Prolog

62.4K 1.7K 359
                                    

Było źle. Naprawdę, naprawdę źle.

Co za eufemizm. Należało nazwać rzeczy po imieniu. Serena była w czarnej... pupie. Dlaczego w ogóle cenzurowała swoje myśli, kiedy to sytuacja, w której się znalazła była najlepszym usprawiedliwieniem do tego, by zacząć kląć jak szewc? W tej chwili miała do tego wszelkie prawo. Była między młotem, a kowadłem. Co prawda, nie za bardzo wiedziała dlaczego szewc miałby być znany z powodu swojego wulgarnego języka i nawet nie kojarzyła, jak wygląda owe cholerne kowadło, ale nie miało to w tej chwili najmniejszego znaczenia.

Staroziemskie frazeologizmy, które nawet nie wiedziała, kiedy dokładnie usłyszała, prawdopodobnie najlepiej opisywały jej obecną sytuację.

Najpóźniej do końca tygodnia naczelnik zrobi z niej dziwkę. Najgorsze było to, że nie miała nic do powiedzenia w tym temacie i żadnych już środków na obronę. Najwyraźniej los bywał okrutny i lubował się w kopaniu leżącego. Stan, w którym tkwiła niemal od tygodnia, od kiedy utraciła najbliższą jej osobę. Jedyną, której kiedykolwiek na niej zależało i jedyną, która o nią dbała.

Zagryzła zęby w bezsilnej wściekłości.

Kurt, który miał się za jej cholernego właściciela, był naczelnikiem więzienia, w którym przebywała na gapę i właśnie dowiedziała się, że zamierzał zacząć handlować jej ciałem. Wszystkie kobiety osadzone w ośrodku karnym  były dla niego jedynie towarem. Ale Serena nie była jak wszystkie. Była między nimi jedna kolosalna różnica – przebywała tam bezprawnie. Jest takie powiedzenie: „Znalazłeś się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie". Cóż, ona urodziła się w niewłaściwym miejscu i czasie. A Kurt był panem tego miejsca.

Już sam wygląd jego dużych, nieco wyłupiastych i zawsze szacujących wszystko oczu na tle pucołowatej twarzy, mówił sam za siebie. Ten człowiek był całkowicie pozbawiony empatii, nastawiony tylko i wyłącznie na zysk. Niemal bezwzględny. Serena unikała go i jego kalkulującego wzroku, jak tylko mogła, co nie było łatwe, zważywszy na miejsce, w którym przebywała.

Więzienie.

Burdel.

Mam tak bardzo przejebane.

Cholera, wypsnęło jej się. Przekleństwo wkradło się w jej myśli, a ona, podobnie jak jej mama, nigdy nie przeklinała. Nie chciała, jakoś nie przechodziło jej to przez usta i miała wrażenie, że brzmi co najmniej śmiesznie, gdy kiedyś tego spróbowała. Więc przestała i postanowiła, że na wzór swojej rodzicielki nigdy nie będzie. Ot, taki jej mały, śmieszny bunt.

Odstręczające spojrzenia Kurta były jednak niczym w porównaniu ze stale świdrującym ją wzrokiem Gino. Za każdym razem, kiedy tylko poczuła na sobie jego spojrzenie, miała wrażenie, że cała skóra ją swędziała, zupełnie jakby była pokryta pełzającym po niej robactwem. Ochota, aby drapać się do krwi, byleby tylko pozbyć się tego okropnego wrażenia, była niemal nie do odparcia.

Gino był nowym strażnikiem Krat – jak Kurt nazwał ten więzienny burdel. Nie był brzydkim mężczyzną, wręcz przeciwnie. Wysoki, ciemnowłosy i ciemnooki, przykuwał wzrok, ale podsłuchała już kilka rozmów dotyczących jego brutalności. Dodatkowo w jego oczach było coś takiego... Nie patrzył na nią ze zwykłym pożądaniem, które doskonale potrafiła rozpoznać. Nie, pod tym wszystkim było coś więcej, coś zdecydowanie podłego, co powodowało, że mężczyzna trochę ją przerażał. Instynktownie czuła, że ma wobec niej złe zamiary.

– Chcę ją – usłyszała burkliwy głos Gino ze swojej kryjówki w schowku.

