt ci nie powiedział. Miałam oprowadzić cię po szkole i być twoją "koleżanką ze starszych klas" do, której zawsze możesz się zgłosić. Niestety zachorowałam i nikt nie umiał mnie zastąpić. Przy okazji jestem Naomi. -Mówi jak najęta, uśmiechając się przy tym.

Skupiłam się na jej wyglądzie. Miała kruczoczarne włosy. Zielone oczy, lekki make-up i piegi na nosie. Wyglądała jak elf, przez co uśmiechnęłam się pod nosem.

-Alison, miło mi. -Mówię lekko się uśmiechając.

-Mi również, a teraz w drogę! Trzeba nadrobić zaległości. -Mówiąc to chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w kierunku szkoły. Coś czuje, że szybko jej się nie pozbędę.

***

Lekcje się ciągnęły. Starałam się na każdej z
nich skupić jednak moje myśli były innego zdania.

-Alison, jaki jest wynik? -Spytała pani od matematyki przerywając moją zadumę.
Spojrzałam na nią nieco zbita z tropu. Cała klasa przyglądała mi się z nieskrywanym zainteresowaniem.

Pani Louise od samego początku wydawała się nabrać do mojej osoby pewnego dystansu. Tak jakby się mną brzydziła, dlatego lubiła się poznęcać.
Moja cierpliwość skończyła się co do tej baby, bez wahania wpuściłam do moich żył moją magiczną esencje, niczym te gumisie pijące magiczny napój.
Z prędkością niemalże większą od światła w próżni przeszłam całą klasę i znalazłam to czego szukałam. Wróciłam na miejsce. Oczywiście ludzkie oczy nawet nie zauważyły tego że się poruszyłam. Uśmiechnęłam się słodko i odpowiedziałam na zadane wcześniej pytanie.

Moon likes meWhere stories live. Discover now