– Ona nie jest dla ciebie – odpowiedział mu Kurt. – Zamierzam na niej nieźle zarobić. Nie dam ci jej zepsuć. Nie myśl, że nie wiem, że to ty posiniaczyłeś Violet.

Oczami wyobraźni widziała, jak mężczyzna wzrusza swoimi szerokimi barkami. Był draniem, więc nie sądziła, by przejął się słowami naczelnika.

– Suczki potrzebują twardej ręki. Jak się je porządnie oklepie, to chodzą pod tobą jak maszynki, jeśli wiesz co mam na myśli. Daj mi Serenę. Ustawię ją pod klientów.

– Nie. Już ci mówiłem, chcę zarobić na jej dziewictwie.

– Zapłacę ci. – Serena miała wrażenie, że słowa Gino wychodzą teraz zza jego zgrzytających o siebie zębów.

Kurt zarechotał.

– Nie bądź śmieszny. Nie stać cię na taki towar.

Serena sapnęła i zaraz zagryzła wnętrze policzka, byleby tylko się nie odezwać i nie dać mężczyznom znać, że doskonale słyszy ich rozmowę.

– Możesz ją mieć, kiedy tylko zarobię na niej pierwszy raz. A i to nie będzie zbyt tanie, bo dziewczyna będzie przecież nadal świeżutka. Na więcej nie licz – kontynuował Kurt.

– Dobra – warknął Gino. – Kiedy?

– Spokojnie. Musisz poczekać parę dni. Już rozpuściłem wieści. Czekam właśnie na odpowiednio wysoką ofertę. Dziewczyna jest piękna jak jej matka. Wezmę za nią wiele currenów.

– Skoro tak, to dlaczego wystawiasz ją dopiero teraz?

– Nie twój interes – uciął twardo Kurt.

Nowy strażnik musiał się zorientować, że swoim wścibstwem przekroczył granicę, bo wycofał się i wrócił do marudzenia:

– Będę drugi, tak?

– Mocno jej chcesz, co? Będziesz się mógł z nią zabawić... oczywiście za odpowiednią kwotę. – Kurt zaśmiał się zadowolony, najwyraźniej wyczuwając interes.

– Zapłacę – burknął Gino.

– Właśnie to chciałem usłyszeć. Ale masz mi jej nie uszkodzić. Żadnych siniaków w widocznych miejscach.

– Nie ma problemu.

Wymienili jeszcze parę zdań, których treść nie była już dla niej tak znacząca i odeszli, jak zorientowała się po odgłosie oddalających się kroków.

Serena siedziała pod jedną ze ścian w środku schowka i szeroko otwartymi ustami łapała powietrze, zupełnie jak ryba, która dopiero co została wyciągnięta na brzeg.

Szybko poszło. Niecały tydzień wystarczył Kurtowi, by pogodzić się ze stratą swojej ulubienicy i wystawić na sprzedaż jej córkę. Była naiwnie głupia zakładając, że śmierć jej matki jakoś mocniej potrząśnie Kurtem i pobudzi jego sumienie do życia. Ten człowiek nie miał sumienia, tylko małe słabostki. Myślała, że będzie miała trochę więcej czasu, ale mocno się pomyliła.

Dlaczego musiało dojść do tej rozmowy właśnie teraz, kiedy nic jej tu już nie trzymało i kiedy planowała ucieczkę? Jeszcze trzy miesiące i miałaby szansę na wolność. A teraz wszystko przepadło. W poprzednim życiu musiała być jakąś straszną suką, skoro to wszystko ją teraz spotykało.

Otrząsnęła się, odetchnęła głęboko i wstała. Nie było czasu, by użalać się nad sobą. Musiała uruchomić wszystkie trybiki w swoim oszołomionym mózgu i zacząć działać. Najlepiej natychmiast.

Wiedziała, co miała do zrobienia: musiała jak najbardziej opóźnić wyrok Kurta. Potrzebowała minimum trzech miesięcy. W tej chwili jej szanse przeżycia na zewnątrz były zerowe, ale wiosną... to była zupełnie inna historia. Mogło jej się udać.

W jej głowie zaczął kształtować się szalony plan. Bolesny plan. Zajeżdżający desperacją plan. Ale był to plan, który mógł jej przynieść oczekiwany rezultat.

WojowniczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz